Because it is, after
all,
despite what people
say,
even though we have a
sentence about it ... She loves him.
8 lat później...
-OSTATNI! OSTATNI! - to
głosy kilku tysięcy polskich kibiców, którzy przyjechali za swoją drużyną na
Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Marzenia się spełniają, w końcu, na
Brazylijskiej ziemi walczymy o złoto olimpijskie. To o którym śniliśmy tak
długo. Dziś 20 sierpnia 2016 roku, na stadionie Maracana, Polscy zawodnicy
walczą z gospodarzami o złoto. Prowadzimy 2:0, a trzeci set jest pod nasze
dyktando. Przy stanie 18:22 nie byłam wstanie nic powiedzieć, w oczach miałam
łzy. Widziałam prace naszych siatkarzy, tony wylanego potu, a wszystko tylko po
to by znaleźć się właśnie tu. Weronika darła się w niebo głosy, zresztą nie
była jedyna. Do Rio przyjechała ich 14, elita z elit, najlepsi z najlepszych,
bo tylko tak można ich nazwać, a wszystko pod czujnym okiem pewnego francuza,
którego serce jest albo żółto-czarne, albo biało-czerwone, to wciąż kwestia
sporna. Teraz właśnie nasz trener, Stephane, bo tak ma na imię, przechadza się
nerwowo tam i z powrotem. Dopinguje chłopaków, krzyczy co mają poprawić.
Wspaniały trener. 19:22, 19:23, punkt za punkt, aż w końcu jest, piłka meczowa.
20:24, wrzeszczę i płaczę na raz, jestem tak podekscytowana, a za razem
zdenerwowana, jak nigdy w swoim życiu. Na zagrywkę idzie Włodarczyk, odmierza
rozbieg, wyrzuca wysoko piłkę, biegnie i strzał. Libero Brazylii przyjmuje,
Bruno rozgrywa, ale nie ma pola do manewru, przerzut na lewe skrzydło do
Walleca, ten z całej siły uderza w podwójny blok. Piłka odbija się od rąk
Wrony, Popiwczak przyjmuje, piłkę śle do Kozłowskiego, ten szybkim i celnym
przerzutem wystawia ją Wlazłemu. Mocne uderzenie i przebija się przez potrójny
blok... a piłka leci daleko w trybuny. Nikt nie czeka na gwizdek sędziego.
Wszyscy wpadamy sobie nawzajem w ramiona, czy znamy się czy nie, jesteśmy w
końcu jedną wielką rodziną, która kibicuje swoim dzieciom. Weronika i ja
zaczynamy skakać jak gdybyśmy były nienormalne. Ale nie lepsi są zawodnicy,
skaczą jedne na drugiego, ściskają się i wrzeszczą, to ich dzień, na który
naprawdę za służyli.
Razem z Weroniką
zbiegłyśmy z trybunów, w stronę boiska. Michał i Marcin czekali już na nas z
otwartymi ramionami, nie byliśmy jedyni, prawie wszystkie partnerki przyjechały
za siatkarzami.
- No w końcu -
powiedziałam do miśka.
- Tyle lat, dzięki bogu
się załapałem.
- Nie jesteś aż tak stary,
a po za tym nie chodzi o wiek - spojrzał na mnie zdziwiony.
- A o co?
- O świetną grę -
powiedziałam nie kryjąc wielkiego banana na mojej twarzy.
- Zawsze potrafisz
człowiek pokrzepić - zaczęliśmy się śmiać.
- A jak, zawsze umiałam
- na tym rozmowa się skończyła, chłopcy musieli iść do szatni. Trzeba było się
przebrać przed wielką dekoracją. Korzystając z ich nieobecności, wyjęłam
telefon i udałam się w stronę toalet by zadzwonić do domu.
- Halo? - mama szybko
odebrała.
- Hej to ja - musiałam
trochę krzyczeć, żeby mnie usłyszała. Wciąż było głośno.
- Boże to było piękne,
kochana, pogratuluj tam mojemu zieńciowi - zaczyna się śmiać - Z widowni
musiało to wyglądać jeszcze lepiej niż w telewizji.
- A żebyś wiedziała -
zaczęłyśmy się śmiać - A jak tam nasze rozrabiaki?
