Odwiedziny

piątek, 1 stycznia 2016

Hej...
mija prawie 2 lata i mam do was pytanie... Czy chcielibyście poczytać inną moją historię?

niedziela, 2 lutego 2014

EPILOG


Because it is, after all,
despite what people say,
even though we have a sentence about it ... She loves him.



8 lat później...

-OSTATNI! OSTATNI! - to głosy kilku tysięcy polskich kibiców, którzy przyjechali za swoją drużyną na Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Marzenia się spełniają, w końcu, na Brazylijskiej ziemi walczymy o złoto olimpijskie. To o którym śniliśmy tak długo. Dziś 20 sierpnia 2016 roku, na stadionie Maracana, Polscy zawodnicy walczą z gospodarzami o złoto. Prowadzimy 2:0, a trzeci set jest pod nasze dyktando. Przy stanie 18:22 nie byłam wstanie nic powiedzieć, w oczach miałam łzy. Widziałam prace naszych siatkarzy, tony wylanego potu, a wszystko tylko po to by znaleźć się właśnie tu. Weronika darła się w niebo głosy, zresztą nie była jedyna. Do Rio przyjechała ich 14, elita z elit, najlepsi z najlepszych, bo tylko tak można ich nazwać, a wszystko pod czujnym okiem pewnego francuza, którego serce jest albo żółto-czarne, albo biało-czerwone, to wciąż kwestia sporna. Teraz właśnie nasz trener, Stephane, bo tak ma na imię, przechadza się nerwowo tam i z powrotem. Dopinguje chłopaków, krzyczy co mają poprawić. Wspaniały trener. 19:22, 19:23, punkt za punkt, aż w końcu jest, piłka meczowa. 20:24, wrzeszczę i płaczę na raz, jestem tak podekscytowana, a za razem zdenerwowana, jak nigdy w swoim życiu. Na zagrywkę idzie Włodarczyk, odmierza rozbieg, wyrzuca wysoko piłkę, biegnie i strzał. Libero Brazylii przyjmuje, Bruno rozgrywa, ale nie ma pola do manewru, przerzut na lewe skrzydło do Walleca, ten z całej siły uderza w podwójny blok. Piłka odbija się od rąk Wrony, Popiwczak przyjmuje, piłkę śle do Kozłowskiego, ten szybkim i celnym przerzutem wystawia ją Wlazłemu. Mocne uderzenie i przebija się przez potrójny blok... a piłka leci daleko w trybuny. Nikt nie czeka na gwizdek sędziego. Wszyscy wpadamy sobie nawzajem w ramiona, czy znamy się czy nie, jesteśmy w końcu jedną wielką rodziną, która kibicuje swoim dzieciom. Weronika i ja zaczynamy skakać jak gdybyśmy były nienormalne. Ale nie lepsi są zawodnicy, skaczą jedne na drugiego, ściskają się i wrzeszczą, to ich dzień, na który naprawdę za służyli.
Razem z Weroniką zbiegłyśmy z trybunów, w stronę boiska. Michał i Marcin czekali już na nas z otwartymi ramionami, nie byliśmy jedyni, prawie wszystkie partnerki przyjechały za siatkarzami.
- No w końcu - powiedziałam do miśka.
- Tyle lat, dzięki bogu się załapałem.
- Nie jesteś aż tak stary, a po za tym nie chodzi o wiek - spojrzał na mnie zdziwiony.
- A o co?
- O świetną grę - powiedziałam nie kryjąc wielkiego banana na mojej twarzy.
- Zawsze potrafisz człowiek pokrzepić - zaczęliśmy się śmiać.
- A jak, zawsze umiałam - na tym rozmowa się skończyła, chłopcy musieli iść do szatni. Trzeba było się przebrać przed wielką dekoracją. Korzystając z ich nieobecności, wyjęłam telefon i udałam się w stronę toalet by zadzwonić do domu.
- Halo? - mama szybko odebrała.
- Hej to ja - musiałam trochę krzyczeć, żeby mnie usłyszała. Wciąż było głośno.
- Boże to było piękne, kochana, pogratuluj tam mojemu zieńciowi - zaczyna się śmiać - Z widowni musiało to wyglądać jeszcze lepiej niż w telewizji.
- A żebyś wiedziała - zaczęłyśmy się śmiać - A jak tam nasze rozrabiaki?
- Kuba, Maja i Wiktor grzecznie oglądają, a Różyczka już śpij, zasnęła po pierwszym secie - powiedziała mama. Moja mała kruszynka, niespełna miesięczny berbeć, uwielbia spać, jak jej tatuś.
- Nie dziwi mnie to - mówię do telefonu, na boisku słyszę śpiew kibiców, pewnie już czas - Lecę bo zaraz dekoracja.
- Ucałuj obu, Marcina też.
- Mamo, zadzwoń do Wery nie będę całować jej męża - mówię z sarkazmem - Pa zadzwonimy, po wszystkim.
Odkładam telefon i biegnę w stronę boiska. Wielu kibiców Brazylii opuściło stadion, ale nie my, nie Polacy. Dziś w Rio będzie nasze święto, do późna będą śpiewy i zabawy, to miasto na tę jedną noc stanie się biało-czerwone...
Pierw na boisku ukazuje się Serbska drużyna, wywalczyli brąz, ponad cztery godziny wcześniej z Włochami. Byłyśmy na tym meczu i trochę było nam żal trójkolorowych. Zaraz zza nimi wychodzą nasi bohaterowie, w szampańskich nastrojach, chyba było coś mocniejszego w szatni. Na szarym końcu wychodzą najwięksi przegrani, bo jak powiadają ''Drugi jest zawsze pierwszym przegranym'.
No to teraz najlepsza część dekoracji - wręczanie medali. Tych medali od dawien dawna nie miał na szyi reprezentant kraju znad Wisły. Ogromne złote medale i wielki puchar. Ale w takich momentach nie liczy się medal, ani żadna nagroda, która prędzej czy później się zakurzy. Tu chodzi o wspomnienia. One nigdy nie zblakną, jak zdjęcia trzymane zbyt długo na słońcu. Nie zakurzą się jak nigdy nie używane książki. One zawsze będą wyraźne i pełne emocji, do których często będzie się wracać. Wiem że dla wielu z nich to ostatnie Igrzyska, wielu z nich, nie długo zakończy karierę, a jeżeli nawet nie, to przecież przyjdą młodzi, pełni wilczego apetytu na medale, szczególnie olimpijskie. Co do jednego zakończenia kariery byłam pewna...
Nie wiem kto to załatwił, i jakim cudem, ale podczas Mazurka Dąbrowskiego, poczuliśmy się jak w domu. Tylko dwa takty z muzyką, reszta a cappella. Kilka tysięcy polskich gardeł, bez muzyki. To jeden z tych momentów, w których przepełnia cię duma, z tego kim jesteś.  Nie było polaka na hali, który w tym momencie nie uronił by choćby jednej łzy. Nasze orzełki płakały jak dzieci, które w końcu dostały wymarzony prezent. Niezapomniane i jedyne takie przeżycie.
Zabawa trwała długo, po przyjeździe do Polski będzie trwać dalej. A gdy wylądują na Warszawskim Okęciu, powita ich tłum kibiców, w tym ja. Zdecydowałyśmy że wystarczy tego zwiedzania świata, i czas wracać do domu. Dzieciaki za długo były pod mamy okiem.  Gdy tylko odebrałam bagaż usłyszałam za sobą wrzask.
- Mama! - zawołał Kuba, biegnący w moją stronę. Szybko sie odwróciłam i rozłożyłam ramiona, aby mógł w nie spaść, jak to zwykle miał okazję robić.
- Hej kochanie - powiedziałam tuląc go do siebie - Nie za dobrze ci się powodzi? Babcia rozpieszcza?
- Troszeczkę - powiedział sepleniąc sobie.
- Wcale nie - powiedziała mama, stając obok mnie.
- Hahahaha, cała ty - powiedziałam. Odkąd urodził się Wiktor i Maja mama zmieniła sie nie do poznania. Z zapałem i miłością zajmowała się wnukami, a potem jeszcze Kubą. Pomagała mnie i Werze, a gdy nie mogłyśmy zajmować się dziećmi, zabierała je do siebie, i mimo że to trójka urwisów, świetnie sobie radziła. Była całkiem inną osobą, ale nie tylko ona. Tata również się zmienił.
- A wy o czym tak rozmawiacie? - zapytał sie tata podchodząc, z Różą na rękach. Na rękach swojego  dziadka potrafiła spać jak zabita. Od początku miałam problem z jej uśpieniem. Za to z Kubą nigdy nie miałam problemu.
- A mnie to już nikt nie przywita? - zapytała się Weronika.
- Ja, ja, ja - zawołała Maja podnosząc rączki do góry. Wera szybko wzięła ją na ręce.
- A ja?  -spytał smutno Wiktor.
- Na raz was nie uniosę - powiedziała biorą go za rączkę.
- Idziemy do domu? - spytałam widząc że Kuba zaczyna przysypiać. Wszyscy się zgodziliśmy i po chwili siedzieliśmy w jeepie taty, w końcu musiał sobie taki sprawić, rodzinka się rozrosła. Ale nie za domem rodziców tęskniłam, tylko za moim domem. Moim, Michała, Kuby i Róży. Naszego domku jak z bajki, z dużym ogrodem, z przewieszoną siatką i imitacją boiska. Tego który wybudował dla nas Michał. Nie wiem, jak, nigdy nie zdołałam tego z niego wyciągnąć, ale byłam mu wdzięczna, nadal jestem.  Na przyjazd do domu miałam jeszcze czas, po świętowaniu w gronie rodziny przyjdzie czas na nasze świętowanie.
Wstaliśmy wcześnie, trzeba było dotrzeć do Warszawy na czas. Chłopcy mieli wylądować o 12. Gdy w końcu dotarliśmy na lotnisko, okazało się że jest tam tak wiele osób, że podejście bliżej graniczyło z cudem. Na szczęście spotkałyśmy żony lub narzeczone innych zawodników, przez co miałyśmy pewność że nas zobaczą. Tak jak myślałyśmy, chłopaki nie spieszyli się z wyjściem do kibiców. No ale nie można zwlekać w nieskończoność. Oto i są. Nasi bohaterowie, nasze złotka. No dla mnie zawsze nimi byli. Z medalami na szyjach i uśmiechami. Spodziewałam się podziękowań, śmiechów, ale nie tego. Wszyscy kibice, razem, odśpiewali hymn polskiej siatkówki - ,,Pieśń o Małym Rycerzu’’.
Nadszedł czas na wypowiedzi, podziękowań i wywiadów. Po takim zwycięstwie nie ma mowy na chwilę ciszy i spokoju. No ale cóż, nawet świętowanie musi mieć swój kres. Jednym plusem ich przyjazdu  była możliwość rozjechania się do swoich domów.  Po 10 latach, od kąd Polska siatkówka znów została zauważona przez resztę świata. Od momentu gdy świat zaczął się nas bać, w końcu udowodnili swoją potęgę. Złoto olimpijskiej chyba to potwierdza prawda?
