Hej...
mija prawie 2 lata i mam do was pytanie... Czy chcielibyście poczytać inną moją historię?
Odwiedziny
piątek, 1 stycznia 2016
niedziela, 2 lutego 2014
EPILOG
Because it is, after
all,
despite what people
say,
even though we have a
sentence about it ... She loves him.
8 lat później...
-OSTATNI! OSTATNI! - to
głosy kilku tysięcy polskich kibiców, którzy przyjechali za swoją drużyną na
Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Marzenia się spełniają, w końcu, na
Brazylijskiej ziemi walczymy o złoto olimpijskie. To o którym śniliśmy tak
długo. Dziś 20 sierpnia 2016 roku, na stadionie Maracana, Polscy zawodnicy
walczą z gospodarzami o złoto. Prowadzimy 2:0, a trzeci set jest pod nasze
dyktando. Przy stanie 18:22 nie byłam wstanie nic powiedzieć, w oczach miałam
łzy. Widziałam prace naszych siatkarzy, tony wylanego potu, a wszystko tylko po
to by znaleźć się właśnie tu. Weronika darła się w niebo głosy, zresztą nie
była jedyna. Do Rio przyjechała ich 14, elita z elit, najlepsi z najlepszych,
bo tylko tak można ich nazwać, a wszystko pod czujnym okiem pewnego francuza,
którego serce jest albo żółto-czarne, albo biało-czerwone, to wciąż kwestia
sporna. Teraz właśnie nasz trener, Stephane, bo tak ma na imię, przechadza się
nerwowo tam i z powrotem. Dopinguje chłopaków, krzyczy co mają poprawić.
Wspaniały trener. 19:22, 19:23, punkt za punkt, aż w końcu jest, piłka meczowa.
20:24, wrzeszczę i płaczę na raz, jestem tak podekscytowana, a za razem
zdenerwowana, jak nigdy w swoim życiu. Na zagrywkę idzie Włodarczyk, odmierza
rozbieg, wyrzuca wysoko piłkę, biegnie i strzał. Libero Brazylii przyjmuje,
Bruno rozgrywa, ale nie ma pola do manewru, przerzut na lewe skrzydło do
Walleca, ten z całej siły uderza w podwójny blok. Piłka odbija się od rąk
Wrony, Popiwczak przyjmuje, piłkę śle do Kozłowskiego, ten szybkim i celnym
przerzutem wystawia ją Wlazłemu. Mocne uderzenie i przebija się przez potrójny
blok... a piłka leci daleko w trybuny. Nikt nie czeka na gwizdek sędziego.
Wszyscy wpadamy sobie nawzajem w ramiona, czy znamy się czy nie, jesteśmy w
końcu jedną wielką rodziną, która kibicuje swoim dzieciom. Weronika i ja
zaczynamy skakać jak gdybyśmy były nienormalne. Ale nie lepsi są zawodnicy,
skaczą jedne na drugiego, ściskają się i wrzeszczą, to ich dzień, na który
naprawdę za służyli.
Razem z Weroniką
zbiegłyśmy z trybunów, w stronę boiska. Michał i Marcin czekali już na nas z
otwartymi ramionami, nie byliśmy jedyni, prawie wszystkie partnerki przyjechały
za siatkarzami.
- No w końcu -
powiedziałam do miśka.
- Tyle lat, dzięki bogu
się załapałem.
- Nie jesteś aż tak stary,
a po za tym nie chodzi o wiek - spojrzał na mnie zdziwiony.
- A o co?
- O świetną grę -
powiedziałam nie kryjąc wielkiego banana na mojej twarzy.
- Zawsze potrafisz
człowiek pokrzepić - zaczęliśmy się śmiać.
- A jak, zawsze umiałam
- na tym rozmowa się skończyła, chłopcy musieli iść do szatni. Trzeba było się
przebrać przed wielką dekoracją. Korzystając z ich nieobecności, wyjęłam
telefon i udałam się w stronę toalet by zadzwonić do domu.
- Halo? - mama szybko
odebrała.
- Hej to ja - musiałam
trochę krzyczeć, żeby mnie usłyszała. Wciąż było głośno.
- Boże to było piękne,
kochana, pogratuluj tam mojemu zieńciowi - zaczyna się śmiać - Z widowni
musiało to wyglądać jeszcze lepiej niż w telewizji.
- A żebyś wiedziała -
zaczęłyśmy się śmiać - A jak tam nasze rozrabiaki?
- Kuba, Maja i Wiktor grzecznie
oglądają, a Różyczka już śpij, zasnęła po pierwszym secie - powiedziała mama.
Moja mała kruszynka, niespełna miesięczny berbeć, uwielbia spać, jak jej tatuś.
- Nie dziwi mnie to -
mówię do telefonu, na boisku słyszę śpiew kibiców, pewnie już czas - Lecę bo
zaraz dekoracja.
- Ucałuj obu, Marcina
też.
- Mamo, zadzwoń do Wery
nie będę całować jej męża - mówię z sarkazmem - Pa zadzwonimy, po wszystkim.
Odkładam telefon i biegnę w stronę boiska. Wielu kibiców Brazylii opuściło stadion, ale nie my, nie Polacy. Dziś w Rio będzie nasze święto, do późna będą śpiewy i zabawy, to miasto na tę jedną noc stanie się biało-czerwone...
Pierw na boisku ukazuje się Serbska drużyna, wywalczyli brąz, ponad cztery godziny wcześniej z Włochami. Byłyśmy na tym meczu i trochę było nam żal trójkolorowych. Zaraz zza nimi wychodzą nasi bohaterowie, w szampańskich nastrojach, chyba było coś mocniejszego w szatni. Na szarym końcu wychodzą najwięksi przegrani, bo jak powiadają ''Drugi jest zawsze pierwszym przegranym'.
Odkładam telefon i biegnę w stronę boiska. Wielu kibiców Brazylii opuściło stadion, ale nie my, nie Polacy. Dziś w Rio będzie nasze święto, do późna będą śpiewy i zabawy, to miasto na tę jedną noc stanie się biało-czerwone...
Pierw na boisku ukazuje się Serbska drużyna, wywalczyli brąz, ponad cztery godziny wcześniej z Włochami. Byłyśmy na tym meczu i trochę było nam żal trójkolorowych. Zaraz zza nimi wychodzą nasi bohaterowie, w szampańskich nastrojach, chyba było coś mocniejszego w szatni. Na szarym końcu wychodzą najwięksi przegrani, bo jak powiadają ''Drugi jest zawsze pierwszym przegranym'.
No to teraz najlepsza
część dekoracji - wręczanie medali. Tych medali od dawien dawna nie miał na
szyi reprezentant kraju znad Wisły. Ogromne złote medale i wielki puchar. Ale w
takich momentach nie liczy się medal, ani żadna nagroda, która prędzej czy
później się zakurzy. Tu chodzi o wspomnienia. One nigdy nie zblakną, jak
zdjęcia trzymane zbyt długo na słońcu. Nie zakurzą się jak nigdy nie używane książki.
One zawsze będą wyraźne i pełne emocji, do których często będzie się wracać.
Wiem że dla wielu z nich to ostatnie Igrzyska, wielu z nich, nie długo zakończy
karierę, a jeżeli nawet nie, to przecież przyjdą młodzi, pełni wilczego apetytu
na medale, szczególnie olimpijskie. Co do jednego zakończenia kariery byłam
pewna...
Nie wiem kto to
załatwił, i jakim cudem, ale podczas Mazurka Dąbrowskiego, poczuliśmy się jak w
domu. Tylko dwa takty z muzyką, reszta a cappella. Kilka
tysięcy polskich gardeł, bez muzyki. To jeden z tych momentów, w których
przepełnia cię duma, z tego kim jesteś.
Nie było polaka na hali, który w tym momencie nie uronił by choćby
jednej łzy. Nasze orzełki płakały jak dzieci, które w końcu dostały wymarzony
prezent. Niezapomniane i jedyne takie przeżycie.