- Kuba, Maja i Wiktor grzecznie
oglądają, a Różyczka już śpij, zasnęła po pierwszym secie - powiedziała mama.
Moja mała kruszynka, niespełna miesięczny berbeć, uwielbia spać, jak jej tatuś.
- Nie dziwi mnie to -
mówię do telefonu, na boisku słyszę śpiew kibiców, pewnie już czas - Lecę bo
zaraz dekoracja.
- Ucałuj obu, Marcina
też.
- Mamo, zadzwoń do Wery
nie będę całować jej męża - mówię z sarkazmem - Pa zadzwonimy, po wszystkim.
Odkładam telefon i biegnę w stronę boiska. Wielu kibiców Brazylii opuściło stadion, ale nie my, nie Polacy. Dziś w Rio będzie nasze święto, do późna będą śpiewy i zabawy, to miasto na tę jedną noc stanie się biało-czerwone...
Pierw na boisku ukazuje się Serbska drużyna, wywalczyli brąz, ponad cztery godziny wcześniej z Włochami. Byłyśmy na tym meczu i trochę było nam żal trójkolorowych. Zaraz zza nimi wychodzą nasi bohaterowie, w szampańskich nastrojach, chyba było coś mocniejszego w szatni. Na szarym końcu wychodzą najwięksi przegrani, bo jak powiadają ''Drugi jest zawsze pierwszym przegranym'.
Odkładam telefon i biegnę w stronę boiska. Wielu kibiców Brazylii opuściło stadion, ale nie my, nie Polacy. Dziś w Rio będzie nasze święto, do późna będą śpiewy i zabawy, to miasto na tę jedną noc stanie się biało-czerwone...
Pierw na boisku ukazuje się Serbska drużyna, wywalczyli brąz, ponad cztery godziny wcześniej z Włochami. Byłyśmy na tym meczu i trochę było nam żal trójkolorowych. Zaraz zza nimi wychodzą nasi bohaterowie, w szampańskich nastrojach, chyba było coś mocniejszego w szatni. Na szarym końcu wychodzą najwięksi przegrani, bo jak powiadają ''Drugi jest zawsze pierwszym przegranym'.
No to teraz najlepsza
część dekoracji - wręczanie medali. Tych medali od dawien dawna nie miał na
szyi reprezentant kraju znad Wisły. Ogromne złote medale i wielki puchar. Ale w
takich momentach nie liczy się medal, ani żadna nagroda, która prędzej czy
później się zakurzy. Tu chodzi o wspomnienia. One nigdy nie zblakną, jak
zdjęcia trzymane zbyt długo na słońcu. Nie zakurzą się jak nigdy nie używane książki.
One zawsze będą wyraźne i pełne emocji, do których często będzie się wracać.
Wiem że dla wielu z nich to ostatnie Igrzyska, wielu z nich, nie długo zakończy
karierę, a jeżeli nawet nie, to przecież przyjdą młodzi, pełni wilczego apetytu
na medale, szczególnie olimpijskie. Co do jednego zakończenia kariery byłam
pewna...
Nie wiem kto to
załatwił, i jakim cudem, ale podczas Mazurka Dąbrowskiego, poczuliśmy się jak w
domu. Tylko dwa takty z muzyką, reszta a cappella. Kilka
tysięcy polskich gardeł, bez muzyki. To jeden z tych momentów, w których
przepełnia cię duma, z tego kim jesteś.
Nie było polaka na hali, który w tym momencie nie uronił by choćby
jednej łzy. Nasze orzełki płakały jak dzieci, które w końcu dostały wymarzony
prezent. Niezapomniane i jedyne takie przeżycie.
Zabawa trwała długo, po
przyjeździe do Polski będzie trwać dalej. A gdy wylądują na Warszawskim Okęciu,
powita ich tłum kibiców, w tym ja. Zdecydowałyśmy że wystarczy tego zwiedzania
świata, i czas wracać do domu. Dzieciaki za długo były pod mamy okiem. Gdy tylko odebrałam bagaż usłyszałam za sobą
wrzask.
- Mama! - zawołał Kuba,
biegnący w moją stronę. Szybko sie odwróciłam i rozłożyłam ramiona, aby mógł w
nie spaść, jak to zwykle miał okazję robić.