No ale, wróćmy do tematu.
Po bardzo długim czasie, dziennikarze uwolnili sztab i siatkarzy, którzy z wdzięcznością oddalili się od tłumów.
- Wielki zwycięzca zapomniał o swojej rodzinie – powiedziałam za Michałem który skierował się do wyjścia. Szybko się odwrócił i podbiegł do mnie. Chwycił mnie w swoje wielkie ramiona i zaczęliśmy się obracać, dookoła własnej osi.
- Ja? Zapomniał? – powiedział trzymając mnie wciąż w swoim żelaznym uścisku, którego mówiąc na marginesie, strasznie mi brakowało.
- Ale to nie ja chciałam się wymknąć z lotniska niezauważona – powiedziałam z sarkazmem. Zaczął się śmiać. – Nie chcesz się z kimś przywitać?
- Gdzie mój skarbek? - zapytał się z zapałem i zaczął rozglądać. Róża urodziła się zaraz po jego wyjeździe do Rio, nie miał szans zobaczyć jej na żywo, tylko zdjęcia. To był jego pomysł by nazwać ją Róża. Wydaje mi się że trafił.
- Chodź - powiedziałam i zaczęłam go ciągnąć w stronę rodziców. Jak tylko Kuba go zobaczył pobiegł w naszą stronę, rzucając się tacie w ramiona. Mimo że byli do siebie niezwykle podobni, to młody miał mój charakter. Cały czas trzymając w ramionach Kubę, Michał poszedł za mną. gdy podeszliśmy do mamy i misiek zobaczył Różyczkę, zaczął wpatrywać sie w nią szeroko otwartymi oczami.
- Mogę? - zapytał się mamy która trzymała ją na rękach.
- No przecież to twoja córka - powiedziała sarkastycznie mama, po czym szeroko się uśmiechnęła. Zgrabnie i szybko wziął ją i mocno przytulił, jakby bał się że zaraz ucieknie. Mała spała jak zabita, ale mimo to mój mąż wpatrywał się w nią jak w rubensowski obrazek. Zaczęłam się z niego śmiać, od dawna nie widziałam go takim. Takie szczęście nie zdarza się często. Upragnione złoto i trzymanie po raz pierwszy swojej córeczki, dobrze że miałam aparat, za kilka lat będziemy to wspominać. To zdjęcie trafi do specjalnego albumu.
W tej chwili marzyłam by znaleźć się w naszym domku, położyć dzieci spać i nacieszyć się moim zwycięzcą, który zapewnie nie długo wyjedzie, znów...
Ale moment, jestem strasznie samolubna. Cały pamiętnik poświęcam sobie. A gdzie miejsce na moją kochaną siostrę? Na rodziców?
Jak zwykle nie wiem od czego zacząć... No więc zacznę od początku. Jak tylko Weronika poznała Marcina i zaczęła się z nim spotykać, nie mówiąc już o wspólnym mieszkaniu, całkowicie się zmieniła. Widziałam ją już nie raz szczęśliwą, ale nie aż tak. Na początku mieszkali w Olsztynie, tam tez Marcin grał, ale Weronika jak ja też jest uparta. W końcu po wielu namowach przekonała go by pojechał z nią do Bełchatowa i zaczął grać w Skrze. Chłopak nie miał wyjścia i sie zgodził. Zamieszkali w naszym starym mieszkaniu, moim i Wery, a Marcin z Michałem grali w jednym klubie. Skra jak wiecie przechodziła w tym czasie swoje tłuste lata, pod okiem Jacka Nawrockiego.  Po urodzeniu się bliźniąt, Wiktora i Mai, poprosił ją o rękę, a Weronika się zgodziła. Jeszcze w 2008 roku odbył się ślub, a Marcin radził sobie świetnie w roli ojca, chyba nie miał wyboru, a może zrobił to ze względu na Weronikę? Tego nawet ja się chyba nigdy nie dowiem. Ważne by była szczęśliwa. Passa zawodowa jednak nie trwała długo, ani u Marcina ani u Michała. Przyszły pechowe Igrzyska w Londynie. Po złotym medalu w Lidze Światowej, każdy z nas miał apetyt na złoto olimpijskie. Ale los, a może cos wyższego chciało inaczej.  Nie tylko na arenie międzynarodowej zawrzało. W PlusLidze także doszło do kilku zmian. Skra została strącona z tronu, a bój zaczęła Sovia z Zaksą. Dla moich ukochanych pszczółek to był cios, ale nic nie trwa wiecznie, już ja dobrze o tym wiedziałam.  W tym czasie Marcin odszedł do Zaksy, na szczęście Michał pozostał wierny żółto-czarnym. Nie miałam mu tego za złe, zawodnik chce się rozwijać, a tkwić w jednym klubie to nie jest rozwiązanie. 
Na szczęście z nadejściem 2014 roku w polskiej siatkówce doszło do zmian, do wielu zmian. Nowym trenerem skrzatów został Miguel Falasca, a na trenera reprezentacji został wybrany Stephane Antiga. Z nastaniem nowych trenerów, nastały dobre czasy. Skra odbudowała się i wróciła na szczyt, a reprezentacja, no cóż mogę powiedzieć... W końcu po tylu latach sięgnęła po szczyt, po upragnione złoto olimpijskie. Nawet po takim zwycięstwie można czuć niedosyt, ale spokojnie, następne Igrzyska za cztery lata i mam nadzieję znów zobaczyć Michała w koszulce z orłem na piersi, no ale czas pokaże...
- Nad czym tak myślisz? - spytał misiek wyrywając mnie z zadumy. Jechaliśmy już autostradą do naszego domu. Kuba oglądał jakieś bajki, a Różyczka spała w foteliku. 
- Nad niczym - mówię patrząc za szybę.
- Przecież widzę - naciska.
- Wspominam dawne czasy, jak byliśmy młodzi.
- To aż tak stary jestem? - spytał lekko zdziwiony.
- No wiesz 30 na karku dla kobiety to prawie starość.
- No wiesz.... - zaczął.
- Co wiem? - spytałam odwracając się bardziej do niego, na tyle na ile pozwalały mi na to pasy.
- Nie jestem aż tak stary.
- Nie w ogóle - zaczęliśmy się śmiać, przez cała drogę rozmawialiśmy i droczyliśmy nawzajem. Aż w końcu asfalt zmienił się w zwykłą polną drogę i naszym oczom ukazał się nasz dom. Wokół niego pola i łąki, a  w oddali było widać las. Zero samochodów, zero cywilizacji. Dom jak z bajki, nie sądzicie?
Mimo że Michał wszystko urządził, to trzeba było nanieś kilka drobnych poprawek.
Gdy w końcu udało nam się wejść do domu, zrobić obiad , położyć Róże do łóżka i zająć czymś Kubę, zadzwonił telefon.
- Odbiorę - zawołał Michał, słyszałam jak rozmawiał, ale nie wiedziałam z kim, z resztą jak będzie chciał to powie.
- I któż to nie daje nam spokoju? - spytałam gdy tylko wyszedł zza rogu.
- Mam złą wiadomość - powiedział. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. - Będziemy mieć gości, dużo gości.
- Co? Teraz? - jęknęłam, a chciałam spędzić czas z Michałem, tak dawno się nie widzieliśmy.
- Ale mamy jeszcze trochę czasu, a i tak nie zdążysz nic ugotować - zaczął mówić, podchodząc do mnie. Objął mnie od tyłu i położył sobie głowę na moim ramieniu.
- I na pewno masz jakiś plan...
- Ależ oczywiście ze mam - powiedział zdegustowany - Pójdziemy sobie do naszego pokoju i...
- Nie kończ - powiedziałam. Odwróciłam się do niego przodem, gdy zobaczyłam jego minę aż krzyknęłam. Zaczęłam uciekać na górę do pokoju, ale jak można uciec przed takim wielkoludem? Złapał mnie na schodach, szybko przerzucił sobie przez ramię i zaniósł do pokoju. Zamknął drzwi na klucz, albowiem Kuba miał manie skradania się do nas, a raczej dziecko ma jeszcze czas na pewne rzeczy. Bez ceregieli, bo nawet nie było na to czasu, oboje pozbyliśmy się ubrań, które lądowały dosłownie wszędzie. Na szybkiego, przecież nie długo mieli zjawić się goście. Sex z dawką adrenaliny jest o niebo lepszy...
Za każdym razem, ta jedna rzecz się nie zmieniła, czas stawał. Nie istniało nic, ani nikt, no właśnie nikt...
Dryń, dryń - goście już przyszli. Dopiero w tedy adrenalina człowiekowi skacze. Zerwaliśmy się  z łóżka, szybko nałożyłam na siebie bieliznę i sukienkę. Michał poleciał otworzyć, facet ma mniej do ubierania.
- Jula - zawołała mnie mama z dołu, on też przyjechała? To kto tak naprawdę będzie?
- Idę! - ostatnie spojrzenie do lustra i można iść. Zeszłam na bosaka po drewnianych schodach i przywitałam gości. Przyjechała mama z tatą. Weronika, Marcin, Maja i Wiktor. Szczególnie dzieciaki ucieszyły się na przyjazd kuzynostwa. jak oczywiście Kuba porwał ich do siebie, długo nie wyjdą. Dobrze że mają ze sobą taki dobry kontakt, oby jak najdłużej.
- Nie powiedziałeś, że to będzie zjazd rodzinny - wytknęłam miśkowi, zatajenie przede mną prawdy.
- Do tego raczej nie trzeba uprzedzania - powiedział na swoją obronę. Miał rację, a po za tym, jak na razie nie miałam ich dosyć. Byłam im za to wdzięczna za jedno, przywieźli paliwo - alkohol i jedzonko. Raz się żyje, jak to zawsze powtarzam. Dzieciaki bardzo się ucieszyły gdy zaniosłam im z Weroniką dietę fastfood plus cola. Były w niebo wzięte, nie codziennie jadają te świństwa, które z drugiej strony są przepyszne. Wszyscy rozsiedliśmy się wygodnie, telewizor grał sobie w tle, ale chyba nikt go nie słuchał, wszyscy byliśmy zajęci rozmowami. Każdy chciał coś wiedzieć, o coś się zapytać. Ale wszystkich najbardziej interesowało poznanie naszej historii. Mojej i Michała. Czy mieliśmy jakiś wybór? Musieliśmy ją opowiedzieć.
- Przepraszam na chwilę - powiedziałam i wyszłam do pokoju, z pod łóżka wyjęłam swoją rzeźbioną skrzynię. Otworzyłam ją kluczykiem który nosiłam na szyi. Wyjęłam z niej wielki i gruby album ze zdjęciami, a także mój pamiętnik. Zabrałam wszystko ze sobą i zeszłam na dół.
- Tu jest wszystko, od samego początku - powiedziałam kładąc na stole album i pamiętnik.
- A wiec to tu trafiały wszystkie zdjęcia - powiedział Michał.
- Prawie wszystkie...