Zabawa trwała długo, po
przyjeździe do Polski będzie trwać dalej. A gdy wylądują na Warszawskim Okęciu,
powita ich tłum kibiców, w tym ja. Zdecydowałyśmy że wystarczy tego zwiedzania
świata, i czas wracać do domu. Dzieciaki za długo były pod mamy okiem. Gdy tylko odebrałam bagaż usłyszałam za sobą
wrzask.
- Mama! - zawołał Kuba,
biegnący w moją stronę. Szybko sie odwróciłam i rozłożyłam ramiona, aby mógł w
nie spaść, jak to zwykle miał okazję robić.
- Hej kochanie -
powiedziałam tuląc go do siebie - Nie za dobrze ci się powodzi? Babcia
rozpieszcza?
- Troszeczkę -
powiedział sepleniąc sobie.
- Wcale nie -
powiedziała mama, stając obok mnie.
- Hahahaha, cała ty -
powiedziałam. Odkąd urodził się Wiktor i Maja mama zmieniła sie nie do
poznania. Z zapałem i miłością zajmowała się wnukami, a potem jeszcze Kubą.
Pomagała mnie i Werze, a gdy nie mogłyśmy zajmować się dziećmi, zabierała je do
siebie, i mimo że to trójka urwisów, świetnie sobie radziła. Była całkiem inną
osobą, ale nie tylko ona. Tata również się zmienił.
- A wy o czym tak
rozmawiacie? - zapytał sie tata podchodząc, z Różą na rękach. Na rękach swojego dziadka potrafiła spać jak zabita. Od
początku miałam problem z jej uśpieniem. Za to z Kubą nigdy nie miałam
problemu.
- A mnie to już nikt nie przywita? - zapytała się Weronika.
- A mnie to już nikt nie przywita? - zapytała się Weronika.
- Ja, ja, ja - zawołała
Maja podnosząc rączki do góry. Wera szybko wzięła ją na ręce.
- A ja? -spytał smutno Wiktor.
- Na raz was nie uniosę
- powiedziała biorą go za rączkę.
- Idziemy do domu? -
spytałam widząc że Kuba zaczyna przysypiać. Wszyscy się zgodziliśmy i po chwili
siedzieliśmy w jeepie taty, w końcu musiał sobie taki sprawić, rodzinka się
rozrosła. Ale nie za domem rodziców tęskniłam, tylko za moim domem. Moim,
Michała, Kuby i Róży. Naszego domku jak z bajki, z dużym ogrodem, z
przewieszoną siatką i imitacją boiska. Tego który wybudował dla nas Michał. Nie
wiem, jak, nigdy nie zdołałam tego z niego wyciągnąć, ale byłam mu wdzięczna,
nadal jestem. Na przyjazd do domu miałam
jeszcze czas, po świętowaniu w gronie rodziny przyjdzie czas na nasze
świętowanie.
Wstaliśmy wcześnie,
trzeba było dotrzeć do Warszawy na czas. Chłopcy mieli wylądować o 12. Gdy w
końcu dotarliśmy na lotnisko, okazało się że jest tam tak wiele osób, że
podejście bliżej graniczyło z cudem. Na szczęście spotkałyśmy żony lub
narzeczone innych zawodników, przez co miałyśmy pewność że nas zobaczą. Tak jak
myślałyśmy, chłopaki nie spieszyli się z wyjściem do kibiców. No ale nie można
zwlekać w nieskończoność. Oto i są. Nasi bohaterowie, nasze złotka. No dla mnie
zawsze nimi byli. Z medalami na szyjach i uśmiechami. Spodziewałam się
podziękowań, śmiechów, ale nie tego. Wszyscy kibice, razem, odśpiewali hymn
polskiej siatkówki - ,,Pieśń o Małym Rycerzu’’.
Nadszedł czas na
wypowiedzi, podziękowań i wywiadów. Po takim zwycięstwie nie ma mowy na chwilę
ciszy i spokoju. No ale cóż, nawet świętowanie musi mieć swój kres. Jednym
plusem ich przyjazdu była możliwość
rozjechania się do swoich domów. Po 10
latach, od kąd Polska siatkówka znów została zauważona przez resztę świata. Od
momentu gdy świat zaczął się nas bać, w końcu udowodnili swoją potęgę. Złoto olimpijskiej
chyba to potwierdza prawda?
No ale, wróćmy do tematu.
No ale, wróćmy do tematu.
Po bardzo długim czasie,
dziennikarze uwolnili sztab i siatkarzy, którzy z wdzięcznością oddalili się od
tłumów.
- Wielki zwycięzca
zapomniał o swojej rodzinie – powiedziałam za Michałem który skierował się do
wyjścia. Szybko się odwrócił i podbiegł do mnie. Chwycił mnie w swoje wielkie
ramiona i zaczęliśmy się obracać, dookoła własnej osi.
- Ja? Zapomniał? –
powiedział trzymając mnie wciąż w swoim żelaznym uścisku, którego mówiąc na
marginesie, strasznie mi brakowało.
- Ale to nie ja chciałam
się wymknąć z lotniska niezauważona – powiedziałam z sarkazmem. Zaczął się
śmiać. – Nie chcesz się z kimś przywitać?
- Gdzie mój skarbek? -
zapytał się z zapałem i zaczął rozglądać. Róża urodziła się zaraz po jego
wyjeździe do Rio, nie miał szans zobaczyć jej na żywo, tylko zdjęcia. To był
jego pomysł by nazwać ją Róża. Wydaje mi się że trafił.
- Chodź - powiedziałam i
zaczęłam go ciągnąć w stronę rodziców. Jak tylko Kuba go zobaczył pobiegł w
naszą stronę, rzucając się tacie w ramiona. Mimo że byli do siebie niezwykle
podobni, to młody miał mój charakter. Cały czas trzymając w ramionach Kubę,
Michał poszedł za mną. gdy podeszliśmy do mamy i misiek zobaczył Różyczkę,
zaczął wpatrywać sie w nią szeroko otwartymi oczami.
- Mogę? - zapytał się
mamy która trzymała ją na rękach.
- No przecież to twoja
córka - powiedziała sarkastycznie mama, po czym szeroko się uśmiechnęła.
Zgrabnie i szybko wziął ją i mocno przytulił, jakby bał się że zaraz ucieknie. Mała
spała jak zabita, ale mimo to mój mąż wpatrywał się w nią jak w rubensowski
obrazek. Zaczęłam się z niego śmiać, od dawna nie widziałam go takim. Takie
szczęście nie zdarza się często. Upragnione złoto i trzymanie po raz pierwszy
swojej córeczki, dobrze że miałam aparat, za kilka lat będziemy to wspominać.
To zdjęcie trafi do specjalnego albumu.
W tej chwili marzyłam by
znaleźć się w naszym domku, położyć dzieci spać i nacieszyć się moim zwycięzcą,
który zapewnie nie długo wyjedzie, znów...
Ale moment, jestem strasznie
samolubna. Cały pamiętnik poświęcam sobie. A gdzie miejsce na moją kochaną
siostrę? Na rodziców?
Jak zwykle nie wiem od
czego zacząć... No więc zacznę od początku. Jak tylko Weronika poznała Marcina
i zaczęła się z nim spotykać, nie mówiąc już o wspólnym mieszkaniu, całkowicie
się zmieniła. Widziałam ją już nie raz szczęśliwą, ale nie aż tak. Na początku
mieszkali w Olsztynie, tam tez Marcin grał, ale Weronika jak ja też jest
uparta. W końcu po wielu namowach przekonała go by pojechał z nią do Bełchatowa
i zaczął grać w Skrze. Chłopak nie miał wyjścia i sie zgodził. Zamieszkali w
naszym starym mieszkaniu, moim i Wery, a Marcin z Michałem grali w jednym
klubie. Skra jak wiecie przechodziła w tym czasie swoje tłuste lata, pod okiem
Jacka Nawrockiego. Po urodzeniu się
bliźniąt, Wiktora i Mai, poprosił ją o rękę, a Weronika się zgodziła. Jeszcze w
2008 roku odbył się ślub, a Marcin radził sobie świetnie w roli ojca, chyba nie
miał wyboru, a może zrobił to ze względu na Weronikę? Tego nawet ja się chyba nigdy
nie dowiem. Ważne by była szczęśliwa. Passa zawodowa jednak nie trwała długo,
ani u Marcina ani u Michała. Przyszły pechowe Igrzyska w Londynie. Po złotym
medalu w Lidze Światowej, każdy z nas miał apetyt na złoto olimpijskie. Ale
los, a może cos wyższego chciało inaczej.