- Hej kochanie -
powiedziałam tuląc go do siebie - Nie za dobrze ci się powodzi? Babcia
rozpieszcza?
- Troszeczkę -
powiedział sepleniąc sobie.
- Wcale nie -
powiedziała mama, stając obok mnie.
- Hahahaha, cała ty -
powiedziałam. Odkąd urodził się Wiktor i Maja mama zmieniła sie nie do
poznania. Z zapałem i miłością zajmowała się wnukami, a potem jeszcze Kubą.
Pomagała mnie i Werze, a gdy nie mogłyśmy zajmować się dziećmi, zabierała je do
siebie, i mimo że to trójka urwisów, świetnie sobie radziła. Była całkiem inną
osobą, ale nie tylko ona. Tata również się zmienił.
- A wy o czym tak
rozmawiacie? - zapytał sie tata podchodząc, z Różą na rękach. Na rękach swojego dziadka potrafiła spać jak zabita. Od
początku miałam problem z jej uśpieniem. Za to z Kubą nigdy nie miałam
problemu.
- A mnie to już nikt nie przywita? - zapytała się Weronika.
- A mnie to już nikt nie przywita? - zapytała się Weronika.
- Ja, ja, ja - zawołała
Maja podnosząc rączki do góry. Wera szybko wzięła ją na ręce.
- A ja? -spytał smutno Wiktor.
- Na raz was nie uniosę
- powiedziała biorą go za rączkę.
- Idziemy do domu? -
spytałam widząc że Kuba zaczyna przysypiać. Wszyscy się zgodziliśmy i po chwili
siedzieliśmy w jeepie taty, w końcu musiał sobie taki sprawić, rodzinka się
rozrosła. Ale nie za domem rodziców tęskniłam, tylko za moim domem. Moim,
Michała, Kuby i Róży. Naszego domku jak z bajki, z dużym ogrodem, z
przewieszoną siatką i imitacją boiska. Tego który wybudował dla nas Michał. Nie
wiem, jak, nigdy nie zdołałam tego z niego wyciągnąć, ale byłam mu wdzięczna,
nadal jestem. Na przyjazd do domu miałam
jeszcze czas, po świętowaniu w gronie rodziny przyjdzie czas na nasze
świętowanie.
Wstaliśmy wcześnie,
trzeba było dotrzeć do Warszawy na czas. Chłopcy mieli wylądować o 12. Gdy w
końcu dotarliśmy na lotnisko, okazało się że jest tam tak wiele osób, że
podejście bliżej graniczyło z cudem. Na szczęście spotkałyśmy żony lub
narzeczone innych zawodników, przez co miałyśmy pewność że nas zobaczą. Tak jak
myślałyśmy, chłopaki nie spieszyli się z wyjściem do kibiców. No ale nie można
zwlekać w nieskończoność. Oto i są. Nasi bohaterowie, nasze złotka. No dla mnie
zawsze nimi byli. Z medalami na szyjach i uśmiechami. Spodziewałam się
podziękowań, śmiechów, ale nie tego. Wszyscy kibice, razem, odśpiewali hymn
polskiej siatkówki - ,,Pieśń o Małym Rycerzu’’.
Nadszedł czas na
wypowiedzi, podziękowań i wywiadów. Po takim zwycięstwie nie ma mowy na chwilę
ciszy i spokoju. No ale cóż, nawet świętowanie musi mieć swój kres. Jednym
plusem ich przyjazdu była możliwość
rozjechania się do swoich domów. Po 10
latach, od kąd Polska siatkówka znów została zauważona przez resztę świata. Od
momentu gdy świat zaczął się nas bać, w końcu udowodnili swoją potęgę. Złoto olimpijskiej
chyba to potwierdza prawda?
No ale, wróćmy do tematu.
No ale, wróćmy do tematu.
Po bardzo długim czasie,
dziennikarze uwolnili sztab i siatkarzy, którzy z wdzięcznością oddalili się od
tłumów.
- Wielki zwycięzca
zapomniał o swojej rodzinie – powiedziałam za Michałem który skierował się do
wyjścia. Szybko się odwrócił i podbiegł do mnie. Chwycił mnie w swoje wielkie
ramiona i zaczęliśmy się obracać, dookoła własnej osi.
- Ja? Zapomniał? –
powiedział trzymając mnie wciąż w swoim żelaznym uścisku, którego mówiąc na
marginesie, strasznie mi brakowało.
- Ale to nie ja chciałam
się wymknąć z lotniska niezauważona – powiedziałam z sarkazmem. Zaczął się
śmiać. – Nie chcesz się z kimś przywitać?
- Gdzie mój skarbek? -
zapytał się z zapałem i zaczął rozglądać. Róża urodziła się zaraz po jego
wyjeździe do Rio, nie miał szans zobaczyć jej na żywo, tylko zdjęcia. To był
jego pomysł by nazwać ją Róża. Wydaje mi się że trafił.
- Chodź - powiedziałam i
zaczęłam go ciągnąć w stronę rodziców. Jak tylko Kuba go zobaczył pobiegł w
naszą stronę, rzucając się tacie w ramiona. Mimo że byli do siebie niezwykle
podobni, to młody miał mój charakter. Cały czas trzymając w ramionach Kubę,
Michał poszedł za mną. gdy podeszliśmy do mamy i misiek zobaczył Różyczkę,
zaczął wpatrywać sie w nią szeroko otwartymi oczami.
- Mogę? - zapytał się
mamy która trzymała ją na rękach.
- No przecież to twoja
córka - powiedziała sarkastycznie mama, po czym szeroko się uśmiechnęła.
Zgrabnie i szybko wziął ją i mocno przytulił, jakby bał się że zaraz ucieknie. Mała
spała jak zabita, ale mimo to mój mąż wpatrywał się w nią jak w rubensowski
obrazek. Zaczęłam się z niego śmiać, od dawna nie widziałam go takim. Takie
szczęście nie zdarza się często. Upragnione złoto i trzymanie po raz pierwszy
swojej córeczki, dobrze że miałam aparat, za kilka lat będziemy to wspominać.
To zdjęcie trafi do specjalnego albumu.
W tej chwili marzyłam by
znaleźć się w naszym domku, położyć dzieci spać i nacieszyć się moim zwycięzcą,
który zapewnie nie długo wyjedzie, znów...
Ale moment, jestem strasznie
samolubna. Cały pamiętnik poświęcam sobie. A gdzie miejsce na moją kochaną
siostrę? Na rodziców?
Jak zwykle nie wiem od
czego zacząć... No więc zacznę od początku. Jak tylko Weronika poznała Marcina
i zaczęła się z nim spotykać, nie mówiąc już o wspólnym mieszkaniu, całkowicie
się zmieniła. Widziałam ją już nie raz szczęśliwą, ale nie aż tak. Na początku
mieszkali w Olsztynie, tam tez Marcin grał, ale Weronika jak ja też jest
uparta. W końcu po wielu namowach przekonała go by pojechał z nią do Bełchatowa
i zaczął grać w Skrze. Chłopak nie miał wyjścia i sie zgodził. Zamieszkali w
naszym starym mieszkaniu, moim i Wery, a Marcin z Michałem grali w jednym
klubie. Skra jak wiecie przechodziła w tym czasie swoje tłuste lata, pod okiem
Jacka Nawrockiego. Po urodzeniu się
bliźniąt, Wiktora i Mai, poprosił ją o rękę, a Weronika się zgodziła. Jeszcze w
2008 roku odbył się ślub, a Marcin radził sobie świetnie w roli ojca, chyba nie
miał wyboru, a może zrobił to ze względu na Weronikę? Tego nawet ja się chyba nigdy
nie dowiem. Ważne by była szczęśliwa. Passa zawodowa jednak nie trwała długo,
ani u Marcina ani u Michała. Przyszły pechowe Igrzyska w Londynie. Po złotym
medalu w Lidze Światowej, każdy z nas miał apetyt na złoto olimpijskie. Ale
los, a może cos wyższego chciało inaczej.
Nie tylko na arenie międzynarodowej zawrzało. W PlusLidze także doszło
do kilku zmian. Skra została strącona z tronu, a bój zaczęła Sovia z Zaksą. Dla
moich ukochanych pszczółek to był cios, ale nic nie trwa wiecznie, już ja
dobrze o tym wiedziałam. W tym czasie
Marcin odszedł do Zaksy, na szczęście Michał pozostał wierny żółto-czarnym. Nie
miałam mu tego za złe, zawodnik chce się rozwijać, a tkwić w jednym klubie to
nie jest rozwiązanie.