... Razem mają coś co posiadają inni, i kilka innych których inni nie mają. Ale nie jest to istotne...
Za nim zobaczą się po raz kolejny upłynie sporo czasu. Michał nie chciał aby ktokolwiek mu pomagał, pragnie umrzeć, ale tego nie zrobi. Nie zrobi tego ponieważ złożył obietnice...
Zatem jak to sie kończy? Trudno powiedzieć. Ale według mnie to był test, dla nich wszystkich. I spisali się chyba całkiem nieźle, mając przeciwko sobie dobro, zło, a nawet samo przeznaczenie, ale poszli swoją własną drogą. Wybrali rodzinę, miłość i marzenia. I cóż, czy nie o to chodziło...? - Emilia zamknęła wielki album z historią rodziny do której dołączyła.
- A co z resztą? - zapytał podniecony Kamil.
- Słoneczko, musisz iść sie taty spytać - powiedziała Emilia, wstali razem i poszli do pokoju. Kuba leżał na łóżku czytając książkę.
- Tato! - zawołał Kamil biegnąc w stronę ojca. Wskoczył na łóżko i przytulił się do Kuby. - A co się stało z prababcią, ciocią babcią i resztą rodziny?
-Wiedze że mama czytała ci rodzinną opowieść - młody pokiwał głową - Z moją siostrą, a twoją ciocią się widujesz. Twoi pradziadkowie wiesz już że nie żyją, doczekali narodzin tylko twojego brata. Weronika z Marcinem mieszkają za granicą i bawią prawnuki, a Jadzia i Mariusz mają syna Mateusza. Obecnie mieszkają za granicą, ale na pewno Mateusz wróci na do kraju.
- A skąd wiesz? - dopytywał się dalej Kamilek.
- Bo dostanie list ze Związku Siatkarskiego i będzie reprezentantem Polski.
- Tak jak ty?
- Tak, a może pewnego dnia także ty - powiedział Kuba.
- Naprawdę? - spytał z szeroko otworzonymi oczami Kamil.
- Naprawdę, w końcu to nasza rodzinna tradycja - powiedział z dumą Kuba - Michał, Kuba, Tomek i Ty, to nasza spuścizna, jesteśmy rodziną Winiarskich, rodziną siatkarską.
- Tylko my? - spytała Emilia, która przysłuchiwała się rozmowie ojca z synem.
- Nie tylko my, rodzina Wlazłych, Możdżonkowie i wiele innych rodzin, będą kontynuowały tadycję siatkarską, a pewnego dnia, wszyscy staniemy na boisku, w tych samych numerach, co nasi ojcowie, i powtórzymy ich osiągnięcia.
- Będziecie najlepsi - zapiszczał Kamil.
- Będziemy Mistrzami Olimpijskimi, tego nikt nam nie zabierze...




Nie ma wątpliwości, zakończenia są trudne. Ale przeciez, nic tak naprawdę się nie kończy, prawda?