Nie tylko na arenie międzynarodowej zawrzało. W PlusLidze także doszło
do kilku zmian. Skra została strącona z tronu, a bój zaczęła Sovia z Zaksą. Dla
moich ukochanych pszczółek to był cios, ale nic nie trwa wiecznie, już ja
dobrze o tym wiedziałam. W tym czasie
Marcin odszedł do Zaksy, na szczęście Michał pozostał wierny żółto-czarnym. Nie
miałam mu tego za złe, zawodnik chce się rozwijać, a tkwić w jednym klubie to
nie jest rozwiązanie.
Na szczęście z nadejściem 2014 roku w polskiej siatkówce doszło do zmian, do wielu zmian. Nowym trenerem skrzatów został Miguel Falasca, a na trenera reprezentacji został wybrany Stephane Antiga. Z nastaniem nowych trenerów, nastały dobre czasy. Skra odbudowała się i wróciła na szczyt, a reprezentacja, no cóż mogę powiedzieć... W końcu po tylu latach sięgnęła po szczyt, po upragnione złoto olimpijskie. Nawet po takim zwycięstwie można czuć niedosyt, ale spokojnie, następne Igrzyska za cztery lata i mam nadzieję znów zobaczyć Michała w koszulce z orłem na piersi, no ale czas pokaże...
- Nad czym tak myślisz? - spytał misiek wyrywając mnie z zadumy. Jechaliśmy już autostradą do naszego domu. Kuba oglądał jakieś bajki, a Różyczka spała w foteliku.
Na szczęście z nadejściem 2014 roku w polskiej siatkówce doszło do zmian, do wielu zmian. Nowym trenerem skrzatów został Miguel Falasca, a na trenera reprezentacji został wybrany Stephane Antiga. Z nastaniem nowych trenerów, nastały dobre czasy. Skra odbudowała się i wróciła na szczyt, a reprezentacja, no cóż mogę powiedzieć... W końcu po tylu latach sięgnęła po szczyt, po upragnione złoto olimpijskie. Nawet po takim zwycięstwie można czuć niedosyt, ale spokojnie, następne Igrzyska za cztery lata i mam nadzieję znów zobaczyć Michała w koszulce z orłem na piersi, no ale czas pokaże...
- Nad czym tak myślisz? - spytał misiek wyrywając mnie z zadumy. Jechaliśmy już autostradą do naszego domu. Kuba oglądał jakieś bajki, a Różyczka spała w foteliku.
- Nad niczym - mówię
patrząc za szybę.
- Przecież widzę -
naciska.
- Wspominam dawne czasy,
jak byliśmy młodzi.
- To aż tak stary
jestem? - spytał lekko zdziwiony.
- No wiesz 30 na karku
dla kobiety to prawie starość.
- No wiesz.... - zaczął.
- Co wiem? - spytałam
odwracając się bardziej do niego, na tyle na ile pozwalały mi na to pasy.
- Nie jestem aż tak
stary.
- Nie w ogóle -
zaczęliśmy się śmiać, przez cała drogę rozmawialiśmy i droczyliśmy nawzajem. Aż
w końcu asfalt zmienił się w zwykłą polną drogę i naszym oczom ukazał się nasz
dom. Wokół niego pola i łąki, a w oddali
było widać las. Zero samochodów, zero cywilizacji. Dom jak z bajki, nie
sądzicie?
Mimo że Michał wszystko
urządził, to trzeba było nanieś kilka drobnych poprawek.
Gdy w końcu udało nam się wejść do domu, zrobić obiad , położyć Róże do łóżka i zająć czymś Kubę, zadzwonił telefon.
Gdy w końcu udało nam się wejść do domu, zrobić obiad , położyć Róże do łóżka i zająć czymś Kubę, zadzwonił telefon.
- Odbiorę - zawołał
Michał, słyszałam jak rozmawiał, ale nie wiedziałam z kim, z resztą jak będzie
chciał to powie.
- I któż to nie daje nam
spokoju? - spytałam gdy tylko wyszedł zza rogu.
- Mam złą wiadomość -
powiedział. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. - Będziemy mieć gości, dużo
gości.
- Co? Teraz? - jęknęłam,
a chciałam spędzić czas z Michałem, tak dawno się nie widzieliśmy.
- Ale mamy jeszcze
trochę czasu, a i tak nie zdążysz nic ugotować - zaczął mówić, podchodząc do
mnie. Objął mnie od tyłu i położył sobie głowę na moim ramieniu.
- I na pewno masz jakiś
plan...
- Ależ oczywiście ze mam
- powiedział zdegustowany - Pójdziemy sobie do naszego pokoju i...
- Nie kończ -
powiedziałam. Odwróciłam się do niego przodem, gdy zobaczyłam jego minę aż
krzyknęłam. Zaczęłam uciekać na górę do pokoju, ale jak można uciec przed takim
wielkoludem? Złapał mnie na schodach, szybko przerzucił sobie przez ramię i
zaniósł do pokoju. Zamknął drzwi na klucz, albowiem Kuba miał manie skradania
się do nas, a raczej dziecko ma jeszcze czas na pewne rzeczy. Bez ceregieli, bo
nawet nie było na to czasu, oboje pozbyliśmy się ubrań, które lądowały
dosłownie wszędzie. Na szybkiego, przecież nie długo mieli zjawić się goście.
Sex z dawką adrenaliny jest o niebo lepszy...
Za każdym razem, ta
jedna rzecz się nie zmieniła, czas stawał. Nie istniało nic, ani nikt, no
właśnie nikt...
Dryń, dryń - goście już
przyszli. Dopiero w tedy adrenalina człowiekowi skacze. Zerwaliśmy się z łóżka, szybko nałożyłam na siebie bieliznę
i sukienkę. Michał poleciał otworzyć, facet ma mniej do ubierania.
- Jula - zawołała mnie mama
z dołu, on też przyjechała? To kto tak naprawdę będzie?
- Idę! - ostatnie
spojrzenie do lustra i można iść. Zeszłam na bosaka po drewnianych schodach i
przywitałam gości. Przyjechała mama z tatą. Weronika, Marcin, Maja i Wiktor.
Szczególnie dzieciaki ucieszyły się na przyjazd kuzynostwa. jak oczywiście Kuba
porwał ich do siebie, długo nie wyjdą. Dobrze że mają ze sobą taki dobry
kontakt, oby jak najdłużej.
- Nie powiedziałeś, że
to będzie zjazd rodzinny - wytknęłam miśkowi, zatajenie przede mną prawdy.
- Do tego raczej nie
trzeba uprzedzania - powiedział na swoją obronę. Miał rację, a po za tym, jak
na razie nie miałam ich dosyć. Byłam im za to wdzięczna za jedno, przywieźli
paliwo - alkohol i jedzonko. Raz się żyje, jak to zawsze powtarzam. Dzieciaki
bardzo się ucieszyły gdy zaniosłam im z Weroniką dietę fastfood plus cola. Były
w niebo wzięte, nie codziennie jadają te świństwa, które z drugiej strony są
przepyszne. Wszyscy rozsiedliśmy się wygodnie, telewizor grał sobie w tle, ale
chyba nikt go nie słuchał, wszyscy byliśmy zajęci rozmowami. Każdy chciał coś
wiedzieć, o coś się zapytać. Ale wszystkich najbardziej interesowało poznanie
naszej historii. Mojej i Michała. Czy mieliśmy jakiś wybór? Musieliśmy ją
opowiedzieć.
