Odwiedziny

niedziela, 30 czerwca 2013

XIII



W miłości dobrze jest dawać, gdy się jest proszonym,
ale lepiej jest dawać bez usłyszenia prośby,
domyślając się przyczyny.


Nim się obejrzałam staliśmy pod blokiem Miśka, nic się zmienił, tak jakby świat się zatrzymał.
- Gotowa? – spytał wyjmując kluczyki ze stacyjki.
- Na co?
- Wiesz że nie mieszkam sam, a po za tym Wera też jest – powiedział otwierając drzwi po mojej stronie.
- Wera mieszka z wami?
- Tak – szybko wyszliśmy po schodach, Michał otworzył drzwi, ledwo weszłam do domu, a rzuciła się na mnie Wera.
- Bardzo dobrze cię widzieć w domu – powiedziała gdy mnie puściła, a raczej uwolniła z żelaznego uścisku.
- Też się cieszę, ale następnym razem panuj nad siłą, bo mnie udusisz – uśmiechnęłam się do niej. Przywitałam się z Łukim, który ledwo wstał. Usiedliśmy we trójkę do stołu, Wera zrobiła obiad, zjadłam cały. Musiałam zadzwonić do rodziców, że wszyłam i jestem z Weroniką, mama bardzo się ucieszyła i zapytała czy zamieszkam z nimi, zgodziłam się, ale dopiero gdy wrócą na zgrupowanie czyli jutro. Resztę dnia pędziłam z Michałem, siedzieliśmy w jego pokoju, naszym pokoju i rozmawialiśmy. Samolot z Katowic miał o 15, wiec mieliśmy trochę więcej czasu. Cały czas upierałam się że pojadę z nim, ale on był stanowczy.
- Ale ja chce – dalej się upierałam.
- Dojdziesz do siebie i pomyślimy – zakończył definitywnie rozmowę. Miałam jeszcze nadzieję że zmieni zdanie, przeszukałam swoje walizki, które ciągle się tu znajdowały i znalazłam czarną koronkową koszulkę nocną. Chciałam zastosować kobiecej sztuczki. Wychodząc z łazienki ostentacyjnie przeszłam koło niego, od razu zauważył, widziałam jak w jego oczach maluję się pożądanie. Stanęłam tyłem do Noego, szybko podszedł do mnie. Zaczął delikatnie jeździć palcami po moim obojczyku, rękach i szyi, byłam gotowa. To był ten mężczyzna, do niego należałam, byłam jego od dnia w którym zajrzałam w jego hipnotyzujące oczy.  Tam tego dnia zabrał moje serce, zawładnął moją duszą. Musnął wargami moje ucho.
- Gotowa? – spytał po między całowaniem mojej szyi. Bałam się, ale czego? Odwróciłam się do niego przodem, popatrzyłam w jego oczy, strach zniknął.
- Tak – gdy wypowiedziałam to słowo, Michał szeroko się uśmiechnął i odszukał moje wargi. Ja sama poczułam dumę. Kochałam go, i chciałam z nim być. On był mój, ja byłam jego. Całował coraz gwałtowniej, oplotłam swoje ręce wokół jego szyi, lekko mnie podniósł, nie przestając całować. Szybko znaleźliśmy się w łóżku, Misiek zgrabnie zdjął moją koszulę, ja zrobiłam to samo z nim, po chwili oboje byliśmy nadzy, oddawaliśmy się sobie. Jego palce błądziły po moim ciele, pod palcami czułam bicie jego serca, dotyk jego włosów. Całował mnie wszędzie, nie mógł się mną nacieszyć, czułam to, chciałabym by to się nie kończyło, by był przy mnie. Nasze oddechy zrównały się, mój anioł zstąpił na ziemie i był przy mnie.
- Nie chce wyjeżdżać – powiedział leżąc na plecach. Obróciłam się na bok i popatrzyłam na jego twarz, krople potu pływały z jego skroń.
- Ja też nie chcę, ale już nie długo – powiedziałam kładąc głowę na jego piersi – kończy się sezon i wrócisz do Bełchatowa i będziemy razem.
- Nie długo, mamy dopiero lipiec, a wrócę może dopiero może pod koniec września – popatrzył na mnie smutnym wzrokiem.
- Ciesz się chwilą, Michał kocham cię i będę na ciebie czekać, jak długo będzie trzeba – uśmiechnęłam się i dałam mu całusa. Michał mocno mnie przytulił, było mi dobrze, mogłaby, już zawsze tak spać.