_____________________________________________________________________________________________________________

Ekhm...
A więc tak... To koniec, koniec tej opowieści, tego bloga. Gdybym chciała podziękować wszystkim, zajęło by mi to lata świetlne. Dlatego skrócę to do ogółu.
DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM, TYM KTÓRZY KOMENTOWALI, POMAGALI MI W INNY SPOSÓB, BYLI PRZY MNIE, GDY MIAŁAM OCHOTĘ ZREZYGNOWAĆ I SIĘ PODDAĆ, A TAKŻE TYM, KTÓRZY PISALI DO MNIE PRYWATNIE. WSZYSTKIM WAM Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ!!! <3
Sama żałuję że się skończyło, ale tak musi być.  Coś się zaczyna i coś się kończy. Pewna historia mojego życie się zakończyła, abym mogła zacząć nową. 
ŻEGNAJCIE!


Nie będę wdawać się w statystyki, bo mało kogo one obchodzą, i jeszcze raz powiem DZIĘKUJĘ!

I nie, nie usunę tego, nigdy, niech będzie :) Może kiedyś ktoś tu wpadnie i komuś się spodoba :)

Do widzenia <3
Agnieszka

wtorek, 7 stycznia 2014

WAŻNA INFORMACJA!!!

 Z POWODÓW BRAKU STAŁEGO ŁĄCZA DODANIE NOWEGO ROZDZIAŁU OPÓŹNI SIĘ O KILKA DNI. PISZE Z TELEFONU, A PRZEZ NIEGO NIE JESTEM WSTANIE WSTAWIĆ TUTAJ CAŁEGO GOTOWEGO ROZDZIAŁU, KTÓRY ZAJMUJE PONAD 3 KARTKI A4 NA TĘ CHWILĘ, A NIE JEST ON JESZCZE UKOŃCZONY W PEŁNI. POZOSTAŁO MAŁE ZAKOŃCZENIE I KILKA POPRAWEK, DO KOŃCA TYGODNIA, ZNAJDĘ SPOSÓB NA DODANIE GO, WIEC NIE MARTWCIE SIĘ. ROZDZIAŁ SZYBKO ZAWITA :)
A TAK PRZY OKAZJI DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM ZA TO ŻE PRZEZ DOKŁADNY ROK, CO DO DNIA BYLIŚCIE TUTAJ ZE MNĄ I MNIE WSPIERALIŚCIE, MÓWIĘ TUTAJ SZCZEGÓLNIE O DWÓCH OSOBACH, ALE KAŻDY KTO TU ZAGLĄDAŁ MA W TYM SWÓJ UDZIAŁ :)
DO USŁYSZENIA  <3

POZDRAWIAM
AGNIESZKA, WASZA AUTORKA

poniedziałek, 30 grudnia 2013

XXIII


You bring me right back down to the earth from the promised land
We’re getting close to the centre of the earth with an honest plan
You’ll never be your mother or your father do you understand
Until you understand
Why don’t you teach your heart to feel

And give your love love
Give your love love
Give it all away
Why don’t you teach your heart to talk
And give your love love
Give your love love
Give me give me what I need



Atmosfera na kolacji, ale także dużo później była magiczna. Tylko tak dało się ją opisać. Przez prawie cały czas rozmawiałam z Marcinem, ale kątem oka dostrzegając przypatrującą nam się Julkę i Michała. Wiedziałam że powinnam być na nich zła, ale nie potrafiłam, od dawna nie czułam się tak swobodnie. Gdy ja mówiłam Marcin słuchał, a gdy on mówił, odwdzięczałam się tym samym. Rodzice nie zwracali na mnie uwagi, albo dali nam trochę prywatności, jeżeli można nazwać to prywatnością, gdy masz na głowie całą rodzinkę. Przed dwudziestą pierwszą większość krewnych zaczęła się zbierać, ulżyło nam wszystkim, bo mimo dużego domu, prawie 20 osób to wciąż bardzo dużo ludzi. 
Zostałam jednak na noc w Krakowie, a raczej jeszcze na kilka dni. Marcin i jedna z ciotek i wujek mieli jeszcze nocować w domu. Za racji że nikt nie przewidział mojej obecności, musiałam nocować z Marcinem na kanapie w salonie. Po długim sprzątaniu i przebraniu się w piżamę, położyłam się na sofie. Po chwili dołączył do mnie Marcin.
- Idziemy już spać? – spytał leżąc na wznak.
- Nie jestem jeszcze aż tak zmęczona. A po za tym dzieciaki wolą spać w dzień niż w nocy – powiedziałam z przekąsem, czując ruch. Dwa piłkarze chyba, albo siatkarze, Bóg jeden wie.
- Być może zasilą szeregi reprezentacji za jakieś 20 lat – powiedział Marcin, jakby czytał mi w myślach. Zaśmiałam się. Jeszcze długo rozmawialiśmy, aż w końcu oczy same mi się zamknęły.


Perspektywa Julki:
Następnego dnia obudził mnie Michał, jak zwykle.
- Nie możesz spać? – spytałam przewracające się na drugi bok.
- Nie, nie mogę – powiedział ze złością.
- Lewa nogą wstałeś, czy co? – odwróciłam się do niego przodem, siedział tyłem do mnie i trzymał się za plecy – Dalej Cie bolą?
- No – chwyciłam jego rękę, delikatnie odsunęłam ją i zobaczyłam wielkiego granatowego siniaka. Zaczęłam się śmiać.
- Z czego się tak śmiejesz? – spytał dalej wkurwiony.
- Masz wielkiego siniaka, a po za tym nic ci nie będzie – wstałam z łóżka i podeszłam do niego od przodu. Chwyciłam jego podbródek, zmuszając by na mnie spojrzał. – Z Łukaszem rozliczysz się kiedy indziej, na razie są święta i spędzasz je ze mną i naszą rodziną.
- Skąd wiedziałaś?
- Znam cię – Michał mocno mnie pochwycił, popatrzyłam w jego oczy, były pełne miłości i pożądania.
- Skoro mnie znasz to powiedz o czym teraz myślę – pokiwałam głowa i wyszeptałam mu do ucha.
- Hahahha – zaśmiał się i pokiwał głową wpijając się w moje usta.

Po godzinie zeszliśmy do salonu, wszyscy siedzieli przed telewizorem rozmawiając, lub oglądając jakąś mamlanę.
- Proszę, proszę śpiochy w końcu wstały – zażartował Marcin. Pokazałam mu język i wcisnęłam się koło Wery.
- Proponuję żebyście kupili sobie nieskrzypiące łóżko, bo strasznie słychać jak się przewracacie na boki – powiedziała mama znad kubka. Popatrzyliśmy po sobie z Michałem, a tata wybuchnął śmiechem.
- Mamo! – zawołałam speszona.
- No przecież wiem co wyście tam robili, bo na pewno nie spali – stwierdziła sarkastycznie. Zakryłam się poduszką.
- Może zmienimy temat? – zaproponował delikatnie Michał.
- Bardzo dobry pomysł – poparłam go. Tata zwijał się ze śmiechu, a mama popijała kawę jak gdyby nigdy nic. Za to Marcin z Weroniką mieli z nas polewkę. Po śniadaniu usadowiłam się na sofie nie mogąc się ruszać, jadłam za dwóch, ale teraz już przesadziłam.
- Posuń się – powiedziała Wera siadając obok, zjadła dwa razy tyle ile ja, a mimo to wciąż się ruszała.
- Boże nic już dzisiaj nie przełknę – stwierdziłam głaskając się po brzuchu.
- Tylko żebyś za chwilę nie kazała mi robić kanapek – powiedział Michał podnosząc i sadowiąc mnie sobie na kolanach. Wtuliłam się w niego jak małe kocie i oparłam głowę na jego piersi. Bicie jego serca szybko mnie rozluźniło i nim się obejrzałam wpadłam w objęcia Morfeusza.
W końcu obudził mnie silny zapach pieczonego mięsa. Zaczęłam węszyć, w końcu otworzyłam oczy. Spałam z policzkiem przyciśniętym do twarzy Michała, byliśmy dziwnie powykręcani, ale nie czułam sie jakoś obolała. Na kanapie obok spała Weronika wciśnięta w objęcia Marcina. Trzepnęłam Michała by się obudził.
- Co? Gdzie? – zaczął wrzeszczeć.
- Ciii – zasłoniłam mu usta ręką – Patrz – pokazałam mu Werę i Marcina. Wytrzeszczył gały i uśmiechnął się od ucha do ucha.
- No to to ja rozumiem – zaśmiałam się cicho i wstałam, ale misiek miał inne zamiary, mocno mnie chwycił i nim się obejrzałam znów leżałam z nim na kanapie.
- Puszczaj mnie, głodna jestem.
- Jezusicku, znowu – złapał się za głowę i zaniósł mnie do kuchni. Po kilkunastu minutach obiad był gotowy i wszyscy zasiedliśmy do stołu, żal było mi budzić Werę, ale pomyślałam że z chęcią coś zje. Tak tez było, znów nałożyła sobie kopiasty talerz i zpałasowała wszystko, do ostatniego okruszka. Przy obiedzie było dużo śmiechu i rozmów, wszyscy mieli znakomite humory.