- Przepraszam na chwilę
- powiedziałam i wyszłam do pokoju, z pod łóżka wyjęłam swoją rzeźbioną
skrzynię. Otworzyłam ją kluczykiem który nosiłam na szyi. Wyjęłam z niej wielki
i gruby album ze zdjęciami, a także mój pamiętnik. Zabrałam wszystko ze sobą i
zeszłam na dół.
- Tu jest wszystko, od
samego początku - powiedziałam kładąc na stole album i pamiętnik.
- A wiec to tu trafiały
wszystkie zdjęcia - powiedział Michał.
- Prawie wszystkie...
... Razem mają coś co posiadają
inni, i kilka innych których inni nie mają. Ale nie jest to istotne...
Za nim zobaczą się po
raz kolejny upłynie sporo czasu. Michał nie chciał aby ktokolwiek mu pomagał,
pragnie umrzeć, ale tego nie zrobi. Nie zrobi tego ponieważ złożył obietnice...
Zatem jak to sie kończy?
Trudno powiedzieć. Ale według mnie to był test, dla nich wszystkich. I spisali
się chyba całkiem nieźle, mając przeciwko sobie dobro, zło, a nawet samo
przeznaczenie, ale poszli swoją własną drogą. Wybrali rodzinę, miłość i marzenia.
I cóż, czy nie o to chodziło...? - Emilia zamknęła wielki album z historią
rodziny do której dołączyła.
- A co z resztą? -
zapytał podniecony Kamil.
- Słoneczko, musisz iść
sie taty spytać - powiedziała Emilia, wstali razem i poszli do pokoju. Kuba
leżał na łóżku czytając książkę.
- Tato! - zawołał Kamil
biegnąc w stronę ojca. Wskoczył na łóżko i przytulił się do Kuby. - A co się
stało z prababcią, ciocią babcią i resztą rodziny?
-Wiedze że mama czytała
ci rodzinną opowieść - młody pokiwał głową - Z moją siostrą, a twoją ciocią się
widujesz. Twoi pradziadkowie wiesz już że nie żyją, doczekali narodzin tylko
twojego brata. Weronika z Marcinem mieszkają za granicą i bawią prawnuki, a
Jadzia i Mariusz mają syna Mateusza. Obecnie mieszkają za granicą, ale na pewno
Mateusz wróci na do kraju.
- A skąd wiesz? - dopytywał
się dalej Kamilek.
- Bo dostanie list ze
Związku Siatkarskiego i będzie reprezentantem Polski.
- Tak jak ty?
- Tak, a może pewnego
dnia także ty - powiedział Kuba.
- Naprawdę? - spytał z
szeroko otworzonymi oczami Kamil.
- Naprawdę, w końcu to
nasza rodzinna tradycja - powiedział z dumą Kuba - Michał, Kuba, Tomek i Ty, to
nasza spuścizna, jesteśmy rodziną Winiarskich, rodziną siatkarską.
- Tylko my? - spytała
Emilia, która przysłuchiwała się rozmowie ojca z synem.
- Nie tylko my, rodzina
Wlazłych, Możdżonkowie i wiele innych rodzin, będą kontynuowały tadycję
siatkarską, a pewnego dnia, wszyscy staniemy na boisku, w tych samych numerach,
co nasi ojcowie, i powtórzymy ich osiągnięcia.
- Będziecie najlepsi -
zapiszczał Kamil.
- Będziemy Mistrzami
Olimpijskimi, tego nikt nam nie zabierze...
Nie ma wątpliwości, zakończenia są trudne. Ale przeciez, nic tak naprawdę się nie kończy, prawda?
_____________________________________________________________________________________________________________
Ekhm...
A więc tak... To koniec, koniec tej opowieści, tego bloga. Gdybym chciała podziękować wszystkim, zajęło by mi to lata świetlne. Dlatego skrócę to do ogółu.
DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM, TYM KTÓRZY KOMENTOWALI, POMAGALI MI W INNY SPOSÓB, BYLI PRZY MNIE, GDY MIAŁAM OCHOTĘ ZREZYGNOWAĆ I SIĘ PODDAĆ, A TAKŻE TYM, KTÓRZY PISALI DO MNIE PRYWATNIE. WSZYSTKIM WAM Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ!!! <3
A więc tak... To koniec, koniec tej opowieści, tego bloga. Gdybym chciała podziękować wszystkim, zajęło by mi to lata świetlne. Dlatego skrócę to do ogółu.
DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM, TYM KTÓRZY KOMENTOWALI, POMAGALI MI W INNY SPOSÓB, BYLI PRZY MNIE, GDY MIAŁAM OCHOTĘ ZREZYGNOWAĆ I SIĘ PODDAĆ, A TAKŻE TYM, KTÓRZY PISALI DO MNIE PRYWATNIE. WSZYSTKIM WAM Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJĘ!!! <3
Sama żałuję że się skończyło, ale tak musi być. Coś się zaczyna i coś się kończy. Pewna historia mojego życie się zakończyła, abym mogła zacząć nową.
ŻEGNAJCIE!
ŻEGNAJCIE!
Nie będę wdawać się w statystyki, bo mało kogo one obchodzą, i jeszcze raz powiem DZIĘKUJĘ!
I nie, nie usunę tego, nigdy, niech będzie :) Może kiedyś ktoś tu wpadnie i komuś się spodoba :)
I nie, nie usunę tego, nigdy, niech będzie :) Może kiedyś ktoś tu wpadnie i komuś się spodoba :)
Do widzenia <3
Agnieszka
Agnieszka
wtorek, 7 stycznia 2014
WAŻNA INFORMACJA!!!
Z POWODÓW BRAKU STAŁEGO ŁĄCZA DODANIE NOWEGO ROZDZIAŁU OPÓŹNI SIĘ O KILKA DNI. PISZE Z TELEFONU, A PRZEZ NIEGO NIE JESTEM WSTANIE WSTAWIĆ TUTAJ CAŁEGO GOTOWEGO ROZDZIAŁU, KTÓRY ZAJMUJE PONAD 3 KARTKI A4 NA TĘ CHWILĘ, A NIE JEST ON JESZCZE UKOŃCZONY W PEŁNI. POZOSTAŁO MAŁE ZAKOŃCZENIE I KILKA POPRAWEK, DO KOŃCA TYGODNIA, ZNAJDĘ SPOSÓB NA DODANIE GO, WIEC NIE MARTWCIE SIĘ. ROZDZIAŁ SZYBKO ZAWITA :)
A TAK PRZY OKAZJI DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM ZA TO ŻE PRZEZ DOKŁADNY ROK, CO DO DNIA BYLIŚCIE TUTAJ ZE MNĄ I MNIE WSPIERALIŚCIE, MÓWIĘ TUTAJ SZCZEGÓLNIE O DWÓCH OSOBACH, ALE KAŻDY KTO TU ZAGLĄDAŁ MA W TYM SWÓJ UDZIAŁ :)
DO USŁYSZENIA <3
POZDRAWIAM
AGNIESZKA, WASZA AUTORKA
A TAK PRZY OKAZJI DZIĘKUJE WAM WSZYSTKIM ZA TO ŻE PRZEZ DOKŁADNY ROK, CO DO DNIA BYLIŚCIE TUTAJ ZE MNĄ I MNIE WSPIERALIŚCIE, MÓWIĘ TUTAJ SZCZEGÓLNIE O DWÓCH OSOBACH, ALE KAŻDY KTO TU ZAGLĄDAŁ MA W TYM SWÓJ UDZIAŁ :)
DO USŁYSZENIA <3
POZDRAWIAM
AGNIESZKA, WASZA AUTORKA
poniedziałek, 30 grudnia 2013
XXIII
You bring me right back down to the earth from the promised land
We’re getting close to the centre of the earth with an honest plan
You’ll never be your mother or your father do you understand
Until you understand
Why don’t you teach your heart to feel
And give your love love
Give your love love
Give it all away
Why don’t you teach your heart to talk
And give your love love
Give your love love
Give me give me what I need
We’re getting close to the centre of the earth with an honest plan
You’ll never be your mother or your father do you understand
Until you understand
Why don’t you teach your heart to feel
And give your love love
Give your love love
Give it all away
Why don’t you teach your heart to talk
And give your love love
Give your love love
Give me give me what I need
Atmosfera na kolacji,
ale także dużo później była magiczna. Tylko tak dało się ją opisać. Przez
prawie cały czas rozmawiałam z Marcinem, ale kątem oka dostrzegając
przypatrującą nam się Julkę i Michała. Wiedziałam że powinnam być na nich zła,
ale nie potrafiłam, od dawna nie czułam się tak swobodnie. Gdy ja mówiłam
Marcin słuchał, a gdy on mówił, odwdzięczałam się tym samym. Rodzice nie
zwracali na mnie uwagi, albo dali nam trochę prywatności, jeżeli można nazwać
to prywatnością, gdy masz na głowie całą rodzinkę. Przed dwudziestą pierwszą
większość krewnych zaczęła się zbierać, ulżyło nam wszystkim, bo mimo dużego
domu, prawie 20 osób to wciąż bardzo dużo ludzi.