Rano obudziłam się wypoczęta, otworzyłam oczy i popatrzyłam na mojego księcia, spał z głową na moim brzuchu, pogłaskałam go po głowie, nawet się nie poruszył. Wstałam jak najdelikatniej umiałam, pozbierałam swoje rzeczy i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, rozczesałam włosy i zaplotłam warkocza. Ubrałam się w czerwone rurki i zieloną bluzkę na ramiączkach. Gdy wróciłam do pokoju, Winiar dalej spał, nie budziłam go. Zabrałam jego walizkę i zaczęłam pakować, wszystko co miał brudne zamieniłam czystymi rzeczami prywatnymi. Pomięte stroje reprezentacyjne wyprasowałam i spakowałam z powrotem.  Po godzinie był spakowany. Zaburczało mi w brzuchu, zerknęłam na zegarek koło łóżka, była 10. Zostawiłam drzwi lekko uchylone i poszłam do kuchni. Wera się już krzątała.
- Hej, wiedze że Łukasz też odsypia – powiedziałam na przywitanie, usiadłam przy stole w kuchni.
- Nom – powiedziała nie przerywając pracy – chcesz kawy?
- Si – powiedziałam, odwróciła się do mnie żeby nalać mi kawy, zamarła patrząc się na mnie.
- Wy no ten, odważyła się w końcu? – zapytała zdziwiona.
- Nie wiem o co ci chodzi – odparłam pijąc kawę.
- Przecież widzę – patrzyła na mnie swoim przeszywającym wzrokiem – no nie wierze, dałaś mu, prawda?
- Nie twoja sprawa.
- A jednak – odparła ucieszona – i jak ocena?
- Hmm, pomyślmy, za wysiłki 9, obdarzony przez naturę na 7.
- Trafił do rejestru? – zapytała siadając naprzeciwko mnie.
- Zdecydowanie – przybiłyśmy sobie piątki.
- Co wy znowu knujecie – zapytał Łukasz wchodząc do kuchni, zaczęłyśmy się śmiać. Łuki dziwnie na nas popatrzył.
- Babskie sprawy – odpowiedziałam i puściłam oko do Wery – pójdę obudzić śpiącą królewnę.
Weszłam do pokoju i zobaczyłam rozwalonego Michała na łóżku, dopiero teraz zauważyłam jak bardzo skopaliśmy pościel w nocy. Usiadłam koło niego i pocałowałam go w policzek.
- Michał wstawaj – szepnęłam mu do ucha. W odpowiedzi zastękał. – Wstawaj trzeba się zbierać i na lotnisko jechać – odwrócił się na plecy, oczy cały czas miał zamknięte. Przytuliłam się do niego.
- Jeszcze nie – powiedział, przyciskając mnie do piersi – zostańmy w domu.
- Nie, wstajesz i jedziesz na lotnisko – powiedział ciągnąc go za sobą. Leniwie wstał i poszedł do łazienki. Po chwili wyszedł ubrany i uczesany.
- No i tak lepiej – powiedziałam podchodząc do niego, dałam mu buziaka i zaczęłam uciekać, widząc dziki błysk w jego oczach. Z łatwością mnie dogonił i przełożył sobie przez ramie, teraz wisiałam głowa w dół. Puścił mnie dopiero w kuchni, posadził na krześle i usiadł obok, cały czas mnie trzymając.
- Wyglądasz jakbyś miała uciec – powiedział wesoło Kadziu. Pokazałam mu język i zabrałam się za śniadanie.
- O której musimy być na lotnisku? – spytała Weronika po skończonym jedzeniu. Chłopaki pokiwali głową. Biedaczyska, czy on kiedyś coś wiedzieli, pomijając jak się gra.
- Przynajmniej godzinę wcześniej – powiedziałam patrząc na Winiara – nie patrz tak na mnie tylko szykuj się do drogi, musimy zaraz jechać.
Gdy oni się krzątali się ja postanowiłam zadziwić do rodziców.
- Hallo?
- Hej mamo – powiedziałam niepewnie.
- Cześć skarbie, jak się czujesz? – spytała z troską.
- Dobrze, mogę z wami zamieszkać na jakiś czas? – spytałam.
- Oczywiście, przyjedź kiedy chcesz.
- A dała byś radę przyjechać do Katowic po mnie, bo Weronika wyjeżdża i jadę z nią na lotnisko?
- O której ma samolot?