Na drugi dzień po obiedzie zaczęliśmy się rozjeżdżać do domów, ja z Michałem na nasze śmieci, a Weronika, jak się okazało z Marcinem, którzy bardzo dobrze zaczęli się dogadywać. Jak się okazało po przyjeździe do domu, Łukasz wyprowadził się z Bełchatowa i zmienił również klub. Cały klub dotknęło jego odejście, ale nie chciał ustąpić. Z natury był uparty i słaby psychicznie. Ale mimo wszystkiego lubiłam go i chciałam mu pomóc, ale wolał być sam.
- Szkoda mi go – powiedziałam po przeczytaniu listu, który zostawił nam Łukasz.
- A mnie nie.
- Nie bądź dla niego taki surowy – powiedziałam robiąc sobie herbatę.
- Zasłużył sobie – powiedział Michał wychodząc, co definitywnie kończyło rozmowę na ten temat.
Sylwester miał odbyć się u nas, nie wiedziałam jak wszyscy mają się zmieścić, ale Michał był innego zdania. Rano wcześnie wstaliśmy i udaliśmy sie na zakupy, dużo jedzenia i jeszcze więcej alkoholu, w końcu to był jeden z tych dni w którym mogli spokojnie pić. Po powrocie do domu włożyłam picie do lodówki i zabrałam się za robienie przekąsek. Michał zaczął sprzątać, przez co miałam mniej pracy. Pracowaliśmy w ciszy, ani słowem nie odzywając się do siebie, cały czas przeżywał list od Łukasza. Po 18 zaczęli się schodzić zawodnicy z partnerkami, w tym Weronika z Marcinem. Wszystkich zaszokował widok ich razem, ale na szczęście obyło się bez uszczypliwych komentarzy. Przed północą większość siatkarzy była tak pijana że nie docierało do nich co się dzieje, jedynie dziewczyny w miarę kontaktowały, no i oczywiście ja i Wera, obie nic nie piłyśmy, jedynie szampana bez alkoholowego i soki. Z wybiciem północy ci którzy jeszcze trzymali się na nogach wznieśli toast za nowy 2008 rok. Przed pierwszą prawie wszyscy już spali albo byli tak pijani że nie mili siły się ruszać, wzięłam szybki prysznic i poszłam do łóżka. Michał gdzieś zaginął ale za to do łóżka wpakowała mi się Wera która nie miała już gdzie spać. Opatuliłyśmy się kołdrą i szybko zasnęłyśmy.
Koło południa, jak się okazało, obudził mnie Michał walający się na łóżko.
- Zaginiony w akcji powraca – powiedziałam sarkastycznie.
- Nie zaginiony tylko przygnieciony – bełkocze, odwracam się do niego przodem. Leży już z zamkniętymi oczami.
- Śpią jeszcze czy już sie wynieśli? – Michał tylko jęknął i odwrócił się na drugi bok, przykryłam go kołdrą. Wchodząc do salonu spodziewałam się pustych butelek i tony śmieci, a nie zastałam a ni grama brudu. Wszystko było wysprzątane, w śmieciach nie znalazłam nic.
- No i to się nazywa pomoc domowa – powiedziałam sama do siebie. Usiadłam na kanapie i włączyłam sobie telewizję. Po prawie trzech godzinach, do salonu zawitał Michał.
- O widzę że w końcu raczyłeś wstać – misiek pokręcił głową, podszedł i wziął mnie na ręce. Położył się na sofie, układając mnie na swojej piersi.
- Zjesz coś? – spytałam wtulona w jego klatę.
- Coś by się przekąsiło – na dowód tych słów głośno zaburczało mu w brzuchu. Zaśmiałam się i poszłam do kuchni, przyrządziłam mu stertę kanapek z serem, szynką i dżemem. Szybko je spałaszował i poszedł pod prysznic, sama zabrałam sie za robienie obiadu, znowu byłam głodna. Ach ten mój apetyt.
Na drugi dzień Michał wrócił do treningów, a ja zostałam w domu. Każdy następny dzień wyglądał prawie tak samo. Spałam do późna, robiłam obiad i szłam na spacer pod halę, zawsze zabierając ze sobą aparat.
- Od wczoraj sie bardzo nie zmieniłem – powiedział któregoś dnia Michał.
- Zapomniałeś? – spytałam – Ostatnie dni stanu wolnego! – zaśmialiśmy się.
Dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami. Dwa dni przed uroczystością dowiedziałam sie że ma się ona odbyć w Krakowie.
- Nie patrz na mnie, to nie mój pomysł – powiedział Michał, czmychając do pokoju.
- Co im strzeliło do głowy? – spytałam wchodząc za nim, swoim tempem.
- Żebym to ja wiedział.
Na dzień przed ślubem mama zawiozła mnie do domu, na sama myśl o jutrzejszym dniu robiło mi się słabo. Lecz mimo zdenerwowania szybko zasnęłam i przespałam smacznie cała noc.
- Wstawaj, dzisiaj wielki dzień – powiedziała mama budząc mnie. Z werwą wstałam i wzięłam długi gorący prysznic. Do ceremonii pozostały tylko cztery godziny, a było trochę pracy. Mama krzątając się przy moich włosach nie widziała w jaką fryzurę mnie uczesać.
- Spokojnie, za chwile coś wymyślisz – powiedziałam do nie by się uspokoiła, ona chyba bardziej denerwowała się ode mnie.
- A ty młoda panno się nie denerwujesz?
- Jakoś mi przeszło – dzięki bogu, choć na razie. W końcu mama zaplotła mi warkocza francuskiego z czubka głowy. Był idealny, zawsze miała sprawne palce. To po niej odziedziczyłam. Długi i gruby warkocz spływał po moich plecach i zatrzymał się dopiero na biodrach, nie zapuszczałam ich specjalnie.
Niecierpliwiłam się by zobaczyć swoją sukienkę. Mama zdjęła ją z wieszaka i rozpięła suwak. Moim oczom ukazała się idealna i perfekcyjna biała sukienka. Zaniemówiłam.
- O boże, jaka piękna – gorset podkreślał moją talię, a duł sukni wyglądał jak odwrócony kwiat Lilli. Od samej góry aż po dół ciągnęły się czerwono różowe liście. Była idealna.
- Boże mamo – podeszłam do niej i mocno ją uściskałam – Jest przepiękna.
- Sama wybierałam – pochwaliła się, o mało się nie rozpłakałam.
Gdy przyszedł czas, ostrożnie wsiadłam do  samochodu i razem z rodzicami udaliśmy się pod mały kościółek. Był jak z bajki, wszystko było jak z bajki. Nawet pan młody. Strasznie chciałam się już z nim zobaczyć, stęskniłam się. W takt muzyki, wsparta na ramieniu taty, weszłam do kościoła. Droga była przyozdobiona białymi, różowymi i czerwonymi kwiatami, pasującymi do sukienki. Mama o wszystko zadbała. Podniosłam wzrok i oto stał. Mój anioł. Czarny garnitur, kremowa koszula i czerwona róża schowana w kieszonce. Dopiero teraz przyszedł stres. Droga była krótka, ale mimo to bałam się że upadnę, na szczęście mocne ramie taty dawało mi wsparcie. Gdy moja dłoń złączyła się z dłonią Michała, wiedziałam juz że jestem na swoim miejscu. Do niego należałam.
- Powtarzajcie za mną – powiedział Ksiądz.
- Ja, Michał, biorę Ciebie Julio za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność, oraz że nie opuszczę Cię aż do śmierci - powtórzył za Księdzem.
- Ja, Julia, biorę Ciebie Michale za męża i ślubuję Ci miłość, wierności, oraz że nie opuszczę Cie aż do śmierci – jedna część z głowy.
- Julio, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności – gdy zakładał ją na mój palec, dopiero w tedy zwróciłam uwagę na ich wzór. Były srebrne i przepiękne.
- Michale, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności – wzięłam drugą i uczyniłam to samo. Teraz juz byłam jego.
- Mocą nadana mi przez kościół, ogłaszam was mężem i żoną, chyba nie muszę mówić co powinieneś – zwrócił się Ksiądz do Michała. Pokręcił głową i wpił się w moje usta. Już nic nas nie rozdzieli, w końcu jestem juz jego własnością, a on moją...