Zostałam jednak na noc w
Krakowie, a raczej jeszcze na kilka dni. Marcin i jedna z ciotek i wujek mieli
jeszcze nocować w domu. Za racji że nikt nie przewidział mojej obecności,
musiałam nocować z Marcinem na kanapie w salonie. Po długim sprzątaniu i
przebraniu się w piżamę, położyłam się na sofie. Po chwili dołączył do mnie
Marcin.
- Idziemy już spać? –
spytał leżąc na wznak.
- Nie jestem jeszcze aż
tak zmęczona. A po za tym dzieciaki wolą spać w dzień niż w nocy – powiedziałam
z przekąsem, czując ruch. Dwa piłkarze chyba, albo siatkarze, Bóg jeden wie.
- Być może zasilą
szeregi reprezentacji za jakieś 20 lat – powiedział Marcin, jakby czytał mi w
myślach. Zaśmiałam się. Jeszcze długo rozmawialiśmy, aż w końcu oczy same mi
się zamknęły.
Perspektywa Julki:
Następnego dnia obudził mnie Michał, jak zwykle.
Następnego dnia obudził mnie Michał, jak zwykle.
- Nie możesz spać? –
spytałam przewracające się na drugi bok.
- Nie, nie mogę –
powiedział ze złością.
- Lewa nogą wstałeś, czy
co? – odwróciłam się do niego przodem, siedział tyłem do mnie i trzymał się za
plecy – Dalej Cie bolą?
- No – chwyciłam jego
rękę, delikatnie odsunęłam ją i zobaczyłam wielkiego granatowego siniaka.
Zaczęłam się śmiać.
- Z czego się tak
śmiejesz? – spytał dalej wkurwiony.
- Masz wielkiego
siniaka, a po za tym nic ci nie będzie – wstałam z łóżka i podeszłam do niego
od przodu. Chwyciłam jego podbródek, zmuszając by na mnie spojrzał. – Z
Łukaszem rozliczysz się kiedy indziej, na razie są święta i spędzasz je ze mną
i naszą rodziną.
- Skąd wiedziałaś?
- Znam cię – Michał
mocno mnie pochwycił, popatrzyłam w jego oczy, były pełne miłości i pożądania.
- Skoro mnie znasz to
powiedz o czym teraz myślę – pokiwałam głowa i wyszeptałam mu do ucha.
- Hahahha – zaśmiał się
i pokiwał głową wpijając się w moje usta.
Po godzinie zeszliśmy do
salonu, wszyscy siedzieli przed telewizorem rozmawiając, lub oglądając jakąś
mamlanę.
- Proszę, proszę śpiochy
w końcu wstały – zażartował Marcin. Pokazałam mu język i wcisnęłam się koło
Wery.
- Proponuję żebyście
kupili sobie nieskrzypiące łóżko, bo strasznie słychać jak się przewracacie na
boki – powiedziała mama znad kubka. Popatrzyliśmy po sobie z Michałem, a tata
wybuchnął śmiechem.
- Mamo! – zawołałam
speszona.
- No przecież wiem co
wyście tam robili, bo na pewno nie spali – stwierdziła sarkastycznie. Zakryłam
się poduszką.
- Może zmienimy temat? –
zaproponował delikatnie Michał.
- Bardzo dobry pomysł –
poparłam go. Tata zwijał się ze śmiechu, a mama popijała kawę jak gdyby nigdy
nic. Za to Marcin z Weroniką mieli z nas polewkę. Po śniadaniu usadowiłam się
na sofie nie mogąc się ruszać, jadłam za dwóch, ale teraz już przesadziłam.
- Posuń się –
powiedziała Wera siadając obok, zjadła dwa razy tyle ile ja, a mimo to wciąż
się ruszała.
- Boże nic już dzisiaj
nie przełknę – stwierdziłam głaskając się po brzuchu.
- Tylko żebyś za chwilę
nie kazała mi robić kanapek – powiedział Michał podnosząc i sadowiąc mnie sobie
na kolanach. Wtuliłam się w niego jak małe kocie i oparłam głowę na jego
piersi. Bicie jego serca szybko mnie rozluźniło i nim się obejrzałam wpadłam w
objęcia Morfeusza.
W końcu obudził mnie
silny zapach pieczonego mięsa. Zaczęłam węszyć, w końcu otworzyłam oczy. Spałam
z policzkiem przyciśniętym do twarzy Michała, byliśmy dziwnie powykręcani, ale
nie czułam sie jakoś obolała. Na kanapie obok spała Weronika wciśnięta w
objęcia Marcina. Trzepnęłam Michała by się obudził.
- Co? Gdzie? – zaczął
wrzeszczeć.
- Ciii – zasłoniłam mu
usta ręką – Patrz – pokazałam mu Werę i Marcina. Wytrzeszczył gały i uśmiechnął
się od ucha do ucha.
- No to to ja rozumiem –
zaśmiałam się cicho i wstałam, ale misiek miał inne zamiary, mocno mnie chwycił
i nim się obejrzałam znów leżałam z nim na kanapie.
- Puszczaj mnie, głodna
jestem.
- Jezusicku, znowu –
złapał się za głowę i zaniósł mnie do kuchni. Po kilkunastu minutach obiad był
gotowy i wszyscy zasiedliśmy do stołu, żal było mi budzić Werę, ale pomyślałam
że z chęcią coś zje. Tak tez było, znów nałożyła sobie kopiasty talerz i
zpałasowała wszystko, do ostatniego okruszka. Przy obiedzie było dużo śmiechu i
rozmów, wszyscy mieli znakomite humory.
Na drugi dzień po
obiedzie zaczęliśmy się rozjeżdżać do domów, ja z Michałem na nasze śmieci, a
Weronika, jak się okazało z Marcinem, którzy bardzo dobrze zaczęli się
dogadywać. Jak się okazało po przyjeździe do domu, Łukasz wyprowadził się z
Bełchatowa i zmienił również klub. Cały klub dotknęło jego odejście, ale nie
chciał ustąpić. Z natury był uparty i słaby psychicznie. Ale mimo wszystkiego
lubiłam go i chciałam mu pomóc, ale wolał być sam.
- Szkoda mi go –
powiedziałam po przeczytaniu listu, który zostawił nam Łukasz.
- A mnie nie.
- Nie bądź dla niego
taki surowy – powiedziałam robiąc sobie herbatę.
- Zasłużył sobie –
powiedział Michał wychodząc, co definitywnie kończyło rozmowę na ten temat.