- O 15, jakbyś mogła być parę minut po – poprosiłam zapatrzona na zdjęcie zawieszone na ścianie.
- Dobrze, tata chyba po ciebie przyjedzie, nie wiem, ale będziemy – ucieszyłam się że się zgodziła, nie musiałam tu zostawać. Pożegnałam się z nią i poszłam spakować swoje rzeczy. Przed 11 byliśmy gotowi do drogi, zahaczyliśmy jeszcze o moje mieszkanie, zabrałam kilka książek i dokumentów, po czym pojechaliśmy do Katowic.
Droga minęła nam przyjemnie i szybko, w samochodzie śpiewaliśmy i śmialiśmy się. Było świetnie. Po 13 byliśmy już na miejscu, Łukasz poszedł sprawdzić o której mają odprawę, a my siedliśmy na krzesełkach. Siedziałam wtulona do Michała, delektując się jego zapachem i dotykiem, ostało nam mało czasu, a nie wiadomo kiedy znowu się spotkamy. Gdy przyszedł czas odprawy płakałam jak dziecko, nie mogłam się oderwać od Miśka, do Wery też się przykleiłam. W końcu zostałam sama z gorącymi łzami spływającymi po moich policzkach, usiadłam na krzesełkach i ciągle płakałam. Nie wiem ile tak siedziałam, ale w pewnym momencie poczułam jak ktoś mnie przytula, myślałam że to Michał, ale przemówił do mnie niższy głos.
- Cicho, nie długo się zobaczycie – powiedział mój tata. Popatrzyłam na niego jeszcze bardziej się rozpłakałam. Pomógł mi wziąć bagaże i zabrał mnie do samochodu. Od razu zasnęłam. Obudziłam się dopiero gdy dojeżdżaliśmy do Krakowa. Gdy minęliśmy tabliczkę z napisem Kraków, ulżyło mi, byłam z dala od problemów. Jadąc przez centrum przyglądałam się jak zmieniło się to miasto, rozrosło się, nabrało barw i wypiękniało. Moje stare miejsca na szczęście się nie zmieniła. Wjechaliśmy na posesję domu rodziców, nic się nie zmienił, był taki sam jakim go zapamiętałam. Jedyne co się zmieniło to drzewa i krzewy w ogrodzie, na szczęście stała tam dalej rozwieszona siatka, pewnie rodzice grywali jeszcze. Gdy wysiadłam z auta odetchnęłam wciąż świerzym powietrzem. Rozejrzałam się po okolicy, która nie wiele się mieniła. Zza domu wyleciał pies, podbiegł do mnie i powąchał, wyciągnęłam dłoń i ją polizał. Zaczęłam do głaskać, w odpowiedzi położył się na grzbiecie i kazał głaskać brzuch.
- To Oskar – powiedział tata widząc moją zabawę z psiną.
- Labrador? – spytałam.
- Tak, Daniela się uparła na takie, wiec trzeba było jeździć i szukać – zaśmiałam się na myśl o tym jak musiało to wyglądać.  – Choć do domu, pewnie jesteś głodna – byłam, przez całe pożegnanie zapomniałam o potrzebach człowieka. Weszliśmy do domu, od razu rzuciło mi się w oczy to ze zrobili remont, teraz było jasno, cały dom jakby świecił, spodobał mi się.
- Kiedy zrobiliście remont? – spytałam siadając przy kuchennym stole.
- Chyba 3 lata temu, nie pamiętam, lata szybko lecą – powiedział tata nakładając na mój talerz podwójną porcję.
- Ja tego nie zjem!
- Zjesz, mizernie wyglądasz – no tak mój tata, wieczny łasuch, potrafił jeść  co chwile i dalej był szczupły, to po nim odziedziczyłam szybką przemianę materii, ale nie tak dobrą jak miał on sam. Po obiedzie usiedliśmy w salonie i włączyliśmy TV. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, obudził mnie pisk opon, leżałam na sofie w objęciach taty, tak samo gdy byłam mała.
- Śpij, mama przyjechała – powiedział i pocałował mnie w czoło, przekręciłam się na drugi bok i zasnęłam. Obudziłam się kilka godzin później, Daniela krzątała się po kuchni.
- Cześć kochanie – powiedziała gdy weszłam do kuchni, szybko do mnie podeszła i mocno przytuliła. Nie wiedząc dlaczego rozpłakałam się jak dziecko. Mama mocno mnie przytulała i kołysała, poprowadziła mnie na sofę. Siedziałyśmy tak długo, mama nic nie mówiła tylko głaskała mnie po plecach.