______________________________________________________________________________________________
No kochani, mam nadzieję że spodoba wam się i ten rozdział, do końca już bliziutko, ostatni rozdział pojawi się 7 stycznia, dokładnie rok po pierwszym. Chciałam zakończyć to w ten sam dzień w który rozpoczęłam. 

Do zobaczenia wkrótce :)
Pozdrawiam, wasza autorka :)

sobota, 16 listopada 2013

XXII


It’s a beautiful day and I can’t stop myself from smiling 
If I’m drinking, then I’m buying 
And I know there’s no denying 
It’s a beautiful day, the sun is up, the music’s playing 
And even if it started raining 
You won’t hear this boy complaining 
‘Cause I’m glad that you’re the one who got away 



Po kilku minutach, które wydawały sie godzinami, przyjechało pogotowie. Szybko zabrali mnie do szpitala. Michał cały czas trzymał mnie za rękę i pocieszał, dodawało mi to otuchy. Bałam się że mogę stracić dziecko, co mogło być możliwe, po mojej chorobie. Gdy dotarliśmy do szpitala, szybko zajęli się mną lekarze. Dobrze że dali mi coś na uspokojenie, bo inaczej chyba bym nie wytrzymała. Po serii badań zasnęłam ze zmęczenia, ból ustąpił.
Obudziłam się nad ranem, Michał siedział koło mnie cały czas mnie obserwując. Gdy otworzyłam oczy lekko sie uśmiechnął.
- Bardzo źle? – spytałam, spuścił wzrok.
- No więc... – zaczął – Musisz dużo odpoczywać i nic nie robić.
- A dziecko? – spytałam bojąc się najgorszego.
- Będziemy mieć chłopczyka – powiedział z uśmiechem i dumą. Od razu mi ulżyło, strasznie bałam się utraty dziecka. Misiek mocno mnie uścisnął i dam mi soczystego całusa. Na drugi dzień wróciłam do domu, nie obyło się bez ceregieli, i zostałam przeniesiona do pokoju. Wszyscy koło mnie skakali, jak bym była ze szkła, szczególnie mój narzeczony. Mój narzeczony, jak to pięknie brzmiało, na sam wydźwięk tych słów chciało mi sie skakać z radości. Od lekarza dostałam witaminy i trochę lekarstw, ziołowych oczywiście, inne mogły by zaszkodzić dziecku.
Prawie każdego wieczoru, kłóciliśmy się z Michałem o imię dla dziecka, była to świetna zabawa, ale wciąż nie mogliśmy dojść do porozumienia w tej kwestii. Dwa tygodnie przed świtami, uzgodniliśmy że pojadę kilka dni wcześniej do domu i pomogę mamie w przygotowaniach, oczywiście zapewniając go że nie będę się przemęczać. Przystał na to, mimo że do samego końca nie chciał mnie puścić samej. 19 grudnia odwiózł mnie na dworzec i wsadził w pociąg do Krakowa, jazda była długa, ale lepsza niż autobusem. Po naprawdę długiej jeździe bo ponad 3 godzinnej wysiadłam na Dworcu Głównym w Krakowie. Od razu podbiegł do mnie tata.
- Cześć – powiedział na przywitanie.
- Hej, pomożesz mi z bagażami? – spytałam podając mu rączkę od walizki.
- Jasne, chodź do auta. Bo jeszcze mi tu zamarzniesz – powiedział z przekąsem, uśmiechnęłam się i poszłam za nim do samochodu. Po 20 minutach byliśmy pod domem. Samochodu mamy nie było.
- Gdzie mama? – spytałam gdy wysiedliśmy.
- W pracy, nie długo przyjedzie – wyniósł moje bagaże do pokoju, mama posprzątała i założyła mi świeżą pościel. Położyłam sie na łóżku, stęskniłam się za tym miękkim materacem. Tata zaśmiał się a ja pokazałam mu język. Po rozpakowaniu się wzięłam prysznic i zeszłam do kuchni, tata odgrzewał obiad.
- Myślałem że będziesz cały dzień leżeć – powiedział z przekąsem, pokręciłam głową i nałożyłam sobie obiad na talerz. Usiedliśmy przy stole, ojciec zaczął opowiadać jak wyobraża sobie mój ślub, no tak każdy ojciec martwi się o swoją księżniczkę. Zawsze mnie tak nazywał, szczególnie gdy byłam mała. Opowiedział mi o najmniejszych detalach, ale ja chciałam by była to prosta ceremonia. Problem w tym że jeżeli zajęli się nią rodzice to na pewno nie będzie zwykłą, prostą ceremonią. Tata nie mógł przestać opowiadać, nawet nie dał mi dojść do głosu, miło było go widzieć takiego. Moim ratunkiem okazała się mama.
- Mam nadzieję że nie zamęczyłeś jej na śmierć? – spytała mam wchodząc do salonu. Dała buziaka Jackowi i mocno mnie przytuliła.
- Nie, zaczął mnie usypiać – zaśmiałam sie. Do końca wieczoru siedziałam z rodzicami, rozmawialiśmy o nadchodzących świętach i moim ślubie. Mieli swoja wizję, wizję wszystkiego, a że obiecałam im ze zajmą sie tym, nie wtrącałam się w to. Mimo że obawiałam się tego, co rodzice mogą wymyślić.
Przez następne dni pomagałam mamie w przygotowaniach do świat, przed nami dużo było pracy, gdyż miała się zjechać cała rodzina. A ja czekałam na przyjazd jednej szczególnej osoby.
Cały tydzień sprzątałyśmy, piekłyśmy ciasteczka na choinkę i nie tylko.  Gdy dom lśnił i zaczął pachnąć świętami, w tedy dopiero zrobiłyśmy sobie wolne. Siadłyśmy na kanapie w salonie i oglądałyśmy filmy. Tak przez kilka dni. Na kolację wigilijną miała zjechać się prawie cała rodzina, babcie, dziadkowie, wujek ze śląska i dwóch z ameryki, ciocia z nad morza i dalsza rodzina z Poznania. Nie wiem jak mama chciała ich przenocować, ale twierdziła że wszyscy się zmieszczą.
Dwa dni przed wigilią, późnym wieczorem rozległ się dźwięk dzwonka.
- Spodziewacie się kogoś? – spytałam rodziców, siedzieliśmy na kanapie.
- Nie a ty? – spytała mama, pokiwałam głowa.
- Michał ma przyjechać we Wigilię – odpowiedziałam. Mama wstała i poszła odtworzyć. Po kilku minutach przyszła z powrotem.
- Kto to był? – spytał tata.
- Kurier pomylił numery – powiedziała i usiadła obok mnie. Po kilku minutach ktoś podszedł do mnie od tyłu i zasłonił oczy. Podskoczyłam i szybko wstałam.
- Niespodzianka – powiedział Michał, który okazał się być tajemniczym kurierem. Podbiegłam do niego szybko i wpadłam w jego ramiona.
- Stęskniłam sie – wyszeptałam mu do ucha, uśmiechnął sie w odpowiedzi. Cały czas trzymając mnie w ramionach zaniósł mnie do pokoju. Położył mnie na łóżku i mocno objął.
- Co tak wcześnie? – spytałam rozkoszując się zapachem jego perfum.
- To się nazywa tęsknota i wolne – powiedział.
- Nie miał ci kto śniadanka do pracy robić? – spytałam sarkastycznie.
- Nie – powiedział smutno, zaczęłam się śmiać, po chwili oboje tarzaliśmy się ze śmiechu.
Do końca wieczoru leżeliśmy przytuleni do siebie, na szczęście rodzice nie przeszkadzali nam. W końcu zasnęliśmy wtuleni do siebie. Rano obudziły nas promienie słoneczne, wpadające przez nie zasłonięte okno.
- Pieprzone zasłony – powiedział Misiek, odwróciłam się drugi bok i próbowałam zasnąć. Gdy udało mi się znów zasnąć, obudził mnie dźwięk telefonu, wymacałam go na szafce i odebrałam.
- Halo? - spytałam zaspanym głosem.
- Jula? - rozległ się głos w słuchawce, to była Wera
- Hej, co tam? - spytałam siadając i przecierając oczy, Misiek jęknął i przewrócił się na drugi bok.
- Mam sprawę... - zaczęła lekko zmieszana.
- Po prostu powiedz.
- Głupio mi - powiedziała - wstydzę się.
- Nie możesz po prostu powiedzieć? W końcu jesteśmy rodziną.
- Chodzi o to że... że nie mam z kim spędzić świąt.
- Nie mogłaś tak od razu? Wsiadaj w pociąg i wio do Krakowa - powiedziałam bez namysłu.
- Julka, to nie najlepszy pomysł, spędzasz świata z rodzina.
- A ty do mojej rodziny się nie zaliczasz? - spytałam trochę już zdenerwowana - Jesteś moją siostrą, na litość boską.
- Nie , sory  że zadzwoniłam, wybacz, Wesołych Świąt.
- Wera czekaj.
- Co?
-Przynajmniej powiedz gdzie będziesz żebym się nie denerwowała.
- W naszym starym mieszkaniu - powiedziała i się rozłączyła.  Boże ale ona ma problemy. Szybko wstałam i zeszłam do kuchni, mama krzątała sie przy obiedzie.
- Gdzie tata? - spytałam wpadając jak burza.
- W garażu a co? - spytała.
- Potrzebuje żeby gdzieś pojechał.
- Gdzie? - kochana mama, zawsze wścibska.
- Po Werę, w końcu to rodzinne święta - powiedziałam, mama zrobiła zdziwioną minę.
- Chyba nie złościsz się że jej nie zaprosiłam, ale myślałam że będzie je spędzać z Łukaszem.
- No widocznie nie będzie, nie nie gniewam się - powiedziałam i skierowałam swoje kroki w stronę garażu.
- Niech weźmie Michała ze sobą, przy okazji zrobią zakupy - zawołała mama za mną. Miała rację, nie będą nam się tutaj kręcić. Zeszłam szybko do garażu, tata sprzątał.
- Już wstałaś? - spytał.
- Już nie śpisz? - odpowiedziałam. Zaśmiał się. - Mam do ciebie interes.
- A co będę z tego mieć?
- A co byś chciał?
- Hmmmm, niech pomyśle - podrapał się po brodzie - O wiem! Upieczesz swoje słynne cisto, ale cała brytfanna dla mnie! - zastrzegł sobie.
- Z polewą czekoladową?
- Idealnie i z dużą ilością bakalii - powiedział z uśmiechem, jejciu, teraz najtrudniejsze.
- To co pomożesz?
- Co mam zrobić?
- Nie do końca zrobić - powiedziałam - pojedziesz do Bełchatowa po Weronikę - w kocu to z siebie wydusiłam.
- Trzeba było tak od razu - powiedział i podszedł do mnie, wyciągnął rękę - poproszę adres - rzuciłam mu się na szyję, ale mam kochanego tatę. Poszedł ze mną do kuchni, mama dała mu listę zakupów, a ja poszłam obudzić śpiocha. Musiałam go zrzucać z łóżka żeby wstał. Gdy w końcu udało mi sie wykopać go z domu, wzięłam prysznic i poszłam pomagać mamie. Jak obiecałam tak zrobiłam i zabrałam się za pieczenie moje ciasta, był to murzynek, ciasto z dodatkiem kakała, rodzynek, bakaliów i dżemu truskawkowego. No i oczywiście polewa czekoladowa. Jako że nie miałyśmy gotowej, rozpuściłam dwie czekolady i grubą warstwą oblałam ciasto. Nie obyło się oczywiście od wylizania garnku po czekoladzie to mi pozostało. Przygotowywując całą kolacje nie obyło się bez śmiechów tańców i wygłupów, od dawien dawna sie tak nie bawiłam. Po kilku godzinach, które bardzo szybko nam minęły z mamą, wrócił misiek z tatą. Jak tylko usłyszałam samochód wjeżdżający na posesję pobiegłam do drzwi i szybko je otworzyłam. Wera szybko wysiadła z samochodu i podbiegła do mnie. Wpadłyśmy sobie w ramiona, strasznie się za nią stęskniłam.
- Boże ale się za tobą stęskniłam - powiedział Weronika.
- I ja za tobą.
- Dobra do mi się tu jeszcze przeziębisz - powiedział Michał zaganiając nas do domu.
- Ale opiekuńczy - szepnęła mi Weronika do ucha, zaśmiałam się, a Michał popatrzył na nas dziwnie.
- Weronika, dobrze cię widzieć - powiedział mama gdy weszliśmy do domu. Mocno ją przytuliła, to nie był  codzienny widok. Gdy się rozebrała zaprowadziłam ją do mojego pokoju.
- Wow, niezła chata - powiedziała siadając na łóżku - Spisz tu z Michałem?
- No a jak - popatrzyłam na nią dziwnie - a co myślałaś?
- Nie nic, ale na takim małym łóżku?
- Do póki sie mieścimy jest ok. - wzruszyłam ramionami, może faktycznie czas kupić większe, no ale z drugiej strony, nie będziemy tutaj mieszkać - A czy to teraz takie ważne?
- No nie - powiedziała z wyrzutem, zignorowałam ją.
- Co się dzieje? - spytałam, chcąc dowiedzieć się prawdy. Popatrzyła na mnie szklącymi się oczami i rozpłakała się. Mocno ja przytuliłam i czekałam aż się uspokoi...


Perspektywa Michała:
Gdy dziewczyny poszły na górę, pomogłem Jackowi wypakować zakupy jakie po drodze zrobiliśmy, szczególne dużo napojów i przekąsek na święta. To że my z Julką mięliśmy wrócić do Bełchatowa na sylwestra, nie oznaczało że Daniela z Jackiem nie będą mieć gości. Zanim wyszły z pokoju, zdążyłem ustawić choinkę w salonie i przyozdobić dom gałązkami, a z zewnątrz lampkami.
- Michał - zawołała Julka wychodząc z domu, stałem w tedy na drabinie i kończyłem mocować lampki do dachu.
- Tu jestem - zawołałem, usłyszałem jak podeszła, popatrzyłem na nią, miała łzy w oczach. Otworzyłem szeroko oczy i chciałem zejść, ale poślizgnąłem się na śliskiej belce.
- Jezu! Michał! - Julka szybko do mnie podbiegła i zaczęłam mną szarpać.
- Nie trzep mną jak workiem ziemniaków - powiedziałam dźwigając się z ziemi.
- Nic ci się nie stało? - spytała zmartwiona.
- Żyję - chciałem wstać, ale coś strzykło mi w plecach - Ała!
- No chodź - chwyciła mi i z jej pomocą jakoś wstałem na nogi.
- Bardzo boli?
- Da się przeżyć - zaprowadziła mnie do domu i usadowiła na kanapie. Daniela po chwili przybiegła.
- Co się stało? - spytała zdenerwowana.
- Nic, tylko....
- Spadł z drabiny - dokończyła za mnie Julka, popatrzyłem na nią z wyrzutem, o co tyle hałasu?
- Boże baby, nic mi nie będzie - powiedziałem i spróbowałem wstać, by im to udowodnić, ale znowu coś strzykło mi w plecach. Znowu wylądowałem na kanapie, łapiąc sie za plecy.
- Musisz pojechać do lekarza - powiedziała Julka, jej mama pokiwała głową zgadzając się z nią.
- Dajcie spokój, poboli i przejdzie.
- Tylko to nie ja, nie będę mogła grać - sprzecza się dalej ze mną.
- Boże, daj mi lód i będzie ok.
- Jak chcesz - powiedziała i poszła do kuchni, po chwili wróciła z woreczkiem lodu. Bez ceregieli położyła mi go na plecach.
- Ej to jest zimne!
- Nie marudź jak dziecko - powiedziała - nikt nie będzie się nad tobą użalać! - Daniela zaśmiała się wychodząc z salonu, świetnie. Teraz wszyscy się ze mnie będą śmiać.
Siedziałem tyłem do Julki, która dalej obkładała mi plecy lodem. W tedy przypomniałem sobie po co wybiegła przed dom.
- Co się stało? - spytałem odwracając się.
- Leż spokojnie! - chwyciłem ją za rękę, próbowała się wyrwać, ale trzymałem mocno.
- Powiedz.
- Chodzi o Weronikę i Łukasza - zaczęła.
- Co on znowu zmalował? - spytałem zdenerwowany, jest dla mnie jak brat, ale czasem mam ochotę mu porządnie dołożyć.
- To chyba nie jest teraz dobry moment żeby o tym dyskutować.
- Nie teraz to kiedy?  -spytałem unosząc głos, Julka szybko zatkała mi usta swoją ręką. Szybko wziąłem ją za rękę i poszliśmy na górę.
- Wera powiedz mi prawdę - powiedziałem gdy weszliśmy do naszego pokoju, Julka zamknęła za nami drzwi.
- Michał daj mi spokój, nie chce tego drugi raz opowiadać... - odwróciła się na drugi bok, podszedłem do niej i mocno ją przytuliłem, to w końcu będzie moja siostra, znów się rozpłakała.
- No już dobrze, wszystko się ułoży, pomożemy ci. Nie zostaniesz sama - popatrzyła na mnie oczami pełnymi łez.
- Tylko nie każ mi znów z nim mieszkać.
- Coś wymyślimy - powiedziałem uśmiechając się. W tedy właśnie przypomniałem sobie, to miał być prezent poślubny, ale jeżeli nie dowie się o nim Julka, to wciąż będzie niespodzianka. Jula zostawiła nas samych.
- Wiem gdzie będziesz mieszkać - Wera popatrzyła na mnie zdziwiona - koło Bełchatowa stoi dom, pomożesz mi go urządzić i na razie będziesz tam mieszkać.
- Czyj dom? - spytała przecierając oczy.
- Mój, a raczej mój i July.
- Kupiłeś dom? - spytała z szeroko otwartymi oczami.
- Nie kupiłem - uśmiechnąłem się - wybudowałem.
- Boże Michał, ty wszystko miałeś zaplanowane - pokiwała głową.
- No prawie - w tym momencie do pokoju weszła Julka.
- Chodźcie na obiad - powiedziała i zaczęła nam sie przyglądać, po chwili Weronika wybuchnęła śmiechem.
- Widzę że już ci lepiej? - spytała podchodząc do mnie, ale patrząc na Were.
- No a jak - powiedziała i lekkim krokiem skierowała sie do kuchni.
- Jak to zrobiłeś?
- Co?
- Jak ją rozśmieszyłeś - spytała ze zdziwieniem.
- A widzisz, to moja tajemnica - powiedziałem po czym zerwałem się z łóżka i wziąłem ją na ręce.
- Już nie bolą?
- Bolą, ale dla takiego anioła warto pocierpieć - oboje się zaśmialiśmy. Do przyjazdu wszystkich gości w domu panowała świąteczna atmosfera, dziewczyny dekorowały jeszcze salon, a raczej poprawiały po mnie. I miały ze mnie niezły ubaw. Daniela z Jackiem krzątali się w kuchni, a ja wygodnie usadowiłem się na kanapie i oglądałem TV, ukradkiem podglądając dziewczyny. Po 17 zaczęła zjeżdżać sie rodzina, babcie, dziadkowie, kuzynostwo, aż dziw że wszyscy się pomieścili. W pierwszej chwili myślałem że wszyscy będą tutaj nocować, ale okazało się że tylko dwie osoby i mój tajemniczy gość. Tajemniczy dla nich, ja dobrze wiedziałem kim jest, no ale zrobię niespodziankę kilku osobą. Najgorsza rzeczą okazało się że praktycznie cała rodzina interesuje się siatkówką. Nie dawali mi spokoju, mieli tyle pytań, że z czasem pomyślałem że wszystko mieli przygotowane. No ale z drugiej strony, co za święta, jeżeli rodzinka cię nie zamęczy? Punk o 18 zjawił się mój gość, odciąży mnie trochę od pytań.


Perspektywa Weroniki:
Michał poszedł otworzyć, a ja z Julką wyglądałyśmy tajemniczego gościa. Nawet Julka nie wiedziała kim on jest, oprócz tego że to jego kolega.
- No wreszcie - powiedział Michał.
- Co wreszcie? 18 to osiemnasta - powiedział tajemniczy gościu, popatrzyłam na Julkę, która chyba poznała do kogo należy ten głos. Po chwili przyprowadził do salonu swojego gościa. Od razu go poznałam, był to najwyższy polski siatkarz, środkowy reprezentacji Polski.
- Przedstawiam oficjalnie Marcina Możdżonka - po oficjalnym przywitaniu się, Winiar usadowił swojego kolegę koło mnie. Nie powiem, dopiero z bliska widać dokładnie jak wysoki jest i, że jest zabójczo przystojny. Długo go obserwowałam, co było lekko utrudnione, bo miał o wiele wyżej głowę ode mnie. Gdy już chyba cała rodzina wyczerpała pytania do Michała i Marcina, pan wielkolud odwrócił swoją głowę w moją stronę.
- Jedyna która nie zadała mi żadnego pytania - powiedział, i wszystko co o nim mówiono jest stu procentową prawdą, pierw myśli potem dopiero mówi - Ale skądś cie znam.
- Ja ciebie na pewno, widziałam.
- Na meczach, pewnie - powiedział uśmiechając sie, tak na marginesie, to miał zabójczy uśmiech. No a ja oczywiście musiałam się zaczerwienić.
- Tak to jest jak się jest sławnym siatkarzem.
- Sławnym? - zapytał jeszcze bardziej odwracając się do mnie przodem.
- Ano sławnym, każdy kto gra w naszej reprezentacji ma fankluby kibiców, a raczej fankluby fanek - powiedziałam zgodnie z prawdą. Do jego fanklubu zaraz dołączę.
- O tym to ja nie wiedziałem -znowu się uśmiechnął. Resztę kolacji rozmawialiśmy, to był naprawdę świetny czas. A gdy przyszedł czas na prezenty, bardzo się zdziwiłam i zarazem ucieszyłam.
- To dla ciebie - powiedział Marcin podchodząc do mnie. Popatrzyłam na nie duże pudełeczko owinięte w papier dekoracyjny. Szybko go odpakowałam, w pudełeczku były jeszcze dwa mniejsze, wyjęła pierwsze i otworzyłam. W środku była piękna żółta bransoletka z przypinkami. Dziwiąc się co może być w drugim, otworzyłam je i wyjęłam parę srebrnych kolczyków z niebieskimi oczkami. Były przepiękne.
- Piękne - popatrzyłam na niego smutno - Ale ja nie mam nic dla ciebie.
- Już dostałem prezent od ciebie - powiedział tajemniczo i odszedł do Michała i Julki. Do końca wieczoru nie mogłam wyciągnąć od niego, o co mu chodziło. Późnym wieczorem większa część gości zaczęłam się zbierać, Julka uświadomiła mi że Marcin nocuje u nas. I mówcie co chcecie ale to była najlepsza wigilia jaką miałam od naprawdę wielu lat.
- I jak tam idzie dogadywanie się z Marcinem? - spytała Julka gdy poszłyśmy do kuchni zanosić talerze.
- A co ty taka wścibska? - spytałam naburmuszona. - Próbujecie mnie zeswatać?
- Yyyyyy - zaczęła Julka.
- Serio?
- No nie do końca z nim, bo chcieliśmy, ale nie wiedziałam że tak dobrze będziesz się dogadywać z magneto.
- Wiesz co, nie sądziłam ze oboje jesteście tacy podstępni.
- No Wera, nie gniewaj się, chcieliśmy tylko pomóc - zrobiłam obrażoną minę, Julka przyglądała mi się z zaciekawieniem.
- Coś ci powiem - powiedziałam tajemniczo - Chyba wam sie to udaje. - Julka zapiszczała i podbiegał do mnie. Zaczęłyśmy się śmiać jak opętane. Po chwili do kuchni przyszli chłopacy z resztą tależy.
- A co wy znowu kombinujecie?  - spytał Michał.
- A nic ważnego, kiedy indziej się dowiesz...


_________________________________________________________________________________________________
Trochę świątecznie klimaty, ale mam nadzieję że i ten wam się spodoba :)