Sylwester miał odbyć się
u nas, nie wiedziałam jak wszyscy mają się zmieścić, ale Michał był innego
zdania. Rano wcześnie wstaliśmy i udaliśmy sie na zakupy, dużo jedzenia i
jeszcze więcej alkoholu, w końcu to był jeden z tych dni w którym mogli
spokojnie pić. Po powrocie do domu włożyłam picie do lodówki i zabrałam się za
robienie przekąsek. Michał zaczął sprzątać, przez co miałam mniej pracy. Pracowaliśmy
w ciszy, ani słowem nie odzywając się do siebie, cały czas przeżywał list od
Łukasza. Po 18 zaczęli się schodzić zawodnicy z partnerkami, w tym Weronika z
Marcinem. Wszystkich zaszokował widok ich razem, ale na szczęście obyło się bez
uszczypliwych komentarzy. Przed północą większość siatkarzy była tak pijana że
nie docierało do nich co się dzieje, jedynie dziewczyny w miarę kontaktowały,
no i oczywiście ja i Wera, obie nic nie piłyśmy, jedynie szampana bez
alkoholowego i soki. Z wybiciem północy ci którzy jeszcze trzymali się na nogach
wznieśli toast za nowy 2008 rok. Przed pierwszą prawie wszyscy już spali albo
byli tak pijani że nie mili siły się ruszać, wzięłam szybki prysznic i poszłam
do łóżka. Michał gdzieś zaginął ale za to do łóżka wpakowała mi się Wera która
nie miała już gdzie spać. Opatuliłyśmy się kołdrą i szybko zasnęłyśmy.
Koło południa, jak się
okazało, obudził mnie Michał walający się na łóżko.
- Zaginiony w akcji
powraca – powiedziałam sarkastycznie.
- Nie zaginiony tylko
przygnieciony – bełkocze, odwracam się do niego przodem. Leży już z zamkniętymi
oczami.
- Śpią jeszcze czy już
sie wynieśli? – Michał tylko jęknął i odwrócił się na drugi bok, przykryłam go
kołdrą. Wchodząc do salonu spodziewałam się pustych butelek i tony śmieci, a
nie zastałam a ni grama brudu. Wszystko było wysprzątane, w śmieciach nie
znalazłam nic.
- No i to się nazywa
pomoc domowa – powiedziałam sama do siebie. Usiadłam na kanapie i włączyłam
sobie telewizję. Po prawie trzech godzinach, do salonu zawitał Michał.
- O widzę że w końcu
raczyłeś wstać – misiek pokręcił głową, podszedł i wziął mnie na ręce. Położył
się na sofie, układając mnie na swojej piersi.
- Zjesz coś? – spytałam
wtulona w jego klatę.
- Coś by się przekąsiło
– na dowód tych słów głośno zaburczało mu w brzuchu. Zaśmiałam się i poszłam do
kuchni, przyrządziłam mu stertę kanapek z serem, szynką i dżemem. Szybko je
spałaszował i poszedł pod prysznic, sama zabrałam sie za robienie obiadu, znowu
byłam głodna. Ach ten mój apetyt.
Na drugi dzień Michał
wrócił do treningów, a ja zostałam w domu. Każdy następny dzień wyglądał prawie
tak samo. Spałam do późna, robiłam obiad i szłam na spacer pod halę, zawsze
zabierając ze sobą aparat.
- Od wczoraj sie bardzo
nie zmieniłem – powiedział któregoś dnia Michał.
- Zapomniałeś? –
spytałam – Ostatnie dni stanu wolnego! – zaśmialiśmy się.
Dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami. Dwa dni przed uroczystością dowiedziałam sie że ma się ona odbyć w Krakowie.
Dzień ślubu zbliżał się wielkimi krokami. Dwa dni przed uroczystością dowiedziałam sie że ma się ona odbyć w Krakowie.
- Nie patrz na mnie, to
nie mój pomysł – powiedział Michał, czmychając do pokoju.
- Co im strzeliło do
głowy? – spytałam wchodząc za nim, swoim tempem.
- Żebym to ja wiedział.
Na dzień przed ślubem
mama zawiozła mnie do domu, na sama myśl o jutrzejszym dniu robiło mi się
słabo. Lecz mimo zdenerwowania szybko zasnęłam i przespałam smacznie cała noc.
- Wstawaj, dzisiaj
wielki dzień – powiedziała mama budząc mnie. Z werwą wstałam i wzięłam długi
gorący prysznic. Do ceremonii pozostały tylko cztery godziny, a było trochę
pracy. Mama krzątając się przy moich włosach nie widziała w jaką fryzurę mnie
uczesać.
- Spokojnie, za chwile
coś wymyślisz – powiedziałam do nie by się uspokoiła, ona chyba bardziej
denerwowała się ode mnie.
- A ty młoda panno się
nie denerwujesz?
- Jakoś mi przeszło –
dzięki bogu, choć na razie. W końcu mama zaplotła mi warkocza francuskiego z
czubka głowy. Był idealny, zawsze miała sprawne palce. To po niej
odziedziczyłam. Długi i gruby warkocz spływał po moich plecach i zatrzymał się
dopiero na biodrach, nie zapuszczałam ich specjalnie.
Niecierpliwiłam się by
zobaczyć swoją sukienkę. Mama zdjęła ją z wieszaka i rozpięła suwak. Moim oczom
ukazała się idealna i perfekcyjna biała sukienka. Zaniemówiłam.
- O boże, jaka piękna – gorset
podkreślał moją talię, a duł sukni wyglądał jak odwrócony kwiat Lilli. Od samej
góry aż po dół ciągnęły się czerwono różowe liście. Była idealna.
- Boże mamo – podeszłam
do niej i mocno ją uściskałam – Jest przepiękna.
- Sama wybierałam –
pochwaliła się, o mało się nie rozpłakałam.
Gdy przyszedł czas,
ostrożnie wsiadłam do samochodu i razem
z rodzicami udaliśmy się pod mały kościółek. Był jak z bajki, wszystko było jak
z bajki. Nawet pan młody. Strasznie chciałam się już z nim zobaczyć, stęskniłam
się. W takt muzyki, wsparta na ramieniu taty, weszłam do kościoła. Droga była
przyozdobiona białymi, różowymi i czerwonymi kwiatami, pasującymi do sukienki.
Mama o wszystko zadbała. Podniosłam wzrok i oto stał. Mój anioł. Czarny
garnitur, kremowa koszula i czerwona róża schowana w kieszonce. Dopiero teraz
przyszedł stres. Droga była krótka, ale mimo to bałam się że upadnę, na
szczęście mocne ramie taty dawało mi wsparcie. Gdy moja dłoń złączyła się z
dłonią Michała, wiedziałam juz że jestem na swoim miejscu. Do niego należałam.
- Powtarzajcie za mną –
powiedział Ksiądz.
- Ja, Michał, biorę
Ciebie Julio za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność, oraz że nie opuszczę Cię aż
do śmierci - powtórzył za Księdzem.
- Ja, Julia, biorę
Ciebie Michale za męża i ślubuję Ci miłość, wierności, oraz że nie opuszczę Cie
aż do śmierci – jedna część z głowy.
- Julio, przyjmij tę
obrączkę jako znak mojej miłości i wierności – gdy zakładał ją na mój palec,
dopiero w tedy zwróciłam uwagę na ich wzór. Były srebrne i przepiękne.
- Michale, przyjmij tę
obrączkę jako znak mojej miłości i wierności – wzięłam drugą i uczyniłam to
samo. Teraz juz byłam jego.
- Mocą nadana mi przez
kościół, ogłaszam was mężem i żoną, chyba nie muszę mówić co powinieneś –
zwrócił się Ksiądz do Michała. Pokręcił głową i wpił się w moje usta. Już nic
nas nie rozdzieli, w końcu jestem juz jego własnością, a on moją...
______________________________________________________________________________________________
No kochani, mam nadzieję że spodoba wam się i ten rozdział, do końca już bliziutko, ostatni rozdział pojawi się 7 stycznia, dokładnie rok po pierwszym. Chciałam zakończyć to w ten sam dzień w który rozpoczęłam.
W tekście ukryte są dwa linki, jeżeli je pominiecie to daje je wam jeszcze raz :)https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhU8F7uqY_V6hZfnfin6_4fKR0jUJaSTiuWsG-rlHg-T4jz6eUBw5ytgduX2yeU806HasY48UGCIdF1N1qIn02cSHu6-ztROnH6qnNT_7m6PGx6yyWFzf1lhu2Uap9xY5Q0YY5kIr-Qw74/s1600/balowa-bia%C5%82o-czerwona-suknie-slubna-2013-z-czerwonym-koronkami.jpg
Do zobaczenia wkrótce :)
Pozdrawiam, wasza autorka :)
sobota, 16 listopada 2013
XXII
It’s a beautiful day and I can’t stop myself from smiling
If I’m drinking, then I’m buying
And I know there’s no denying
It’s a beautiful day, the sun is up, the music’s playing
And even if it started raining
You won’t hear this boy complaining
‘Cause I’m glad that you’re the one who got away
If I’m drinking, then I’m buying
And I know there’s no denying
It’s a beautiful day, the sun is up, the music’s playing
And even if it started raining
You won’t hear this boy complaining
‘Cause I’m glad that you’re the one who got away
Po kilku minutach, które
wydawały sie godzinami, przyjechało pogotowie. Szybko zabrali mnie do szpitala.
Michał cały czas trzymał mnie za rękę i pocieszał, dodawało mi to otuchy. Bałam
się że mogę stracić dziecko, co mogło być możliwe, po mojej chorobie. Gdy
dotarliśmy do szpitala, szybko zajęli się mną lekarze. Dobrze że dali mi coś na
uspokojenie, bo inaczej chyba bym nie wytrzymała. Po serii badań zasnęłam ze
zmęczenia, ból ustąpił.
Obudziłam się nad ranem,
Michał siedział koło mnie cały czas mnie obserwując. Gdy otworzyłam oczy lekko
sie uśmiechnął.
- Bardzo źle? – spytałam,
spuścił wzrok.
- No więc... – zaczął –
Musisz dużo odpoczywać i nic nie robić.
- A dziecko? – spytałam
bojąc się najgorszego.
- Będziemy mieć
chłopczyka – powiedział z uśmiechem i dumą. Od razu mi ulżyło, strasznie bałam
się utraty dziecka. Misiek mocno mnie uścisnął i dam mi soczystego całusa. Na
drugi dzień wróciłam do domu, nie obyło się bez ceregieli, i zostałam
przeniesiona do pokoju. Wszyscy koło mnie skakali, jak bym była ze szkła,
szczególnie mój narzeczony. Mój narzeczony, jak to pięknie brzmiało, na sam
wydźwięk tych słów chciało mi sie skakać z radości. Od lekarza dostałam
witaminy i trochę lekarstw, ziołowych oczywiście, inne mogły by zaszkodzić
dziecku.
Prawie każdego wieczoru,
kłóciliśmy się z Michałem o imię dla dziecka, była to świetna zabawa, ale wciąż
nie mogliśmy dojść do porozumienia w tej kwestii. Dwa tygodnie przed świtami,
uzgodniliśmy że pojadę kilka dni wcześniej do domu i pomogę mamie w
przygotowaniach, oczywiście zapewniając go że nie będę się przemęczać. Przystał
na to, mimo że do samego końca nie chciał mnie puścić samej. 19 grudnia odwiózł
mnie na dworzec i wsadził w pociąg do Krakowa, jazda była długa, ale lepsza niż
autobusem. Po naprawdę długiej jeździe bo ponad 3 godzinnej wysiadłam na Dworcu
Głównym w Krakowie. Od razu podbiegł do mnie tata.
- Cześć – powiedział na
przywitanie.
- Hej, pomożesz mi z
bagażami? – spytałam podając mu rączkę od walizki.
- Jasne, chodź do auta.
Bo jeszcze mi tu zamarzniesz – powiedział z przekąsem, uśmiechnęłam się i
poszłam za nim do samochodu. Po 20 minutach byliśmy pod domem. Samochodu mamy
nie było.
- Gdzie mama? – spytałam
gdy wysiedliśmy.
- W pracy, nie długo
przyjedzie – wyniósł moje bagaże do pokoju, mama posprzątała i założyła mi
świeżą pościel. Położyłam sie na łóżku, stęskniłam się za tym miękkim
materacem. Tata zaśmiał się a ja pokazałam mu język. Po rozpakowaniu się
wzięłam prysznic i zeszłam do kuchni, tata odgrzewał obiad.
- Myślałem że będziesz
cały dzień leżeć – powiedział z przekąsem, pokręciłam głową i nałożyłam sobie
obiad na talerz. Usiedliśmy przy stole, ojciec zaczął opowiadać jak wyobraża
sobie mój ślub, no tak każdy ojciec martwi się o swoją księżniczkę. Zawsze mnie
tak nazywał, szczególnie gdy byłam mała. Opowiedział mi o najmniejszych
detalach, ale ja chciałam by była to prosta ceremonia. Problem w tym że jeżeli
zajęli się nią rodzice to na pewno nie będzie zwykłą, prostą ceremonią. Tata
nie mógł przestać opowiadać, nawet nie dał mi dojść do głosu, miło było go
widzieć takiego. Moim ratunkiem okazała się mama.
- Mam nadzieję że nie
zamęczyłeś jej na śmierć? – spytała mam wchodząc do salonu. Dała buziaka
Jackowi i mocno mnie przytuliła.
- Nie, zaczął mnie
usypiać – zaśmiałam sie. Do końca wieczoru siedziałam z rodzicami,
rozmawialiśmy o nadchodzących świętach i moim ślubie. Mieli swoja wizję, wizję
wszystkiego, a że obiecałam im ze zajmą sie tym, nie wtrącałam się w to. Mimo
że obawiałam się tego, co rodzice mogą wymyślić.
Przez następne dni
pomagałam mamie w przygotowaniach do świat, przed nami dużo było pracy, gdyż
miała się zjechać cała rodzina. A ja czekałam na przyjazd jednej szczególnej
osoby.
Cały tydzień
sprzątałyśmy, piekłyśmy ciasteczka na choinkę i nie tylko. Gdy dom lśnił i zaczął pachnąć świętami, w
tedy dopiero zrobiłyśmy sobie wolne. Siadłyśmy na kanapie w salonie i
oglądałyśmy filmy. Tak przez kilka dni. Na kolację wigilijną miała zjechać się
prawie cała rodzina, babcie, dziadkowie, wujek ze śląska i dwóch z ameryki,
ciocia z nad morza i dalsza rodzina z Poznania. Nie wiem jak mama chciała ich
przenocować, ale twierdziła że wszyscy się zmieszczą.
Dwa dni przed wigilią,
późnym wieczorem rozległ się dźwięk dzwonka.
- Spodziewacie się
kogoś? – spytałam rodziców, siedzieliśmy na kanapie.
- Nie a ty? – spytała
mama, pokiwałam głowa.
- Michał ma przyjechać
we Wigilię – odpowiedziałam. Mama wstała i poszła odtworzyć. Po kilku minutach
przyszła z powrotem.
- Kto to był? – spytał
tata.
- Kurier pomylił numery
– powiedziała i usiadła obok mnie. Po kilku minutach ktoś podszedł do mnie od
tyłu i zasłonił oczy. Podskoczyłam i szybko wstałam.
- Niespodzianka –
powiedział Michał, który okazał się być tajemniczym kurierem. Podbiegłam do
niego szybko i wpadłam w jego ramiona.
- Stęskniłam sie –
wyszeptałam mu do ucha, uśmiechnął sie w odpowiedzi. Cały czas trzymając mnie w
ramionach zaniósł mnie do pokoju. Położył mnie na łóżku i mocno objął.
- Co tak wcześnie? –
spytałam rozkoszując się zapachem jego perfum.
- To się nazywa tęsknota
i wolne – powiedział.
- Nie miał ci kto
śniadanka do pracy robić? – spytałam sarkastycznie.
- Nie – powiedział
smutno, zaczęłam się śmiać, po chwili oboje tarzaliśmy się ze śmiechu.
Do końca wieczoru
leżeliśmy przytuleni do siebie, na szczęście rodzice nie przeszkadzali nam. W
końcu zasnęliśmy wtuleni do siebie. Rano obudziły nas promienie słoneczne,
wpadające przez nie zasłonięte okno.
