Odwiedziny

poniedziałek, 30 grudnia 2013

XXIII


You bring me right back down to the earth from the promised land
We’re getting close to the centre of the earth with an honest plan
You’ll never be your mother or your father do you understand
Until you understand
Why don’t you teach your heart to feel

And give your love love
Give your love love
Give it all away
Why don’t you teach your heart to talk
And give your love love
Give your love love
Give me give me what I need



Atmosfera na kolacji, ale także dużo później była magiczna. Tylko tak dało się ją opisać. Przez prawie cały czas rozmawiałam z Marcinem, ale kątem oka dostrzegając przypatrującą nam się Julkę i Michała. Wiedziałam że powinnam być na nich zła, ale nie potrafiłam, od dawna nie czułam się tak swobodnie. Gdy ja mówiłam Marcin słuchał, a gdy on mówił, odwdzięczałam się tym samym. Rodzice nie zwracali na mnie uwagi, albo dali nam trochę prywatności, jeżeli można nazwać to prywatnością, gdy masz na głowie całą rodzinkę. Przed dwudziestą pierwszą większość krewnych zaczęła się zbierać, ulżyło nam wszystkim, bo mimo dużego domu, prawie 20 osób to wciąż bardzo dużo ludzi. 
Zostałam jednak na noc w Krakowie, a raczej jeszcze na kilka dni. Marcin i jedna z ciotek i wujek mieli jeszcze nocować w domu. Za racji że nikt nie przewidział mojej obecności, musiałam nocować z Marcinem na kanapie w salonie. Po długim sprzątaniu i przebraniu się w piżamę, położyłam się na sofie. Po chwili dołączył do mnie Marcin.
- Idziemy już spać? – spytał leżąc na wznak.
- Nie jestem jeszcze aż tak zmęczona. A po za tym dzieciaki wolą spać w dzień niż w nocy – powiedziałam z przekąsem, czując ruch. Dwa piłkarze chyba, albo siatkarze, Bóg jeden wie.
- Być może zasilą szeregi reprezentacji za jakieś 20 lat – powiedział Marcin, jakby czytał mi w myślach. Zaśmiałam się. Jeszcze długo rozmawialiśmy, aż w końcu oczy same mi się zamknęły.


Perspektywa Julki:
Następnego dnia obudził mnie Michał, jak zwykle.
- Nie możesz spać? – spytałam przewracające się na drugi bok.
- Nie, nie mogę – powiedział ze złością.
- Lewa nogą wstałeś, czy co? – odwróciłam się do niego przodem, siedział tyłem do mnie i trzymał się za plecy – Dalej Cie bolą?
- No – chwyciłam jego rękę, delikatnie odsunęłam ją i zobaczyłam wielkiego granatowego siniaka. Zaczęłam się śmiać.
- Z czego się tak śmiejesz? – spytał dalej wkurwiony.
- Masz wielkiego siniaka, a po za tym nic ci nie będzie – wstałam z łóżka i podeszłam do niego od przodu. Chwyciłam jego podbródek, zmuszając by na mnie spojrzał. – Z Łukaszem rozliczysz się kiedy indziej, na razie są święta i spędzasz je ze mną i naszą rodziną.
- Skąd wiedziałaś?
- Znam cię – Michał mocno mnie pochwycił, popatrzyłam w jego oczy, były pełne miłości i pożądania.
- Skoro mnie znasz to powiedz o czym teraz myślę – pokiwałam głowa i wyszeptałam mu do ucha.
- Hahahha – zaśmiał się i pokiwał głową wpijając się w moje usta.

Po godzinie zeszliśmy do salonu, wszyscy siedzieli przed telewizorem rozmawiając, lub oglądając jakąś mamlanę.
- Proszę, proszę śpiochy w końcu wstały – zażartował Marcin. Pokazałam mu język i wcisnęłam się koło Wery.
- Proponuję żebyście kupili sobie nieskrzypiące łóżko, bo strasznie słychać jak się przewracacie na boki – powiedziała mama znad kubka. Popatrzyliśmy po sobie z Michałem, a tata wybuchnął śmiechem.
- Mamo! – zawołałam speszona.
- No przecież wiem co wyście tam robili, bo na pewno nie spali – stwierdziła sarkastycznie. Zakryłam się poduszką.
- Może zmienimy temat? – zaproponował delikatnie Michał.
- Bardzo dobry pomysł – poparłam go. Tata zwijał się ze śmiechu, a mama popijała kawę jak gdyby nigdy nic. Za to Marcin z Weroniką mieli z nas polewkę. Po śniadaniu usadowiłam się na sofie nie mogąc się ruszać, jadłam za dwóch, ale teraz już przesadziłam.
- Posuń się – powiedziała Wera siadając obok, zjadła dwa razy tyle ile ja, a mimo to wciąż się ruszała.
- Boże nic już dzisiaj nie przełknę – stwierdziłam głaskając się po brzuchu.
- Tylko żebyś za chwilę nie kazała mi robić kanapek – powiedział Michał podnosząc i sadowiąc mnie sobie na kolanach. Wtuliłam się w niego jak małe kocie i oparłam głowę na jego piersi. Bicie jego serca szybko mnie rozluźniło i nim się obejrzałam wpadłam w objęcia Morfeusza.
W końcu obudził mnie silny zapach pieczonego mięsa. Zaczęłam węszyć, w końcu otworzyłam oczy. Spałam z policzkiem przyciśniętym do twarzy Michała, byliśmy dziwnie powykręcani, ale nie czułam sie jakoś obolała. Na kanapie obok spała Weronika wciśnięta w objęcia Marcina. Trzepnęłam Michała by się obudził.
- Co? Gdzie? – zaczął wrzeszczeć.
- Ciii – zasłoniłam mu usta ręką – Patrz – pokazałam mu Werę i Marcina. Wytrzeszczył gały i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- No to to ja rozumiem – zaśmiałam się cicho i wstałam, ale misiek miał inne zamiary, mocno mnie chwycił i nim się obejrzałam znów leżałam z nim na kanapie.
- Puszczaj mnie, głodna jestem.
- Jezusicku, znowu – złapał się za głowę i zaniósł mnie do kuchni. Po kilkunastu minutach obiad był gotowy i wszyscy zasiedliśmy do stołu, żal było mi budzić Werę, ale pomyślałam że z chęcią coś zje. Tak tez było, znów nałożyła sobie kopiasty talerz i zpałasowała wszystko, do ostatniego okruszka. Przy obiedzie było dużo śmiechu i rozmów, wszyscy mieli znakomite humory.

Na drugi dzień po obiedzie zaczęliśmy się rozjeżdżać do domów, ja z Michałem na nasze śmieci, a Weronika, jak się okazało z Marcinem, którzy bardzo dobrze zaczęli się dogadywać. Jak się okazało po przyjeździe do domu, Łukasz wyprowadził się z Bełchatowa i zmienił również klub. Cały klub dotknęło jego odejście, ale nie chciał ustąpić. Z natury był uparty i słaby psychicznie. Ale mimo wszystkiego lubiłam go i chciałam mu pomóc, ale wolał być sam.
- Szkoda mi go – powiedziałam po przeczytaniu listu, który zostawił nam Łukasz.
- A mnie nie.
- Nie bądź dla niego taki surowy – powiedziałam robiąc sobie herbatę.
- Zasłużył sobie – powiedział Michał wychodząc, co definitywnie kończyło rozmowę na ten temat.
Sylwester miał odbyć się u nas, nie wiedziałam jak wszyscy mają się zmieścić, ale Michał był innego zdania. Rano wcześnie wstaliśmy i udaliśmy sie na zakupy, dużo jedzenia i jeszcze więcej alkoholu, w końcu to był jeden z tych dni w którym mogli spokojnie pić. Po powrocie do domu włożyłam picie do lodówki i zabrałam się za robienie przekąsek. Michał zaczął sprzątać, przez co miałam mniej pracy. Pracowaliśmy w ciszy, ani słowem nie odzywając się do siebie, cały czas przeżywał list od Łukasza. Po 18 zaczęli się schodzić zawodnicy z partnerkami, w tym Weronika z Marcinem. Wszystkich zaszokował widok ich razem, ale na szczęście obyło się bez uszczypliwych komentarzy. Przed północą większość siatkarzy była tak pijana że nie docierało do nich co się dzieje, jedynie dziewczyny w miarę kontaktowały, no i oczywiście ja i Wera, obie nic nie piłyśmy, jedynie szampana bez alkoholowego i soki. Z wybiciem północy ci którzy jeszcze trzymali się na nogach wznieśli toast za nowy 2008 rok. Przed pierwszą prawie wszyscy już spali albo byli tak pijani że nie mili siły się ruszać, wzięłam szybki prysznic i poszłam do łóżka. Michał gdzieś zaginął ale za to do łóżka wpakowała mi się Wera która nie miała już gdzie spać. Opatuliłyśmy się kołdrą i szybko zasnęłyśmy.
Koło południa, jak się okazało, obudził mnie Michał walający się na łóżko.
- Zaginiony w akcji powraca – powiedziałam sarkastycznie.
- Nie zaginiony tylko przygnieciony – bełkocze, odwracam się do niego przodem. Leży już z zamkniętymi oczami.
- Śpią jeszcze czy już sie wynieśli? – Michał tylko jęknął i odwrócił się na drugi bok, przykryłam go kołdrą. Wchodząc do salonu spodziewałam się pustych butelek i tony śmieci, a nie zastałam a ni grama brudu. Wszystko było wysprzątane, w śmieciach nie znalazłam nic.
- No i to się nazywa pomoc domowa – powiedziałam sama do siebie. Usiadłam na kanapie i włączyłam sobie telewizję. Po prawie trzech godzinach, do salonu zawitał Michał.
- O widzę że w końcu raczyłeś wstać – misiek pokręcił głową, podszedł i wziął mnie na ręce. Położył się na sofie, układając mnie na swojej piersi.
- Zjesz coś? – spytałam wtulona w jego klatę.
- Coś by się przekąsiło – na dowód tych słów głośno zaburczało mu w brzuchu. Zaśmiałam się i poszłam do kuchni, przyrządziłam mu stertę kanapek z serem, szynką i dżemem. Szybko je spałaszował i poszedł pod prysznic, sama zabrałam sie za robienie obiadu, znowu byłam głodna. Ach ten mój apetyt.
Na drugi dzień Michał wrócił do treningów, a ja zostałam w domu. Każdy następny dzień wyglądał prawie tak samo. Spałam do późna, robiłam obiad i szłam na spacer pod halę, zawsze zabierając ze sobą aparat.
- Od wczoraj sie bardzo nie zmieniłem – powiedział któregoś dnia Michał.
- Zapomniałeś? – spytałam – Ostatnie dni stanu wolnego! – zaśmialiśmy się.
Dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami. Dwa dni przed uroczystością dowiedziałam sie że ma się ona odbyć w Krakowie.
- Nie patrz na mnie, to nie mój pomysł – powiedział Michał, czmychając do pokoju.
- Co im strzeliło do głowy? – spytałam wchodząc za nim, swoim tempem.
- Żebym to ja wiedział.
Na dzień przed ślubem mama zawiozła mnie do domu, na sama myśl o jutrzejszym dniu robiło mi się słabo. Lecz mimo zdenerwowania szybko zasnęłam i przespałam smacznie cała noc.
- Wstawaj, dzisiaj wielki dzień – powiedziała mama budząc mnie. Z werwą wstałam i wzięłam długi gorący prysznic. Do ceremonii pozostały tylko cztery godziny, a było trochę pracy. Mama krzątając się przy moich włosach nie widziała w jaką fryzurę mnie uczesać.
- Spokojnie, za chwile coś wymyślisz – powiedziałam do nie by się uspokoiła, ona chyba bardziej denerwowała się ode mnie.
- A ty młoda panno się nie denerwujesz?
- Jakoś mi przeszło – dzięki bogu, choć na razie. W końcu mama zaplotła mi warkocza francuskiego z czubka głowy. Był idealny, zawsze miała sprawne palce. To po niej odziedziczyłam. Długi i gruby warkocz spływał po moich plecach i zatrzymał się dopiero na biodrach, nie zapuszczałam ich specjalnie.
Niecierpliwiłam się by zobaczyć swoją sukienkę. Mama zdjęła ją z wieszaka i rozpięła suwak. Moim oczom ukazała się idealna i perfekcyjna biała sukienka. Zaniemówiłam.
- O boże, jaka piękna – gorset podkreślał moją talię, a duł sukni wyglądał jak odwrócony kwiat Lilli. Od samej góry aż po dół ciągnęły się czerwono różowe liście. Była idealna.
- Boże mamo – podeszłam do niej i mocno ją uściskałam – Jest przepiękna.
- Sama wybierałam – pochwaliła się, o mało się nie rozpłakałam.
Gdy przyszedł czas, ostrożnie wsiadłam do  samochodu i razem z rodzicami udaliśmy się pod mały kościółek. Był jak z bajki, wszystko było jak z bajki. Nawet pan młody. Strasznie chciałam się już z nim zobaczyć, stęskniłam się. W takt muzyki, wsparta na ramieniu taty, weszłam do kościoła. Droga była przyozdobiona białymi, różowymi i czerwonymi kwiatami, pasującymi do sukienki. Mama o wszystko zadbała. Podniosłam wzrok i oto stał. Mój anioł. Czarny garnitur, kremowa koszula i czerwona róża schowana w kieszonce. Dopiero teraz przyszedł stres. Droga była krótka, ale mimo to bałam się że upadnę, na szczęście mocne ramie taty dawało mi wsparcie. Gdy moja dłoń złączyła się z dłonią Michała, wiedziałam juz że jestem na swoim miejscu. Do niego należałam.
- Powtarzajcie za mną – powiedział Ksiądz.
- Ja, Michał, biorę Ciebie Julio za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność, oraz że nie opuszczę Cię aż do śmierci - powtórzył za Księdzem.
- Ja, Julia, biorę Ciebie Michale za męża i ślubuję Ci miłość, wierności, oraz że nie opuszczę Cie aż do śmierci – jedna część z głowy.
- Julio, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności – gdy zakładał ją na mój palec, dopiero w tedy zwróciłam uwagę na ich wzór. Były srebrne i przepiękne.
- Michale, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności – wzięłam drugą i uczyniłam to samo. Teraz juz byłam jego.
- Mocą nadana mi przez kościół, ogłaszam was mężem i żoną, chyba nie muszę mówić co powinieneś – zwrócił się Ksiądz do Michała. Pokręcił głową i wpił się w moje usta. Już nic nas nie rozdzieli, w końcu jestem juz jego własnością, a on moją...












______________________________________________________________________________________________
No kochani, mam nadzieję że spodoba wam się i ten rozdział, do końca już bliziutko, ostatni rozdział pojawi się 7 stycznia, dokładnie rok po pierwszym. Chciałam zakończyć to w ten sam dzień w który rozpoczęłam. 

Do zobaczenia wkrótce :)
Pozdrawiam, wasza autorka :)

sobota, 16 listopada 2013

XXII


It’s a beautiful day and I can’t stop myself from smiling 
If I’m drinking, then I’m buying 
And I know there’s no denying 
It’s a beautiful day, the sun is up, the music’s playing 
And even if it started raining 
You won’t hear this boy complaining 
‘Cause I’m glad that you’re the one who got away 



Po kilku minutach, które wydawały sie godzinami, przyjechało pogotowie. Szybko zabrali mnie do szpitala. Michał cały czas trzymał mnie za rękę i pocieszał, dodawało mi to otuchy. Bałam się że mogę stracić dziecko, co mogło być możliwe, po mojej chorobie. Gdy dotarliśmy do szpitala, szybko zajęli się mną lekarze. Dobrze że dali mi coś na uspokojenie, bo inaczej chyba bym nie wytrzymała. Po serii badań zasnęłam ze zmęczenia, ból ustąpił.
Obudziłam się nad ranem, Michał siedział koło mnie cały czas mnie obserwując. Gdy otworzyłam oczy lekko sie uśmiechnął.
- Bardzo źle? – spytałam, spuścił wzrok.
- No więc... – zaczął – Musisz dużo odpoczywać i nic nie robić.
- A dziecko? – spytałam bojąc się najgorszego.
- Będziemy mieć chłopczyka – powiedział z uśmiechem i dumą. Od razu mi ulżyło, strasznie bałam się utraty dziecka. Misiek mocno mnie uścisnął i dam mi soczystego całusa. Na drugi dzień wróciłam do domu, nie obyło się bez ceregieli, i zostałam przeniesiona do pokoju. Wszyscy koło mnie skakali, jak bym była ze szkła, szczególnie mój narzeczony. Mój narzeczony, jak to pięknie brzmiało, na sam wydźwięk tych słów chciało mi sie skakać z radości. Od lekarza dostałam witaminy i trochę lekarstw, ziołowych oczywiście, inne mogły by zaszkodzić dziecku.
Prawie każdego wieczoru, kłóciliśmy się z Michałem o imię dla dziecka, była to świetna zabawa, ale wciąż nie mogliśmy dojść do porozumienia w tej kwestii. Dwa tygodnie przed świtami, uzgodniliśmy że pojadę kilka dni wcześniej do domu i pomogę mamie w przygotowaniach, oczywiście zapewniając go że nie będę się przemęczać. Przystał na to, mimo że do samego końca nie chciał mnie puścić samej. 19 grudnia odwiózł mnie na dworzec i wsadził w pociąg do Krakowa, jazda była długa, ale lepsza niż autobusem. Po naprawdę długiej jeździe bo ponad 3 godzinnej wysiadłam na Dworcu Głównym w Krakowie. Od razu podbiegł do mnie tata.
- Cześć – powiedział na przywitanie.
- Hej, pomożesz mi z bagażami? – spytałam podając mu rączkę od walizki.
- Jasne, chodź do auta. Bo jeszcze mi tu zamarzniesz – powiedział z przekąsem, uśmiechnęłam się i poszłam za nim do samochodu. Po 20 minutach byliśmy pod domem. Samochodu mamy nie było.
- Gdzie mama? – spytałam gdy wysiedliśmy.
- W pracy, nie długo przyjedzie – wyniósł moje bagaże do pokoju, mama posprzątała i założyła mi świeżą pościel. Położyłam sie na łóżku, stęskniłam się za tym miękkim materacem. Tata zaśmiał się a ja pokazałam mu język. Po rozpakowaniu się wzięłam prysznic i zeszłam do kuchni, tata odgrzewał obiad.
- Myślałem że będziesz cały dzień leżeć – powiedział z przekąsem, pokręciłam głową i nałożyłam sobie obiad na talerz. Usiedliśmy przy stole, ojciec zaczął opowiadać jak wyobraża sobie mój ślub, no tak każdy ojciec martwi się o swoją księżniczkę. Zawsze mnie tak nazywał, szczególnie gdy byłam mała. Opowiedział mi o najmniejszych detalach, ale ja chciałam by była to prosta ceremonia. Problem w tym że jeżeli zajęli się nią rodzice to na pewno nie będzie zwykłą, prostą ceremonią. Tata nie mógł przestać opowiadać, nawet nie dał mi dojść do głosu, miło było go widzieć takiego. Moim ratunkiem okazała się mama.
- Mam nadzieję że nie zamęczyłeś jej na śmierć? – spytała mam wchodząc do salonu. Dała buziaka Jackowi i mocno mnie przytuliła.
- Nie, zaczął mnie usypiać – zaśmiałam sie. Do końca wieczoru siedziałam z rodzicami, rozmawialiśmy o nadchodzących świętach i moim ślubie. Mieli swoja wizję, wizję wszystkiego, a że obiecałam im ze zajmą sie tym, nie wtrącałam się w to. Mimo że obawiałam się tego, co rodzice mogą wymyślić.
Przez następne dni pomagałam mamie w przygotowaniach do świat, przed nami dużo było pracy, gdyż miała się zjechać cała rodzina. A ja czekałam na przyjazd jednej szczególnej osoby.
Cały tydzień sprzątałyśmy, piekłyśmy ciasteczka na choinkę i nie tylko.  Gdy dom lśnił i zaczął pachnąć świętami, w tedy dopiero zrobiłyśmy sobie wolne. Siadłyśmy na kanapie w salonie i oglądałyśmy filmy. Tak przez kilka dni. Na kolację wigilijną miała zjechać się prawie cała rodzina, babcie, dziadkowie, wujek ze śląska i dwóch z ameryki, ciocia z nad morza i dalsza rodzina z Poznania. Nie wiem jak mama chciała ich przenocować, ale twierdziła że wszyscy się zmieszczą.
Dwa dni przed wigilią, późnym wieczorem rozległ się dźwięk dzwonka.
- Spodziewacie się kogoś? – spytałam rodziców, siedzieliśmy na kanapie.
- Nie a ty? – spytała mama, pokiwałam głowa.
- Michał ma przyjechać we Wigilię – odpowiedziałam. Mama wstała i poszła odtworzyć. Po kilku minutach przyszła z powrotem.
- Kto to był? – spytał tata.
- Kurier pomylił numery – powiedziała i usiadła obok mnie. Po kilku minutach ktoś podszedł do mnie od tyłu i zasłonił oczy. Podskoczyłam i szybko wstałam.
- Niespodzianka – powiedział Michał, który okazał się być tajemniczym kurierem. Podbiegłam do niego szybko i wpadłam w jego ramiona.
- Stęskniłam sie – wyszeptałam mu do ucha, uśmiechnął sie w odpowiedzi. Cały czas trzymając mnie w ramionach zaniósł mnie do pokoju. Położył mnie na łóżku i mocno objął.
- Co tak wcześnie? – spytałam rozkoszując się zapachem jego perfum.
- To się nazywa tęsknota i wolne – powiedział.
- Nie miał ci kto śniadanka do pracy robić? – spytałam sarkastycznie.
- Nie – powiedział smutno, zaczęłam się śmiać, po chwili oboje tarzaliśmy się ze śmiechu.
Do końca wieczoru leżeliśmy przytuleni do siebie, na szczęście rodzice nie przeszkadzali nam. W końcu zasnęliśmy wtuleni do siebie. Rano obudziły nas promienie słoneczne, wpadające przez nie zasłonięte okno.
- Pieprzone zasłony – powiedział Misiek, odwróciłam się drugi bok i próbowałam zasnąć. Gdy udało mi się znów zasnąć, obudził mnie dźwięk telefonu, wymacałam go na szafce i odebrałam.
- Halo? - spytałam zaspanym głosem.
- Jula? - rozległ się głos w słuchawce, to była Wera
- Hej, co tam? - spytałam siadając i przecierając oczy, Misiek jęknął i przewrócił się na drugi bok.
- Mam sprawę... - zaczęła lekko zmieszana.
- Po prostu powiedz.
- Głupio mi - powiedziała - wstydzę się.
- Nie możesz po prostu powiedzieć? W końcu jesteśmy rodziną.
- Chodzi o to że... że nie mam z kim spędzić świąt.
- Nie mogłaś tak od razu? Wsiadaj w pociąg i wio do Krakowa - powiedziałam bez namysłu.
- Julka, to nie najlepszy pomysł, spędzasz świata z rodzina.
- A ty do mojej rodziny się nie zaliczasz? - spytałam trochę już zdenerwowana - Jesteś moją siostrą, na litość boską.
- Nie , sory  że zadzwoniłam, wybacz, Wesołych Świąt.
- Wera czekaj.
- Co?
-Przynajmniej powiedz gdzie będziesz żebym się nie denerwowała.
- W naszym starym mieszkaniu - powiedziała i się rozłączyła.  Boże ale ona ma problemy. Szybko wstałam i zeszłam do kuchni, mama krzątała sie przy obiedzie.
- Gdzie tata? - spytałam wpadając jak burza.
- W garażu a co? - spytała.
- Potrzebuje żeby gdzieś pojechał.
- Gdzie? - kochana mama, zawsze wścibska.
- Po Werę, w końcu to rodzinne święta - powiedziałam, mama zrobiła zdziwioną minę.
- Chyba nie złościsz się że jej nie zaprosiłam, ale myślałam że będzie je spędzać z Łukaszem.
- No widocznie nie będzie, nie nie gniewam się - powiedziałam i skierowałam swoje kroki w stronę garażu.
- Niech weźmie Michała ze sobą, przy okazji zrobią zakupy - zawołała mama za mną. Miała rację, nie będą nam się tutaj kręcić. Zeszłam szybko do garażu, tata sprzątał.
- Już wstałaś? - spytał.
- Już nie śpisz? - odpowiedziałam. Zaśmiał się. - Mam do ciebie interes.
- A co będę z tego mieć?
- A co byś chciał?
- Hmmmm, niech pomyśle - podrapał się po brodzie - O wiem! Upieczesz swoje słynne cisto, ale cała brytfanna dla mnie! - zastrzegł sobie.
- Z polewą czekoladową?
- Idealnie i z dużą ilością bakalii - powiedział z uśmiechem, jejciu, teraz najtrudniejsze.
- To co pomożesz?
- Co mam zrobić?
- Nie do końca zrobić - powiedziałam - pojedziesz do Bełchatowa po Weronikę - w kocu to z siebie wydusiłam.
- Trzeba było tak od razu - powiedział i podszedł do mnie, wyciągnął rękę - poproszę adres - rzuciłam mu się na szyję, ale mam kochanego tatę. Poszedł ze mną do kuchni, mama dała mu listę zakupów, a ja poszłam obudzić śpiocha. Musiałam go zrzucać z łóżka żeby wstał. Gdy w końcu udało mi sie wykopać go z domu, wzięłam prysznic i poszłam pomagać mamie. Jak obiecałam tak zrobiłam i zabrałam się za pieczenie moje ciasta, był to murzynek, ciasto z dodatkiem kakała, rodzynek, bakaliów i dżemu truskawkowego. No i oczywiście polewa czekoladowa. Jako że nie miałyśmy gotowej, rozpuściłam dwie czekolady i grubą warstwą oblałam ciasto. Nie obyło się oczywiście od wylizania garnku po czekoladzie to mi pozostało. Przygotowywując całą kolacje nie obyło się bez śmiechów tańców i wygłupów, od dawien dawna sie tak nie bawiłam. Po kilku godzinach, które bardzo szybko nam minęły z mamą, wrócił misiek z tatą. Jak tylko usłyszałam samochód wjeżdżający na posesję pobiegłam do drzwi i szybko je otworzyłam. Wera szybko wysiadła z samochodu i podbiegła do mnie. Wpadłyśmy sobie w ramiona, strasznie się za nią stęskniłam.
- Boże ale się za tobą stęskniłam - powiedział Weronika.
- I ja za tobą.
- Dobra do mi się tu jeszcze przeziębisz - powiedział Michał zaganiając nas do domu.
- Ale opiekuńczy - szepnęła mi Weronika do ucha, zaśmiałam się, a Michał popatrzył na nas dziwnie.
- Weronika, dobrze cię widzieć - powiedział mama gdy weszliśmy do domu. Mocno ją przytuliła, to nie był  codzienny widok. Gdy się rozebrała zaprowadziłam ją do mojego pokoju.
- Wow, niezła chata - powiedziała siadając na łóżku - Spisz tu z Michałem?
- No a jak - popatrzyłam na nią dziwnie - a co myślałaś?
- Nie nic, ale na takim małym łóżku?
- Do póki sie mieścimy jest ok. - wzruszyłam ramionami, może faktycznie czas kupić większe, no ale z drugiej strony, nie będziemy tutaj mieszkać - A czy to teraz takie ważne?
- No nie - powiedziała z wyrzutem, zignorowałam ją.
- Co się dzieje? - spytałam, chcąc dowiedzieć się prawdy. Popatrzyła na mnie szklącymi się oczami i rozpłakała się. Mocno ja przytuliłam i czekałam aż się uspokoi...


Perspektywa Michała:
Gdy dziewczyny poszły na górę, pomogłem Jackowi wypakować zakupy jakie po drodze zrobiliśmy, szczególne dużo napojów i przekąsek na święta. To że my z Julką mięliśmy wrócić do Bełchatowa na sylwestra, nie oznaczało że Daniela z Jackiem nie będą mieć gości. Zanim wyszły z pokoju, zdążyłem ustawić choinkę w salonie i przyozdobić dom gałązkami, a z zewnątrz lampkami.
- Michał - zawołała Julka wychodząc z domu, stałem w tedy na drabinie i kończyłem mocować lampki do dachu.
- Tu jestem - zawołałem, usłyszałem jak podeszła, popatrzyłem na nią, miała łzy w oczach. Otworzyłem szeroko oczy i chciałem zejść, ale poślizgnąłem się na śliskiej belce.
- Jezu! Michał! - Julka szybko do mnie podbiegła i zaczęłam mną szarpać.
- Nie trzep mną jak workiem ziemniaków - powiedziałam dźwigając się z ziemi.
- Nic ci się nie stało? - spytała zmartwiona.
- Żyję - chciałem wstać, ale coś strzykło mi w plecach - Ała!
- No chodź - chwyciła mi i z jej pomocą jakoś wstałem na nogi.
- Bardzo boli?
- Da się przeżyć - zaprowadziła mnie do domu i usadowiła na kanapie. Daniela po chwili przybiegła.
- Co się stało? - spytała zdenerwowana.
- Nic, tylko....
- Spadł z drabiny - dokończyła za mnie Julka, popatrzyłem na nią z wyrzutem, o co tyle hałasu?
- Boże baby, nic mi nie będzie - powiedziałem i spróbowałem wstać, by im to udowodnić, ale znowu coś strzykło mi w plecach. Znowu wylądowałem na kanapie, łapiąc sie za plecy.
- Musisz pojechać do lekarza - powiedziała Julka, jej mama pokiwała głową zgadzając się z nią.
- Dajcie spokój, poboli i przejdzie.
- Tylko to nie ja, nie będę mogła grać - sprzecza się dalej ze mną.
- Boże, daj mi lód i będzie ok.
- Jak chcesz - powiedziała i poszła do kuchni, po chwili wróciła z woreczkiem lodu. Bez ceregieli położyła mi go na plecach.
- Ej to jest zimne!
- Nie marudź jak dziecko - powiedziała - nikt nie będzie się nad tobą użalać! - Daniela zaśmiała się wychodząc z salonu, świetnie. Teraz wszyscy się ze mnie będą śmiać.
Siedziałem tyłem do Julki, która dalej obkładała mi plecy lodem. W tedy przypomniałem sobie po co wybiegła przed dom.
- Co się stało? - spytałem odwracając się.
- Leż spokojnie! - chwyciłem ją za rękę, próbowała się wyrwać, ale trzymałem mocno.
- Powiedz.
- Chodzi o Weronikę i Łukasza - zaczęła.
- Co on znowu zmalował? - spytałem zdenerwowany, jest dla mnie jak brat, ale czasem mam ochotę mu porządnie dołożyć.
- To chyba nie jest teraz dobry moment żeby o tym dyskutować.
- Nie teraz to kiedy?  -spytałem unosząc głos, Julka szybko zatkała mi usta swoją ręką. Szybko wziąłem ją za rękę i poszliśmy na górę.
- Wera powiedz mi prawdę - powiedziałem gdy weszliśmy do naszego pokoju, Julka zamknęła za nami drzwi.
- Michał daj mi spokój, nie chce tego drugi raz opowiadać... - odwróciła się na drugi bok, podszedłem do niej i mocno ją przytuliłem, to w końcu będzie moja siostra, znów się rozpłakała.
- No już dobrze, wszystko się ułoży, pomożemy ci. Nie zostaniesz sama - popatrzyła na mnie oczami pełnymi łez.
- Tylko nie każ mi znów z nim mieszkać.
- Coś wymyślimy - powiedziałem uśmiechając się. W tedy właśnie przypomniałem sobie, to miał być prezent poślubny, ale jeżeli nie dowie się o nim Julka, to wciąż będzie niespodzianka. Jula zostawiła nas samych.
- Wiem gdzie będziesz mieszkać - Wera popatrzyła na mnie zdziwiona - koło Bełchatowa stoi dom, pomożesz mi go urządzić i na razie będziesz tam mieszkać.
- Czyj dom? - spytała przecierając oczy.
- Mój, a raczej mój i July.
- Kupiłeś dom? - spytała z szeroko otwartymi oczami.
- Nie kupiłem - uśmiechnąłem się - wybudowałem.
- Boże Michał, ty wszystko miałeś zaplanowane - pokiwała głową.
- No prawie - w tym momencie do pokoju weszła Julka.
- Chodźcie na obiad - powiedziała i zaczęła nam sie przyglądać, po chwili Weronika wybuchnęła śmiechem.
- Widzę że już ci lepiej? - spytała podchodząc do mnie, ale patrząc na Were.
- No a jak - powiedziała i lekkim krokiem skierowała sie do kuchni.
- Jak to zrobiłeś?
- Co?
- Jak ją rozśmieszyłeś - spytała ze zdziwieniem.
- A widzisz, to moja tajemnica - powiedziałem po czym zerwałem się z łóżka i wziąłem ją na ręce.
- Już nie bolą?
- Bolą, ale dla takiego anioła warto pocierpieć - oboje się zaśmialiśmy. Do przyjazdu wszystkich gości w domu panowała świąteczna atmosfera, dziewczyny dekorowały jeszcze salon, a raczej poprawiały po mnie. I miały ze mnie niezły ubaw. Daniela z Jackiem krzątali się w kuchni, a ja wygodnie usadowiłem się na kanapie i oglądałem TV, ukradkiem podglądając dziewczyny. Po 17 zaczęła zjeżdżać sie rodzina, babcie, dziadkowie, kuzynostwo, aż dziw że wszyscy się pomieścili. W pierwszej chwili myślałem że wszyscy będą tutaj nocować, ale okazało się że tylko dwie osoby i mój tajemniczy gość. Tajemniczy dla nich, ja dobrze wiedziałem kim jest, no ale zrobię niespodziankę kilku osobą. Najgorsza rzeczą okazało się że praktycznie cała rodzina interesuje się siatkówką. Nie dawali mi spokoju, mieli tyle pytań, że z czasem pomyślałem że wszystko mieli przygotowane. No ale z drugiej strony, co za święta, jeżeli rodzinka cię nie zamęczy? Punk o 18 zjawił się mój gość, odciąży mnie trochę od pytań.


Perspektywa Weroniki:
Michał poszedł otworzyć, a ja z Julką wyglądałyśmy tajemniczego gościa. Nawet Julka nie wiedziała kim on jest, oprócz tego że to jego kolega.
- No wreszcie - powiedział Michał.
- Co wreszcie? 18 to osiemnasta - powiedział tajemniczy gościu, popatrzyłam na Julkę, która chyba poznała do kogo należy ten głos. Po chwili przyprowadził do salonu swojego gościa. Od razu go poznałam, był to najwyższy polski siatkarz, środkowy reprezentacji Polski.
- Przedstawiam oficjalnie Marcina Możdżonka - po oficjalnym przywitaniu się, Winiar usadowił swojego kolegę koło mnie. Nie powiem, dopiero z bliska widać dokładnie jak wysoki jest i, że jest zabójczo przystojny. Długo go obserwowałam, co było lekko utrudnione, bo miał o wiele wyżej głowę ode mnie. Gdy już chyba cała rodzina wyczerpała pytania do Michała i Marcina, pan wielkolud odwrócił swoją głowę w moją stronę.
- Jedyna która nie zadała mi żadnego pytania - powiedział, i wszystko co o nim mówiono jest stu procentową prawdą, pierw myśli potem dopiero mówi - Ale skądś cie znam.
- Ja ciebie na pewno, widziałam.
- Na meczach, pewnie - powiedział uśmiechając sie, tak na marginesie, to miał zabójczy uśmiech. No a ja oczywiście musiałam się zaczerwienić.
- Tak to jest jak się jest sławnym siatkarzem.
- Sławnym? - zapytał jeszcze bardziej odwracając się do mnie przodem.
- Ano sławnym, każdy kto gra w naszej reprezentacji ma fankluby kibiców, a raczej fankluby fanek - powiedziałam zgodnie z prawdą. Do jego fanklubu zaraz dołączę.
- O tym to ja nie wiedziałem -znowu się uśmiechnął. Resztę kolacji rozmawialiśmy, to był naprawdę świetny czas. A gdy przyszedł czas na prezenty, bardzo się zdziwiłam i zarazem ucieszyłam.
- To dla ciebie - powiedział Marcin podchodząc do mnie. Popatrzyłam na nie duże pudełeczko owinięte w papier dekoracyjny. Szybko go odpakowałam, w pudełeczku były jeszcze dwa mniejsze, wyjęła pierwsze i otworzyłam. W środku była piękna żółta bransoletka z przypinkami. Dziwiąc się co może być w drugim, otworzyłam je i wyjęłam parę srebrnych kolczyków z niebieskimi oczkami. Były przepiękne.
- Piękne - popatrzyłam na niego smutno - Ale ja nie mam nic dla ciebie.
- Już dostałem prezent od ciebie - powiedział tajemniczo i odszedł do Michała i Julki. Do końca wieczoru nie mogłam wyciągnąć od niego, o co mu chodziło. Późnym wieczorem większa część gości zaczęłam się zbierać, Julka uświadomiła mi że Marcin nocuje u nas. I mówcie co chcecie ale to była najlepsza wigilia jaką miałam od naprawdę wielu lat.
- I jak tam idzie dogadywanie się z Marcinem? - spytała Julka gdy poszłyśmy do kuchni zanosić talerze.
- A co ty taka wścibska? - spytałam naburmuszona. - Próbujecie mnie zeswatać?
- Yyyyyy - zaczęła Julka.
- Serio?
- No nie do końca z nim, bo chcieliśmy, ale nie wiedziałam że tak dobrze będziesz się dogadywać z magneto.
- Wiesz co, nie sądziłam ze oboje jesteście tacy podstępni.
- No Wera, nie gniewaj się, chcieliśmy tylko pomóc - zrobiłam obrażoną minę, Julka przyglądała mi się z zaciekawieniem.
- Coś ci powiem - powiedziałam tajemniczo - Chyba wam sie to udaje. - Julka zapiszczała i podbiegał do mnie. Zaczęłyśmy się śmiać jak opętane. Po chwili do kuchni przyszli chłopacy z resztą tależy.
- A co wy znowu kombinujecie?  - spytał Michał.
- A nic ważnego, kiedy indziej się dowiesz...


_________________________________________________________________________________________________
Trochę świątecznie klimaty, ale mam nadzieję że i ten wam się spodoba :) 

piątek, 1 listopada 2013

XXI


When your soul finds the soul it was waiting for
When someone walks into your heart through an open door
When your hand finds the hand it was meant to hold
Don't let go
Someone comes into your world
Suddenly your world has changed forever
When you're one with the one you were meant to find
Everything falls in place, all the stars align
When you're touched by the cloud that has touched your soul So now we've found our way to find each other
So now I found my way, to you






W tamtych dniach większość dnia spędzałam zamknięta w swoim mieszkaniu, siedząc na kanapie i uzupełniając pamiętnik. Chciałam by zapamiętał on wszystko co działo się z moim życiem. Bo gdy sięgnę do niego za kilkanaście lat, chcę zobaczyć w nim jedynie prawdę.
‘Jak zacząć, gdy nie wiesz co jest ważniejsze?
Co zrobić, kiedy serce narzuca swoją wolę, a umysł mówi coś zupełnie innego?
Jak kochać? Przebaczać? Zapominać?
Nie da się. Człowiek nie potrafi kochać, przebaczać, zapominać. Jesteśmy tylko maszynami, bez uczuć.
Nasz mózg decyduje kogo kochamy, kogo nienawidzimy. Serce niema tu nic do gadania.’
Popatrzyłam na to co zapisałam. Co ja pisze? Jesteśmy maszynami? Szybko zakreśliłam napisany tekst i odłożyłam pamiętnik. Czemu ja to napisałam? Dlaczego? Nie chce być maszyną, choć tak było by łatwiej. Nie czuć niczego, nie zakochiwać się i potem nie cierpieć.
Sądziłam że wszystko już sie ułożyło, że nie stanie sie już nic. Myliłam sie. Bardzo się myliłam. Pusty ślad na palcu piekł. Moje serce bolało, każdy kawałek ciała przypominał mi że kiedyś było wspaniale. Dziś, całe ciało piekło, jak gdyby ktoś położył mnie na stercie rozgrzanych kamieni. Znów była pustka, samotność, tęsknota. Szczęście było na wyciągniecie ręki, ale ja musiałam się w tedy potknąć i wypuścić wszystko z rąk, co tak bardzo pragnęłam zachować na zawsze.
Noc. To ona sprawiała że wszystkie moje błędy wychodziły na wierzch. Modliłam się by ktoś to zakończył, sama tego chciałam. Ale bałam się śmierci. Rok temu uparcie walczyłam o życie, dziś już go nie chcę. Nieprzerwane kołatanie serca, ścisk żołądka i ból całego ciała. Wszystko to przypominało mi, jak bardzo brak mi Go. Jego dotyku, pieszczot, pocałunków i zapachu jego skóry.
Nigdy nie skrzywdził bym Ciebie, zbyt mocno Cię kocham i jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.
Gdy to powiedziałeś uwierzyłam ci, zaufałam. Wiedziałam że mnie nie skrzywdzisz. A jednak to zrobiłeś. Dałeś mi nadzieję, potem brutalnie mi ją zabrałaś.’
Chciało mi się śmiać. Byłam zbyt bardzo ufna, ufam każdemu, potem płacę za to. Ale mam w ogóle nikomu nie ufać? Wszystkich zbywać? Czy w tedy i mnie zaczną olewać? Nikt mi nie zaufa? Jak mam się zachowywać żeby było dobrze?
- Weź się w garść i idziemy! – powiedziała Weronika gdy dowiedziała się że nie chce iść na mecz Skry.
- Nie!
- Nie wkurwiaj mnie, ma dość już nerwów i zmartwień! – krzyknęła stojąc nade mną.
- Nikt ci nie każe się ze mną użerać! – wstałam i poszłam do swojego pokoju, zamykając z hukiem drzwi. Siedziałam tam ponad godzinę, w końcu podeszłam do szafy i wyjęłam skrzynię z barwami Skry. Większość z tych rzeczy zbierałam podczas meczów. Każda rzecz miała swoją historię. Wyjęłam bluzkę, miałam tylko jedna meczową. Michała. Z nią również wiązała sie historia. Ale to nie na teraz, szybko ją założyłam i wyszłam do Wery.
- No w końcu, myślałam że już zostaniesz – na kilometr wyczuwam u niej sarkazm. Pokazałam jej język i zaczęłam się pakować na mecz. Na hali byłyśmy tuż przed meczem, wszystkie miejsca były zajęte, a zawodnicy rozgrzewali się na boisku.
Wielki bój odwiecznych rywali. Skra i Sovia. Mimo że moje serce było żółto-czarne, to cieszyłam się zawsze z każdego wyniku, nie potrafiłam żadnej drużyny nienawidzić. Kochałam wszystkich zawodników i drużyny. Zobaczyłam Michała, był na zagrywce. Podrzucił piłkę wysoko, kilka kroków i mocne uderzenie. Piłka szybko przeleciała nad boiskiem i wylądowała w trybunach. Takiej siły dawno u nie widziałam, coś musiało być nie tak. Wściekły wziął następną piłkę i zrobił to samo, gdy trzeci raz zrobił to samo, przywołał go trener. Przez chwile rozmawiali, Castellani poklepał go po plecach i kazał wrócić na boisko. Tym razem zaserwował lżej, ale piłka nie przeszła na drugą stronę boiska. Dopiero piąta piłka z kolei wylądowała w pomarańczowym polu. Po kilku kolejny zepsutych piłkach, zrezygnowany podszedł do krzeseł i usiadł na jednym. Wściekły rzucił ręcznikiem o ziemię. Mają nadzieję że uda mi się podejść dość blisko by mnie zauważył, wstałam ze swojego miejsca i zeszłam kilka rzędów niżej do barierki. Chwyciłam aparat i zaczęłam robić zdjęcia, po kilkunastu naciśnięciach przycisku odwrócił się zaciekawiony. Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, popatrzyłam mu głęboko w oczy i uśmiechnęłam się. Ze swoich spodni wyjął coś i podszedł do mnie. Chwycił mnie za rękę i dał mi to coś.
- Zgubiłaś – powiedział po czym odszedł na boisko, otworzyłam dłoń i zobaczyłam swój pierścionek zaręczynowy. Uśmiechnęłam się i założyłam swoją zgubę. Zobaczyłam że Michał przygląda mi się, wyciągnęłam rękę i pokazałam mu pierścionek, uśmiechnął się i wrócił do rozgrzewki. Poszłam na swoje miejsce, Weronika się uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Powróciłam do obserwowania zawodników, miśkowi zaczęły wychodzić zagrywki, to był dobry znak. W takich chwilach nie potrafiłam go nienawidzić. Mimo że między nami nie było najlepiej, to wciąż go kochałam. To była jedna z tych rodzajów miłości która łatwo nie wygasa i jest przez długi czas.
- Co zamierzasz? – spytała Weronika, zapatrzona przed siebie.
- Zrobić następny krok – powiedziałam tajemniczo. Resztę meczu oglądnęłyśmy w spokoju, dzielnie kibicując naszym pszczółkom. Po zaciętym, ponad 3 godzinnym spotkaniu, lepsi okazali się podopieczni Castielaniego, wygrywając z Sovią 3:2. MVP został Michał Winiarski.
Po meczu czekałam na Michała przed halą, po kilkunastu dłużących się minutach wyszedł z chłopakami. Gdy mnie zobaczył pożegnał się z chłopakami i podszedł do mnie.
- Hej – powiedział po chwili ciszy.
- Możemy porozmawiać? – spytałam, to jedyna rzecz która może wyjaśnić to co dzieje się między nami.
- Jasne – poszliśmy do mnie, tu przynajmniej nikt nam nie przeszkodzi. Weszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie.
- O czym chciałaś porozmawiać?
- Muszę coś powiedzieć – kiwnął głową, a ja kontynuowałam – Za każdym razem gdy wchodzisz w moje życie, rozdeptujesz je, a ja potem muszę je zbierać, i od nowa układać do kupy. Ale mimo to, nie potrafię przestać cię kochać, wciąż jestem w tobie zakochana tak jak na samym początku. Mimo wielu błędów, i wad jakie posiadasz, jesteś i będziesz najlepszym facetem jakiego poznałam. Moim ideałem.
- Wciąż mnie kochasz? Dlaczego? Jestem idiotom który nie potrafi doceni tego co ma na wyciągnięcie reki! Jestem frajerem. Myślałam że mnie znienawidziłaś i chciałaś się tylko pożegnać.
- Masz mało wiary – powiedziałam uśmiechając się, na ten widok Michał także się uśmiechnął – Zawsze jest nadzieja, jesteś kim jesteś, ale moje życie nie ma sensu bez Ciebie.
- Zmienię sie obiecuję, tylko mi zaufaj – powiedział z przekonaniem. Tym razem byłam pewna swojej decyzji, której jak się potem okazało nie żałowałam nigdy.
- Ufam Ci i dam ci jeszcze szansę – powiedziałam to i po chwili byłam w ramionach Michała, o właśnie, to jest lekarstwo na moje ciało. Nie ma skuteczniejszego.

‘’To ten czas, w końcu. Jestem gotowa.’’
Moje życie w końcu zaczęło się układać, miałam kochającą osobę obok siebie i co najważniejsze, miałam zostać mamą. Sprawa z rodzicami się wyjaśniła i znów miałam z nimi dobry kontakt. Gdy moja mama dowiedziała się że będzie babcią, nie mogła przestać sie cieszyć, tata również. Choć nie do końca, odkąd dowiedział się że nie jest moim ojcem, zaczął zachowywać się inaczej.
- Tato przestań – powiedziałam gdy w końcu się spotkaliśmy.
- Co mam przestać? – podeszłam do niego i chwyciłam za ręce.
- Przestań udawać, wiem że cię to boli. Ale kocham cię, jesteś moim tatą, ty, nikt inny! – uśmiechnął się, w zamian mocno go objęłam. Teraz już rodzina była w komplecie. Została już tylko jedna rzecz – ustalenie daty ślubu. Chcieliśmy jak najszybciej, ale z drugiej strony szukaliśmy jakiejś ciekawej daty. Padło na 24 stycznia, spodobała nam się ta data i tak ustaliliśmy. Załatwianiem wszystkiego miała zająć się mama z tatą, sami się do tego zdeklarowali. Jedynie Weronika z Łukaszem nie byli za ślubem, mimo że namawiałam ich alby  końcu się pobrali. Teraz cieszę sie że tego nie zrobili. Czas szybko mijał, ja pomagałam Weronice i pilnowałam Michała, ciągle był z niego gapa, no ale cóż, taki człowiek. Jeździłam na każdy mecz, kibicowałam jak tylko mogłam. Misiek za to pilnował mnie abym chodziła regularnie do lekarza.
Zbliżały się święta, chciałam spędzić je w gronie znajomych, ale także w gronie rodzinnym. Trzeba było to pogodzić. Po naprawdę długich rozmowach i konsultacjach ustaliłam idealne rozwiązanie.
- Michał? – zapytałam dwa tygodnie przed świętami. Leżałam na łóżku, a misiek analizował grę przeciwnika.
- Co? – spytał odkładając laptop, odwrócił się do mnie przodem.
- Myślałam nad świętami i pierwsze trzy dni chciałam spędzić z rodziną, a sylwestra ze znajomymi. Co ty na to? – Winiar pokręcił głową zgadzając się. Położył mi głowę na klatce piersiowej i zaczął głaskać moje piersi i brzuch.
- Łaskoczesz – zaśmiałam się gdy zaczął jeździć po moich pachwinach.
- O to chodzi – zaczął całować mój brzuch, piersi i szyję. Z każda chwilą jego pieszczoty stawały się coraz bardziej odważne i zachłanne. Szybko przejęłam inicjatywę i to ja siedziałam na nim. Zaśmiał się, lubiłam górować, taki miałam charakter.
- Jula? – spytał Michał gdy już usypiałam.
- No co? – spytałam z zamkniętymi oczami.
- Chłopczyk czy dziewczynka?
- Wiesz że nie chce wiedzieć, zgodziłeś się płeć poznamy przy porodzie – strasznie chciało mi się spać, a on mi nie pozwalał.
- No wiem, ale do lipca jeszcze daleko – wyjęczał, odwróciłam się do niego przodem i pacnęłam w głowę. Wziął mnie w ramiona i mocno przytulił do swojej piersi. Tak wtulona szybko zasnęłam.
W środku nocy obudził mnie straszliwy ból brzucha. Obudziłam miśka.
- Co się dzieje? – spytał zaspany. Nie byłam w stanie mówić, jedynie jęczeć. Szybko wstał odkrywając mnie, gdy to zrobił zamarł. Popatrzyłam na dół. Leżałam w kałuży krwi, serce prawie mi się zatrzymało, wystraszyłam się. Michał szybko zadzwonił po pogotowie. Czekając na jego przyjazd pomógł mi założyć koszulę, leżałam wtulona w niego zwijając się z bólu...



______________________________________________________________________________________________
Kochani, witam was ponownie :) Mam nadzieję ze i ten rozdział spodoba wam się jak poprzednie :) dziękuje wszystkim którzy mnie wspierają to naprawdę dużo dla mnie znaczy <3