- Już? – spytała gdy się trochę uspokoiłam – Co się stało, że tak płakałaś?
- Nie wiem, mam chyba już dość wszystkiego – popatrzyłam na nią – wypadku, rozłąki ze znajomymi, i jeszcze to żeśmy się pogodziły.
- To źle? Nie chciałaś się ze mną godzić? – spytała głaszcząc mnie po ręce.
- Chciałam i marzyłam o tym, ale wszystko się już nałożyło – przetarłam dłonią oczy. – Jestem zmęczona tym wszystkim.
- Na smutek dobre jest jedzenie, jak zjesz coś dobrego to na pewno od razu poprawi ci się humor – wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do kuchni. Kazała zamknąć oczy i nie podglądać.
- Niespodzianka – zawołała, otworzyłam oczy i zobaczyłam leżące przede mną ziemniaczki domowej roboty i wciąż ciepłą szarlotkę. Popatrzyłam na nią i szeroko się uśmiechnęłam.
- Pamiętałaś – zawołałam rzucając jej się na szyję – zrobiłaś to dla mnie?
- Tak ziemniaczki, jak tylko wróciłam dzisiaj z pracy, a szarlotkę nie dawno wyjęłam z piekarnika.
- Boże dziękuje!!! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!! – od razu rzuciłam się do jedzenia, miała rację, najadłam się i humor od razu mi się poprawił. Nim się zorientowałam wybiła 12 w nocy, szybko się przebrałam i położyłam w swoim dawnym pokoju, nic się nie zmienił, został taki jakim go zapamiętałam. Nie miałam problemów z zaśnięciem, byłam wykończona.
Obudziłam się po 13, w domu nikogo nie było, zeszłam do kuchni i zobaczyłam karteczkę:
Spałaś gdy wychodziłam, tata pojechał wczoraj w delegację wróci jutro. Będę koło 18 zostawiłam ci trochę pieniędzy, idź się przejść i rozerwać, całusy mama.’ Kochana mama, robiłam jak radziła, wzięłam szybki prysznic i wyszłam na miasto, zeszłam cały Rynek, byłam koło Barbakanu, na Placu Matejki, przeszłam Grodzką, Sławkowską i zaszłam na Kazimierz. Nic się prawie nie zmieniło, nowe chodniki, drogi, budynki pomalowane na inne kolory. Spodobał mi się taki Kraków. Moim ostatnim przystankiem był Wawel nad wisła. Przeszłam plantami, i doszłam na Most Grunwaldzki. Stary hotel zamknięty wiele lat temu stał nadal, Wawel wyremontowano i nie odstraszał tak jak kiedyś, gondole i statki pływały jak kiedyś. Przed 17 wsiadłam w autobus i zajechałam prawie pod dom, po 10 minutach drogi byłam pod domem, nikogo nie  było. Zagrzałam sobie obiad i usiadłam przed telewizorem.
Kolejny tydzień spędziłam tak samo, chciałam wychodziłam, nie to siedziałam przed TV albo laptopem. Zaczynałam dochodzić do siebie, brałam witaminy i korzystałam ze słońca, po tygodniu ładnie się opaliłam i już nie wyglądałam tak źle jak zaraz po szpitalu. Codzienne rozmowy z Werą i Michałem dodawały mi sił. Zaczęłam też biegać, nabierałam sił i fizycznych i psychicznych, dzięki temu czułam się lepiej. Oglądałam każde zmagania naszych orłów. W końcu nadszedł 29 lipca i kolejny mecz naszych orłów, gdy rozległ się dźwięk mojego telefonu.
- Słucham – odebrałam telefon.
- Dzień dobry, tu doktor Wach, czy rozmawiam z Julią Kowalską? -  odezwała się kobieta w telefonie.
- Tak przy telefonie – odpowiedziałam zdziwiona.
- Czy mogła by pani przyjechać jutro do Szpitala Jana Pawła w Krakowie, na godzinę 12?
- Tak oczywiście, a co się stało? – w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
- Mam pani badania i musimy porozmawiać – powiedziała bardzo spokojnym tonem.
- Dobrze, przyjadę…



_______________________________________________________________________
Witajcie, po przerwie :) nie mogłam dodac wcześniej, ponieważ mialam zobowiązania na moim drugim blogu :)
Jak nastrój przed meczem, myślicie że wyjdziemy z grupy i dojdziemy do finału??? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz