Odwiedziny

niedziela, 2 lutego 2014

EPILOG


Because it is, after all,
despite what people say,
even though we have a sentence about it ... She loves him.



8 lat później...

-OSTATNI! OSTATNI! - to głosy kilku tysięcy polskich kibiców, którzy przyjechali za swoją drużyną na Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Marzenia się spełniają, w końcu, na Brazylijskiej ziemi walczymy o złoto olimpijskie. To o którym śniliśmy tak długo. Dziś 20 sierpnia 2016 roku, na stadionie Maracana, Polscy zawodnicy walczą z gospodarzami o złoto. Prowadzimy 2:0, a trzeci set jest pod nasze dyktando. Przy stanie 18:22 nie byłam wstanie nic powiedzieć, w oczach miałam łzy. Widziałam prace naszych siatkarzy, tony wylanego potu, a wszystko tylko po to by znaleźć się właśnie tu. Weronika darła się w niebo głosy, zresztą nie była jedyna. Do Rio przyjechała ich 14, elita z elit, najlepsi z najlepszych, bo tylko tak można ich nazwać, a wszystko pod czujnym okiem pewnego francuza, którego serce jest albo żółto-czarne, albo biało-czerwone, to wciąż kwestia sporna. Teraz właśnie nasz trener, Stephane, bo tak ma na imię, przechadza się nerwowo tam i z powrotem. Dopinguje chłopaków, krzyczy co mają poprawić. Wspaniały trener. 19:22, 19:23, punkt za punkt, aż w końcu jest, piłka meczowa. 20:24, wrzeszczę i płaczę na raz, jestem tak podekscytowana, a za razem zdenerwowana, jak nigdy w swoim życiu. Na zagrywkę idzie Włodarczyk, odmierza rozbieg, wyrzuca wysoko piłkę, biegnie i strzał. Libero Brazylii przyjmuje, Bruno rozgrywa, ale nie ma pola do manewru, przerzut na lewe skrzydło do Walleca, ten z całej siły uderza w podwójny blok. Piłka odbija się od rąk Wrony, Popiwczak przyjmuje, piłkę śle do Kozłowskiego, ten szybkim i celnym przerzutem wystawia ją Wlazłemu. Mocne uderzenie i przebija się przez potrójny blok... a piłka leci daleko w trybuny. Nikt nie czeka na gwizdek sędziego. Wszyscy wpadamy sobie nawzajem w ramiona, czy znamy się czy nie, jesteśmy w końcu jedną wielką rodziną, która kibicuje swoim dzieciom. Weronika i ja zaczynamy skakać jak gdybyśmy były nienormalne. Ale nie lepsi są zawodnicy, skaczą jedne na drugiego, ściskają się i wrzeszczą, to ich dzień, na który naprawdę za służyli.
Razem z Weroniką zbiegłyśmy z trybunów, w stronę boiska. Michał i Marcin czekali już na nas z otwartymi ramionami, nie byliśmy jedyni, prawie wszystkie partnerki przyjechały za siatkarzami.
- No w końcu - powiedziałam do miśka.
- Tyle lat, dzięki bogu się załapałem.
- Nie jesteś aż tak stary, a po za tym nie chodzi o wiek - spojrzał na mnie zdziwiony.
- A o co?
- O świetną grę - powiedziałam nie kryjąc wielkiego banana na mojej twarzy.
- Zawsze potrafisz człowiek pokrzepić - zaczęliśmy się śmiać.
- A jak, zawsze umiałam - na tym rozmowa się skończyła, chłopcy musieli iść do szatni. Trzeba było się przebrać przed wielką dekoracją. Korzystając z ich nieobecności, wyjęłam telefon i udałam się w stronę toalet by zadzwonić do domu.
- Halo? - mama szybko odebrała.
- Hej to ja - musiałam trochę krzyczeć, żeby mnie usłyszała. Wciąż było głośno.
- Boże to było piękne, kochana, pogratuluj tam mojemu zieńciowi - zaczyna się śmiać - Z widowni musiało to wyglądać jeszcze lepiej niż w telewizji.
- A żebyś wiedziała - zaczęłyśmy się śmiać - A jak tam nasze rozrabiaki?
- Kuba, Maja i Wiktor grzecznie oglądają, a Różyczka już śpij, zasnęła po pierwszym secie - powiedziała mama. Moja mała kruszynka, niespełna miesięczny berbeć, uwielbia spać, jak jej tatuś.
- Nie dziwi mnie to - mówię do telefonu, na boisku słyszę śpiew kibiców, pewnie już czas - Lecę bo zaraz dekoracja.
- Ucałuj obu, Marcina też.
- Mamo, zadzwoń do Wery nie będę całować jej męża - mówię z sarkazmem - Pa zadzwonimy, po wszystkim.
Odkładam telefon i biegnę w stronę boiska. Wielu kibiców Brazylii opuściło stadion, ale nie my, nie Polacy. Dziś w Rio będzie nasze święto, do późna będą śpiewy i zabawy, to miasto na tę jedną noc stanie się biało-czerwone...
Pierw na boisku ukazuje się Serbska drużyna, wywalczyli brąz, ponad cztery godziny wcześniej z Włochami. Byłyśmy na tym meczu i trochę było nam żal trójkolorowych. Zaraz zza nimi wychodzą nasi bohaterowie, w szampańskich nastrojach, chyba było coś mocniejszego w szatni. Na szarym końcu wychodzą najwięksi przegrani, bo jak powiadają ''Drugi jest zawsze pierwszym przegranym'.