Na szczęście z nadejściem 2014 roku w polskiej siatkówce doszło do zmian, do wielu zmian. Nowym trenerem skrzatów został Miguel Falasca, a na trenera reprezentacji został wybrany Stephane Antiga. Z nastaniem nowych trenerów, nastały dobre czasy. Skra odbudowała się i wróciła na szczyt, a reprezentacja, no cóż mogę powiedzieć... W końcu po tylu latach sięgnęła po szczyt, po upragnione złoto olimpijskie. Nawet po takim zwycięstwie można czuć niedosyt, ale spokojnie, następne Igrzyska za cztery lata i mam nadzieję znów zobaczyć Michała w koszulce z orłem na piersi, no ale czas pokaże...
- Nad czym tak myślisz? - spytał misiek wyrywając mnie z zadumy. Jechaliśmy już autostradą do naszego domu. Kuba oglądał jakieś bajki, a Różyczka spała w foteliku.
Na szczęście z nadejściem 2014 roku w polskiej siatkówce doszło do zmian, do wielu zmian. Nowym trenerem skrzatów został Miguel Falasca, a na trenera reprezentacji został wybrany Stephane Antiga. Z nastaniem nowych trenerów, nastały dobre czasy. Skra odbudowała się i wróciła na szczyt, a reprezentacja, no cóż mogę powiedzieć... W końcu po tylu latach sięgnęła po szczyt, po upragnione złoto olimpijskie. Nawet po takim zwycięstwie można czuć niedosyt, ale spokojnie, następne Igrzyska za cztery lata i mam nadzieję znów zobaczyć Michała w koszulce z orłem na piersi, no ale czas pokaże...
- Nad czym tak myślisz? - spytał misiek wyrywając mnie z zadumy. Jechaliśmy już autostradą do naszego domu. Kuba oglądał jakieś bajki, a Różyczka spała w foteliku.
- Nad niczym - mówię
patrząc za szybę.
- Przecież widzę -
naciska.
- Wspominam dawne czasy,
jak byliśmy młodzi.
- To aż tak stary
jestem? - spytał lekko zdziwiony.
- No wiesz 30 na karku
dla kobiety to prawie starość.
- No wiesz.... - zaczął.
- Co wiem? - spytałam
odwracając się bardziej do niego, na tyle na ile pozwalały mi na to pasy.
- Nie jestem aż tak
stary.
- Nie w ogóle -
zaczęliśmy się śmiać, przez cała drogę rozmawialiśmy i droczyliśmy nawzajem. Aż
w końcu asfalt zmienił się w zwykłą polną drogę i naszym oczom ukazał się nasz
dom. Wokół niego pola i łąki, a w oddali
było widać las. Zero samochodów, zero cywilizacji. Dom jak z bajki, nie
sądzicie?
Mimo że Michał wszystko
urządził, to trzeba było nanieś kilka drobnych poprawek.
Gdy w końcu udało nam się wejść do domu, zrobić obiad , położyć Róże do łóżka i zająć czymś Kubę, zadzwonił telefon.
Gdy w końcu udało nam się wejść do domu, zrobić obiad , położyć Róże do łóżka i zająć czymś Kubę, zadzwonił telefon.
- Odbiorę - zawołał
Michał, słyszałam jak rozmawiał, ale nie wiedziałam z kim, z resztą jak będzie
chciał to powie.
- I któż to nie daje nam
spokoju? - spytałam gdy tylko wyszedł zza rogu.
- Mam złą wiadomość -
powiedział. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. - Będziemy mieć gości, dużo
gości.
- Co? Teraz? - jęknęłam,
a chciałam spędzić czas z Michałem, tak dawno się nie widzieliśmy.
- Ale mamy jeszcze
trochę czasu, a i tak nie zdążysz nic ugotować - zaczął mówić, podchodząc do
mnie. Objął mnie od tyłu i położył sobie głowę na moim ramieniu.
- I na pewno masz jakiś
plan...
- Ależ oczywiście ze mam
- powiedział zdegustowany - Pójdziemy sobie do naszego pokoju i...
- Nie kończ -
powiedziałam. Odwróciłam się do niego przodem, gdy zobaczyłam jego minę aż
krzyknęłam. Zaczęłam uciekać na górę do pokoju, ale jak można uciec przed takim
wielkoludem? Złapał mnie na schodach, szybko przerzucił sobie przez ramię i
zaniósł do pokoju. Zamknął drzwi na klucz, albowiem Kuba miał manie skradania
się do nas, a raczej dziecko ma jeszcze czas na pewne rzeczy. Bez ceregieli, bo
nawet nie było na to czasu, oboje pozbyliśmy się ubrań, które lądowały
dosłownie wszędzie. Na szybkiego, przecież nie długo mieli zjawić się goście.
Sex z dawką adrenaliny jest o niebo lepszy...
Za każdym razem, ta
jedna rzecz się nie zmieniła, czas stawał. Nie istniało nic, ani nikt, no
właśnie nikt...
Dryń, dryń - goście już
przyszli. Dopiero w tedy adrenalina człowiekowi skacze. Zerwaliśmy się z łóżka, szybko nałożyłam na siebie bieliznę
i sukienkę. Michał poleciał otworzyć, facet ma mniej do ubierania.
- Jula - zawołała mnie mama
z dołu, on też przyjechała? To kto tak naprawdę będzie?
- Idę! - ostatnie
spojrzenie do lustra i można iść. Zeszłam na bosaka po drewnianych schodach i
przywitałam gości. Przyjechała mama z tatą. Weronika, Marcin, Maja i Wiktor.
Szczególnie dzieciaki ucieszyły się na przyjazd kuzynostwa. jak oczywiście Kuba
porwał ich do siebie, długo nie wyjdą. Dobrze że mają ze sobą taki dobry
kontakt, oby jak najdłużej.
- Nie powiedziałeś, że
to będzie zjazd rodzinny - wytknęłam miśkowi, zatajenie przede mną prawdy.
- Do tego raczej nie
trzeba uprzedzania - powiedział na swoją obronę. Miał rację, a po za tym, jak
na razie nie miałam ich dosyć. Byłam im za to wdzięczna za jedno, przywieźli
paliwo - alkohol i jedzonko. Raz się żyje, jak to zawsze powtarzam. Dzieciaki
bardzo się ucieszyły gdy zaniosłam im z Weroniką dietę fastfood plus cola. Były
w niebo wzięte, nie codziennie jadają te świństwa, które z drugiej strony są
przepyszne. Wszyscy rozsiedliśmy się wygodnie, telewizor grał sobie w tle, ale
chyba nikt go nie słuchał, wszyscy byliśmy zajęci rozmowami. Każdy chciał coś
wiedzieć, o coś się zapytać. Ale wszystkich najbardziej interesowało poznanie
naszej historii. Mojej i Michała. Czy mieliśmy jakiś wybór? Musieliśmy ją
opowiedzieć.
- Przepraszam na chwilę
- powiedziałam i wyszłam do pokoju, z pod łóżka wyjęłam swoją rzeźbioną
skrzynię. Otworzyłam ją kluczykiem który nosiłam na szyi. Wyjęłam z niej wielki
i gruby album ze zdjęciami, a także mój pamiętnik. Zabrałam wszystko ze sobą i
zeszłam na dół.
- Tu jest wszystko, od
samego początku - powiedziałam kładąc na stole album i pamiętnik.
- A wiec to tu trafiały
wszystkie zdjęcia - powiedział Michał.
- Prawie wszystkie...
... Razem mają coś co posiadają
inni, i kilka innych których inni nie mają. Ale nie jest to istotne...
Za nim zobaczą się po
raz kolejny upłynie sporo czasu. Michał nie chciał aby ktokolwiek mu pomagał,
pragnie umrzeć, ale tego nie zrobi. Nie zrobi tego ponieważ złożył obietnice...
Zatem jak to sie kończy?
Trudno powiedzieć. Ale według mnie to był test, dla nich wszystkich. I spisali
się chyba całkiem nieźle, mając przeciwko sobie dobro, zło, a nawet samo
przeznaczenie, ale poszli swoją własną drogą. Wybrali rodzinę, miłość i marzenia.
I cóż, czy nie o to chodziło...? - Emilia zamknęła wielki album z historią
rodziny do której dołączyła.
- A co z resztą? -
zapytał podniecony Kamil.
- Słoneczko, musisz iść
sie taty spytać - powiedziała Emilia, wstali razem i poszli do pokoju. Kuba
leżał na łóżku czytając książkę.
- Tato! - zawołał Kamil
biegnąc w stronę ojca. Wskoczył na łóżko i przytulił się do Kuby. - A co się
stało z prababcią, ciocią babcią i resztą rodziny?
-Wiedze że mama czytała
ci rodzinną opowieść - młody pokiwał głową - Z moją siostrą, a twoją ciocią się
widujesz. Twoi pradziadkowie wiesz już że nie żyją, doczekali narodzin tylko
twojego brata. Weronika z Marcinem mieszkają za granicą i bawią prawnuki, a
Jadzia i Mariusz mają syna Mateusza. Obecnie mieszkają za granicą, ale na pewno
Mateusz wróci na do kraju.
- A skąd wiesz? - dopytywał
się dalej Kamilek.
- Bo dostanie list ze
Związku Siatkarskiego i będzie reprezentantem Polski.
- Tak jak ty?
- Tak, a może pewnego
dnia także ty - powiedział Kuba.
- Naprawdę? - spytał z
szeroko otworzonymi oczami Kamil.
- Naprawdę, w końcu to
nasza rodzinna tradycja - powiedział z dumą Kuba - Michał, Kuba, Tomek i Ty, to
nasza spuścizna, jesteśmy rodziną Winiarskich, rodziną siatkarską.
- Tylko my? - spytała
Emilia, która przysłuchiwała się rozmowie ojca z synem.
- Nie tylko my, rodzina
Wlazłych, Możdżonkowie i wiele innych rodzin, będą kontynuowały tadycję
siatkarską, a pewnego dnia, wszyscy staniemy na boisku, w tych samych numerach,
co nasi ojcowie, i powtórzymy ich osiągnięcia.
- Będziecie najlepsi -
zapiszczał Kamil.
- Będziemy Mistrzami
Olimpijskimi, tego nikt nam nie zabierze...
Nie ma wątpliwości, zakończenia są trudne. Ale przeciez, nic tak naprawdę się nie kończy, prawda?
_____________________________________________________________________________________________________________
Ekhm...
A więc tak... To koniec, koniec tej opowieści, tego bloga. Gdybym chciała podziękować wszystkim, zajęło by mi to lata świetlne. Dlatego skrócę to do ogółu.
DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM, TYM KTÓRZY KOMENTOWALI, POMAGALI MI W INNY SPOSÓB, BYLI PRZY MNIE, GDY MIAŁAM OCHOTĘ ZREZYGNOWAĆ I SIĘ PODDAĆ, A TAKŻE TYM, KTÓRZY PISALI DO MNIE PRYWATNIE. WSZYSTKIM WAM Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ!!! <3
A więc tak... To koniec, koniec tej opowieści, tego bloga. Gdybym chciała podziękować wszystkim, zajęło by mi to lata świetlne. Dlatego skrócę to do ogółu.
DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM, TYM KTÓRZY KOMENTOWALI, POMAGALI MI W INNY SPOSÓB, BYLI PRZY MNIE, GDY MIAŁAM OCHOTĘ ZREZYGNOWAĆ I SIĘ PODDAĆ, A TAKŻE TYM, KTÓRZY PISALI DO MNIE PRYWATNIE. WSZYSTKIM WAM Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ!!! <3
Sama żałuję że się skończyło, ale tak musi być. Coś się zaczyna i coś się kończy. Pewna historia mojego życie się zakończyła, abym mogła zacząć nową.
ŻEGNAJCIE!
ŻEGNAJCIE!
Nie będę wdawać się w statystyki, bo mało kogo one obchodzą, i jeszcze raz powiem DZIĘKUJĘ!
I nie, nie usunę tego, nigdy, niech będzie :) Może kiedyś ktoś tu wpadnie i komuś się spodoba :)
I nie, nie usunę tego, nigdy, niech będzie :) Może kiedyś ktoś tu wpadnie i komuś się spodoba :)
Do widzenia <3
Agnieszka
Agnieszka