No to teraz najlepsza część dekoracji - wręczanie medali. Tych medali od dawien dawna nie miał na szyi reprezentant kraju znad Wisły. Ogromne złote medale i wielki puchar. Ale w takich momentach nie liczy się medal, ani żadna nagroda, która prędzej czy później się zakurzy. Tu chodzi o wspomnienia. One nigdy nie zblakną, jak zdjęcia trzymane zbyt długo na słońcu. Nie zakurzą się jak nigdy nie używane książki. One zawsze będą wyraźne i pełne emocji, do których często będzie się wracać. Wiem że dla wielu z nich to ostatnie Igrzyska, wielu z nich, nie długo zakończy karierę, a jeżeli nawet nie, to przecież przyjdą młodzi, pełni wilczego apetytu na medale, szczególnie olimpijskie. Co do jednego zakończenia kariery byłam pewna...
Nie wiem kto to załatwił, i jakim cudem, ale podczas Mazurka Dąbrowskiego, poczuliśmy się jak w domu. Tylko dwa takty z muzyką, reszta a cappella. Kilka tysięcy polskich gardeł, bez muzyki. To jeden z tych momentów, w których przepełnia cię duma, z tego kim jesteś.  Nie było polaka na hali, który w tym momencie nie uronił by choćby jednej łzy. Nasze orzełki płakały jak dzieci, które w końcu dostały wymarzony prezent. Niezapomniane i jedyne takie przeżycie.
Zabawa trwała długo, po przyjeździe do Polski będzie trwać dalej. A gdy wylądują na Warszawskim Okęciu, powita ich tłum kibiców, w tym ja. Zdecydowałyśmy że wystarczy tego zwiedzania świata, i czas wracać do domu. Dzieciaki za długo były pod mamy okiem.  Gdy tylko odebrałam bagaż usłyszałam za sobą wrzask.
- Mama! - zawołał Kuba, biegnący w moją stronę. Szybko sie odwróciłam i rozłożyłam ramiona, aby mógł w nie spaść, jak to zwykle miał okazję robić.
- Hej kochanie - powiedziałam tuląc go do siebie - Nie za dobrze ci się powodzi? Babcia rozpieszcza?
- Troszeczkę - powiedział sepleniąc sobie.
- Wcale nie - powiedziała mama, stając obok mnie.
- Hahahaha, cała ty - powiedziałam. Odkąd urodził się Wiktor i Maja mama zmieniła sie nie do poznania. Z zapałem i miłością zajmowała się wnukami, a potem jeszcze Kubą. Pomagała mnie i Werze, a gdy nie mogłyśmy zajmować się dziećmi, zabierała je do siebie, i mimo że to trójka urwisów, świetnie sobie radziła. Była całkiem inną osobą, ale nie tylko ona. Tata również się zmienił.
- A wy o czym tak rozmawiacie? - zapytał sie tata podchodząc, z Różą na rękach. Na rękach swojego  dziadka potrafiła spać jak zabita. Od początku miałam problem z jej uśpieniem. Za to z Kubą nigdy nie miałam problemu.
- A mnie to już nikt nie przywita? - zapytała się Weronika.
- Ja, ja, ja - zawołała Maja podnosząc rączki do góry. Wera szybko wzięła ją na ręce.
- A ja?  -spytał smutno Wiktor.
- Na raz was nie uniosę - powiedziała biorą go za rączkę.
- Idziemy do domu? - spytałam widząc że Kuba zaczyna przysypiać. Wszyscy się zgodziliśmy i po chwili siedzieliśmy w jeepie taty, w końcu musiał sobie taki sprawić, rodzinka się rozrosła. Ale nie za domem rodziców tęskniłam, tylko za moim domem. Moim, Michała, Kuby i Róży. Naszego domku jak z bajki, z dużym ogrodem, z przewieszoną siatką i imitacją boiska. Tego który wybudował dla nas Michał. Nie wiem, jak, nigdy nie zdołałam tego z niego wyciągnąć, ale byłam mu wdzięczna, nadal jestem.  Na przyjazd do domu miałam jeszcze czas, po świętowaniu w gronie rodziny przyjdzie czas na nasze świętowanie.
Wstaliśmy wcześnie, trzeba było dotrzeć do Warszawy na czas. Chłopcy mieli wylądować o 12. Gdy w końcu dotarliśmy na lotnisko, okazało się że jest tam tak wiele osób, że podejście bliżej graniczyło z cudem. Na szczęście spotkałyśmy żony lub narzeczone innych zawodników, przez co miałyśmy pewność że nas zobaczą. Tak jak myślałyśmy, chłopaki nie spieszyli się z wyjściem do kibiców. No ale nie można zwlekać w nieskończoność. Oto i są. Nasi bohaterowie, nasze złotka. No dla mnie zawsze nimi byli. Z medalami na szyjach i uśmiechami. Spodziewałam się podziękowań, śmiechów, ale nie tego. Wszyscy kibice, razem, odśpiewali hymn polskiej siatkówki - ,,Pieśń o Małym Rycerzu’’.
Nadszedł czas na wypowiedzi, podziękowań i wywiadów. Po takim zwycięstwie nie ma mowy na chwilę ciszy i spokoju. No ale cóż, nawet świętowanie musi mieć swój kres. Jednym plusem ich przyjazdu  była możliwość rozjechania się do swoich domów.  Po 10 latach, od kąd Polska siatkówka znów została zauważona przez resztę świata. Od momentu gdy świat zaczął się nas bać, w końcu udowodnili swoją potęgę. Złoto olimpijskiej chyba to potwierdza prawda?
No ale, wróćmy do tematu.
Po bardzo długim czasie, dziennikarze uwolnili sztab i siatkarzy, którzy z wdzięcznością oddalili się od tłumów.
- Wielki zwycięzca zapomniał o swojej rodzinie – powiedziałam za Michałem który skierował się do wyjścia. Szybko się odwrócił i podbiegł do mnie. Chwycił mnie w swoje wielkie ramiona i zaczęliśmy się obracać, dookoła własnej osi.
- Ja? Zapomniał? – powiedział trzymając mnie wciąż w swoim żelaznym uścisku, którego mówiąc na marginesie, strasznie mi brakowało.
- Ale to nie ja chciałam się wymknąć z lotniska niezauważona – powiedziałam z sarkazmem. Zaczął się śmiać. – Nie chcesz się z kimś przywitać?
- Gdzie mój skarbek? - zapytał się z zapałem i zaczął rozglądać. Róża urodziła się zaraz po jego wyjeździe do Rio, nie miał szans zobaczyć jej na żywo, tylko zdjęcia. To był jego pomysł by nazwać ją Róża. Wydaje mi się że trafił.
- Chodź - powiedziałam i zaczęłam go ciągnąć w stronę rodziców. Jak tylko Kuba go zobaczył pobiegł w naszą stronę, rzucając się tacie w ramiona. Mimo że byli do siebie niezwykle podobni, to młody miał mój charakter. Cały czas trzymając w ramionach Kubę, Michał poszedł za mną. gdy podeszliśmy do mamy i misiek zobaczył Różyczkę, zaczął wpatrywać sie w nią szeroko otwartymi oczami.
- Mogę? - zapytał się mamy która trzymała ją na rękach.
- No przecież to twoja córka - powiedziała sarkastycznie mama, po czym szeroko się uśmiechnęła. Zgrabnie i szybko wziął ją i mocno przytulił, jakby bał się że zaraz ucieknie. Mała spała jak zabita, ale mimo to mój mąż wpatrywał się w nią jak w rubensowski obrazek. Zaczęłam się z niego śmiać, od dawna nie widziałam go takim. Takie szczęście nie zdarza się często. Upragnione złoto i trzymanie po raz pierwszy swojej córeczki, dobrze że miałam aparat, za kilka lat będziemy to wspominać. To zdjęcie trafi do specjalnego albumu.
W tej chwili marzyłam by znaleźć się w naszym domku, położyć dzieci spać i nacieszyć się moim zwycięzcą, który zapewnie nie długo wyjedzie, znów...
Ale moment, jestem strasznie samolubna. Cały pamiętnik poświęcam sobie. A gdzie miejsce na moją kochaną siostrę? Na rodziców?
Jak zwykle nie wiem od czego zacząć... No więc zacznę od początku. Jak tylko Weronika poznała Marcina i zaczęła się z nim spotykać, nie mówiąc już o wspólnym mieszkaniu, całkowicie się zmieniła. Widziałam ją już nie raz szczęśliwą, ale nie aż tak. Na początku mieszkali w Olsztynie, tam tez Marcin grał, ale Weronika jak ja też jest uparta. W końcu po wielu namowach przekonała go by pojechał z nią do Bełchatowa i zaczął grać w Skrze. Chłopak nie miał wyjścia i sie zgodził. Zamieszkali w naszym starym mieszkaniu, moim i Wery, a Marcin z Michałem grali w jednym klubie. Skra jak wiecie przechodziła w tym czasie swoje tłuste lata, pod okiem Jacka Nawrockiego.  Po urodzeniu się bliźniąt, Wiktora i Mai, poprosił ją o rękę, a Weronika się zgodziła. Jeszcze w 2008 roku odbył się ślub, a Marcin radził sobie świetnie w roli ojca, chyba nie miał wyboru, a może zrobił to ze względu na Weronikę? Tego nawet ja się chyba nigdy nie dowiem. Ważne by była szczęśliwa. Passa zawodowa jednak nie trwała długo, ani u Marcina ani u Michała. Przyszły pechowe Igrzyska w Londynie. Po złotym medalu w Lidze Światowej, każdy z nas miał apetyt na złoto olimpijskie. Ale los, a może cos wyższego chciało inaczej.  Nie tylko na arenie międzynarodowej zawrzało. W PlusLidze także doszło do kilku zmian. Skra została strącona z tronu, a bój zaczęła Sovia z Zaksą. Dla moich ukochanych pszczółek to był cios, ale nic nie trwa wiecznie, już ja dobrze o tym wiedziałam.  W tym czasie Marcin odszedł do Zaksy, na szczęście Michał pozostał wierny żółto-czarnym. Nie miałam mu tego za złe, zawodnik chce się rozwijać, a tkwić w jednym klubie to nie jest rozwiązanie. 
Na szczęście z nadejściem 2014 roku w polskiej siatkówce doszło do zmian, do wielu zmian. Nowym trenerem skrzatów został Miguel Falasca, a na trenera reprezentacji został wybrany Stephane Antiga. Z nastaniem nowych trenerów, nastały dobre czasy. Skra odbudowała się i wróciła na szczyt, a reprezentacja, no cóż mogę powiedzieć... W końcu po tylu latach sięgnęła po szczyt, po upragnione złoto olimpijskie. Nawet po takim zwycięstwie można czuć niedosyt, ale spokojnie, następne Igrzyska za cztery lata i mam nadzieję znów zobaczyć Michała w koszulce z orłem na piersi, no ale czas pokaże...
- Nad czym tak myślisz? - spytał misiek wyrywając mnie z zadumy. Jechaliśmy już autostradą do naszego domu. Kuba oglądał jakieś bajki, a Różyczka spała w foteliku. 
- Nad niczym - mówię patrząc za szybę.
- Przecież widzę - naciska.
- Wspominam dawne czasy, jak byliśmy młodzi.
- To aż tak stary jestem? - spytał lekko zdziwiony.
- No wiesz 30 na karku dla kobiety to prawie starość.
- No wiesz.... - zaczął.
- Co wiem? - spytałam odwracając się bardziej do niego, na tyle na ile pozwalały mi na to pasy.
- Nie jestem aż tak stary.
- Nie w ogóle - zaczęliśmy się śmiać, przez cała drogę rozmawialiśmy i droczyliśmy nawzajem. Aż w końcu asfalt zmienił się w zwykłą polną drogę i naszym oczom ukazał się nasz dom. Wokół niego pola i łąki, a  w oddali było widać las. Zero samochodów, zero cywilizacji. Dom jak z bajki, nie sądzicie?
Mimo że Michał wszystko urządził, to trzeba było nanieś kilka drobnych poprawek.
Gdy w końcu udało nam się wejść do domu, zrobić obiad , położyć Róże do łóżka i zająć czymś Kubę, zadzwonił telefon.
- Odbiorę - zawołał Michał, słyszałam jak rozmawiał, ale nie wiedziałam z kim, z resztą jak będzie chciał to powie.
- I któż to nie daje nam spokoju? - spytałam gdy tylko wyszedł zza rogu.
- Mam złą wiadomość - powiedział. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. - Będziemy mieć gości, dużo gości.
- Co? Teraz? - jęknęłam, a chciałam spędzić czas z Michałem, tak dawno się nie widzieliśmy.
- Ale mamy jeszcze trochę czasu, a i tak nie zdążysz nic ugotować - zaczął mówić, podchodząc do mnie. Objął mnie od tyłu i położył sobie głowę na moim ramieniu.
- I na pewno masz jakiś plan...
- Ależ oczywiście ze mam - powiedział zdegustowany - Pójdziemy sobie do naszego pokoju i...
- Nie kończ - powiedziałam. Odwróciłam się do niego przodem, gdy zobaczyłam jego minę aż krzyknęłam. Zaczęłam uciekać na górę do pokoju, ale jak można uciec przed takim wielkoludem? Złapał mnie na schodach, szybko przerzucił sobie przez ramię i zaniósł do pokoju. Zamknął drzwi na klucz, albowiem Kuba miał manie skradania się do nas, a raczej dziecko ma jeszcze czas na pewne rzeczy. Bez ceregieli, bo nawet nie było na to czasu, oboje pozbyliśmy się ubrań, które lądowały dosłownie wszędzie. Na szybkiego, przecież nie długo mieli zjawić się goście. Sex z dawką adrenaliny jest o niebo lepszy...
Za każdym razem, ta jedna rzecz się nie zmieniła, czas stawał. Nie istniało nic, ani nikt, no właśnie nikt...
Dryń, dryń - goście już przyszli. Dopiero w tedy adrenalina człowiekowi skacze. Zerwaliśmy się  z łóżka, szybko nałożyłam na siebie bieliznę i sukienkę. Michał poleciał otworzyć, facet ma mniej do ubierania.
- Jula - zawołała mnie mama z dołu, on też przyjechała? To kto tak naprawdę będzie?
- Idę! - ostatnie spojrzenie do lustra i można iść. Zeszłam na bosaka po drewnianych schodach i przywitałam gości. Przyjechała mama z tatą. Weronika, Marcin, Maja i Wiktor. Szczególnie dzieciaki ucieszyły się na przyjazd kuzynostwa. jak oczywiście Kuba porwał ich do siebie, długo nie wyjdą. Dobrze że mają ze sobą taki dobry kontakt, oby jak najdłużej.
- Nie powiedziałeś, że to będzie zjazd rodzinny - wytknęłam miśkowi, zatajenie przede mną prawdy.
- Do tego raczej nie trzeba uprzedzania - powiedział na swoją obronę. Miał rację, a po za tym, jak na razie nie miałam ich dosyć. Byłam im za to wdzięczna za jedno, przywieźli paliwo - alkohol i jedzonko. Raz się żyje, jak to zawsze powtarzam. Dzieciaki bardzo się ucieszyły gdy zaniosłam im z Weroniką dietę fastfood plus cola. Były w niebo wzięte, nie codziennie jadają te świństwa, które z drugiej strony są przepyszne. Wszyscy rozsiedliśmy się wygodnie, telewizor grał sobie w tle, ale chyba nikt go nie słuchał, wszyscy byliśmy zajęci rozmowami. Każdy chciał coś wiedzieć, o coś się zapytać. Ale wszystkich najbardziej interesowało poznanie naszej historii. Mojej i Michała. Czy mieliśmy jakiś wybór? Musieliśmy ją opowiedzieć.
- Przepraszam na chwilę - powiedziałam i wyszłam do pokoju, z pod łóżka wyjęłam swoją rzeźbioną skrzynię. Otworzyłam ją kluczykiem który nosiłam na szyi. Wyjęłam z niej wielki i gruby album ze zdjęciami, a także mój pamiętnik. Zabrałam wszystko ze sobą i zeszłam na dół.
- Tu jest wszystko, od samego początku - powiedziałam kładąc na stole album i pamiętnik.
- A wiec to tu trafiały wszystkie zdjęcia - powiedział Michał.
- Prawie wszystkie...












... Razem mają coś co posiadają inni, i kilka innych których inni nie mają. Ale nie jest to istotne...
Za nim zobaczą się po raz kolejny upłynie sporo czasu. Michał nie chciał aby ktokolwiek mu pomagał, pragnie umrzeć, ale tego nie zrobi. Nie zrobi tego ponieważ złożył obietnice...
Zatem jak to sie kończy? Trudno powiedzieć. Ale według mnie to był test, dla nich wszystkich. I spisali się chyba całkiem nieźle, mając przeciwko sobie dobro, zło, a nawet samo przeznaczenie, ale poszli swoją własną drogą. Wybrali rodzinę, miłość i marzenia. I cóż, czy nie o to chodziło...? - Emilia zamknęła wielki album z historią rodziny do której dołączyła.
- A co z resztą? - zapytał podniecony Kamil.
- Słoneczko, musisz iść sie taty spytać - powiedziała Emilia, wstali razem i poszli do pokoju. Kuba leżał na łóżku czytając książkę.
- Tato! - zawołał Kamil biegnąc w stronę ojca. Wskoczył na łóżko i przytulił się do Kuby. - A co się stało z prababcią, ciocią babcią i resztą rodziny?
-Wiedze że mama czytała ci rodzinną opowieść - młody pokiwał głową - Z moją siostrą, a twoją ciocią się widujesz. Twoi pradziadkowie wiesz już że nie żyją, doczekali narodzin tylko twojego brata. Weronika z Marcinem mieszkają za granicą i bawią prawnuki, a Jadzia i Mariusz mają syna Mateusza. Obecnie mieszkają za granicą, ale na pewno Mateusz wróci na do kraju.
- A skąd wiesz? - dopytywał się dalej Kamilek.
- Bo dostanie list ze Związku Siatkarskiego i będzie reprezentantem Polski.
- Tak jak ty?
- Tak, a może pewnego dnia także ty - powiedział Kuba.
- Naprawdę? - spytał z szeroko otworzonymi oczami Kamil.
- Naprawdę, w końcu to nasza rodzinna tradycja - powiedział z dumą Kuba - Michał, Kuba, Tomek i Ty, to nasza spuścizna, jesteśmy rodziną Winiarskich, rodziną siatkarską.
- Tylko my? - spytała Emilia, która przysłuchiwała się rozmowie ojca z synem.
- Nie tylko my, rodzina Wlazłych, Możdżonkowie i wiele innych rodzin, będą kontynuowały tadycję siatkarską, a pewnego dnia, wszyscy staniemy na boisku, w tych samych numerach, co nasi ojcowie, i powtórzymy ich osiągnięcia.
- Będziecie najlepsi - zapiszczał Kamil.
- Będziemy Mistrzami Olimpijskimi, tego nikt nam nie zabierze...




Nie ma wątpliwości, zakończenia są trudne. Ale przeciez, nic tak naprawdę się nie kończy, prawda?






_____________________________________________________________________________________________________________

Ekhm...
A więc tak... To koniec, koniec tej opowieści, tego bloga. Gdybym chciała podziękować wszystkim, zajęło by mi to lata świetlne. Dlatego skrócę to do ogółu.
DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM, TYM KTÓRZY KOMENTOWALI, POMAGALI MI W INNY SPOSÓB, BYLI PRZY MNIE, GDY MIAŁAM OCHOTĘ ZREZYGNOWAĆ I SIĘ PODDAĆ, A TAKŻE TYM, KTÓRZY PISALI DO MNIE PRYWATNIE. WSZYSTKIM WAM Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ!!! <3
Sama żałuję że się skończyło, ale tak musi być.  Coś się zaczyna i coś się kończy. Pewna historia mojego życie się zakończyła, abym mogła zacząć nową. 
ŻEGNAJCIE!


Nie będę wdawać się w statystyki, bo mało kogo one obchodzą, i jeszcze raz powiem DZIĘKUJĘ!

I nie, nie usunę tego, nigdy, niech będzie :) Może kiedyś ktoś tu wpadnie i komuś się spodoba :)

Do widzenia <3
Agnieszka