- Pieprzone zasłony –
powiedział Misiek, odwróciłam się drugi bok i próbowałam zasnąć. Gdy udało mi
się znów zasnąć, obudził mnie dźwięk telefonu, wymacałam go na szafce i
odebrałam.
- Halo? - spytałam
zaspanym głosem.
- Jula? - rozległ się
głos w słuchawce, to była Wera
- Hej, co tam? -
spytałam siadając i przecierając oczy, Misiek jęknął i przewrócił się na drugi
bok.
- Mam sprawę... -
zaczęła lekko zmieszana.
- Po prostu powiedz.
- Głupio mi -
powiedziała - wstydzę się.
- Nie możesz po prostu
powiedzieć? W końcu jesteśmy rodziną.
- Chodzi o to że... że
nie mam z kim spędzić świąt.
- Nie mogłaś tak od razu? Wsiadaj w pociąg i wio do Krakowa - powiedziałam bez namysłu.
- Nie mogłaś tak od razu? Wsiadaj w pociąg i wio do Krakowa - powiedziałam bez namysłu.
- Julka, to nie
najlepszy pomysł, spędzasz świata z rodzina.
- A ty do mojej rodziny
się nie zaliczasz? - spytałam trochę już zdenerwowana - Jesteś moją siostrą, na
litość boską.
- Nie , sory że zadzwoniłam, wybacz, Wesołych Świąt.
- Wera czekaj.
- Co?
-Przynajmniej powiedz gdzie będziesz żebym się nie denerwowała.
-Przynajmniej powiedz gdzie będziesz żebym się nie denerwowała.
- W naszym starym
mieszkaniu - powiedziała i się rozłączyła. Boże ale ona ma problemy. Szybko wstałam i
zeszłam do kuchni, mama krzątała sie przy obiedzie.
- Gdzie tata? - spytałam
wpadając jak burza.
- W garażu a co? -
spytała.
- Potrzebuje żeby gdzieś
pojechał.
- Gdzie? - kochana mama,
zawsze wścibska.
- Po Werę, w końcu to
rodzinne święta - powiedziałam, mama zrobiła zdziwioną minę.
- Chyba nie złościsz się
że jej nie zaprosiłam, ale myślałam że będzie je spędzać z Łukaszem.
- No widocznie nie
będzie, nie nie gniewam się - powiedziałam i skierowałam swoje kroki w stronę
garażu.
- Niech weźmie Michała
ze sobą, przy okazji zrobią zakupy - zawołała mama za mną. Miała rację, nie
będą nam się tutaj kręcić. Zeszłam szybko do garażu, tata sprzątał.
- Już wstałaś? - spytał.
- Już nie śpisz? -
odpowiedziałam. Zaśmiał się. - Mam do ciebie interes.
- A co będę z tego mieć?
- A co byś chciał?
- Hmmmm, niech pomyśle -
podrapał się po brodzie - O wiem! Upieczesz swoje słynne cisto, ale cała
brytfanna dla mnie! - zastrzegł sobie.
- Z polewą czekoladową?
- Idealnie i z dużą
ilością bakalii - powiedział z uśmiechem, jejciu, teraz najtrudniejsze.
- To co pomożesz?
- Co mam zrobić?
- Nie do końca zrobić - powiedziałam - pojedziesz do Bełchatowa po Weronikę - w kocu to z siebie wydusiłam.
- Co mam zrobić?
- Nie do końca zrobić - powiedziałam - pojedziesz do Bełchatowa po Weronikę - w kocu to z siebie wydusiłam.
- Trzeba było tak od
razu - powiedział i podszedł do mnie, wyciągnął rękę - poproszę adres -
rzuciłam mu się na szyję, ale mam kochanego tatę. Poszedł ze mną do kuchni,
mama dała mu listę zakupów, a ja poszłam obudzić śpiocha. Musiałam go zrzucać z
łóżka żeby wstał. Gdy w końcu udało mi sie wykopać go z domu, wzięłam prysznic
i poszłam pomagać mamie. Jak obiecałam tak zrobiłam i zabrałam się za pieczenie
moje ciasta, był to murzynek, ciasto z dodatkiem kakała, rodzynek, bakaliów i
dżemu truskawkowego. No i oczywiście polewa czekoladowa. Jako że nie miałyśmy
gotowej, rozpuściłam dwie czekolady i grubą warstwą oblałam ciasto. Nie obyło
się oczywiście od wylizania garnku po czekoladzie to mi pozostało. Przygotowywując
całą kolacje nie obyło się bez śmiechów tańców i wygłupów, od dawien dawna sie
tak nie bawiłam. Po kilku godzinach, które bardzo szybko nam minęły z mamą,
wrócił misiek z tatą. Jak tylko usłyszałam samochód wjeżdżający na posesję
pobiegłam do drzwi i szybko je otworzyłam. Wera szybko wysiadła z samochodu i
podbiegła do mnie. Wpadłyśmy sobie w ramiona, strasznie się za nią stęskniłam.
- Boże ale się za tobą
stęskniłam - powiedział Weronika.
- I ja za tobą.
- Dobra do mi się tu
jeszcze przeziębisz - powiedział Michał zaganiając nas do domu.
- Ale opiekuńczy -
szepnęła mi Weronika do ucha, zaśmiałam się, a Michał popatrzył na nas dziwnie.
- Weronika, dobrze cię
widzieć - powiedział mama gdy weszliśmy do domu. Mocno ją przytuliła, to nie
był codzienny widok. Gdy się rozebrała
zaprowadziłam ją do mojego pokoju.
- Wow, niezła chata -
powiedziała siadając na łóżku - Spisz tu z Michałem?
- No a jak - popatrzyłam
na nią dziwnie - a co myślałaś?
- Nie nic, ale na takim
małym łóżku?
- Do póki sie mieścimy
jest ok. - wzruszyłam ramionami, może faktycznie czas kupić większe, no ale z
drugiej strony, nie będziemy tutaj mieszkać - A czy to teraz takie ważne?
- No nie - powiedziała z
wyrzutem, zignorowałam ją.
- Co się dzieje? -
spytałam, chcąc dowiedzieć się prawdy. Popatrzyła na mnie szklącymi się oczami
i rozpłakała się. Mocno ja przytuliłam i czekałam aż się uspokoi...
Perspektywa Michała:
Gdy dziewczyny poszły na górę, pomogłem Jackowi wypakować zakupy jakie po drodze zrobiliśmy, szczególne dużo napojów i przekąsek na święta. To że my z Julką mięliśmy wrócić do Bełchatowa na sylwestra, nie oznaczało że Daniela z Jackiem nie będą mieć gości. Zanim wyszły z pokoju, zdążyłem ustawić choinkę w salonie i przyozdobić dom gałązkami, a z zewnątrz lampkami.
Gdy dziewczyny poszły na górę, pomogłem Jackowi wypakować zakupy jakie po drodze zrobiliśmy, szczególne dużo napojów i przekąsek na święta. To że my z Julką mięliśmy wrócić do Bełchatowa na sylwestra, nie oznaczało że Daniela z Jackiem nie będą mieć gości. Zanim wyszły z pokoju, zdążyłem ustawić choinkę w salonie i przyozdobić dom gałązkami, a z zewnątrz lampkami.
- Michał - zawołała
Julka wychodząc z domu, stałem w tedy na drabinie i kończyłem mocować lampki do
dachu.
- Tu jestem - zawołałem,
usłyszałem jak podeszła, popatrzyłem na nią, miała łzy w oczach. Otworzyłem
szeroko oczy i chciałem zejść, ale poślizgnąłem się na śliskiej belce.
- Jezu! Michał! - Julka
szybko do mnie podbiegła i zaczęłam mną szarpać.
- Nie trzep mną jak
workiem ziemniaków - powiedziałam dźwigając się z ziemi.
- Nic ci się nie stało?
- spytała zmartwiona.
- Żyję - chciałem wstać,
ale coś strzykło mi w plecach - Ała!
- No chodź - chwyciła mi i z jej pomocą jakoś wstałem na nogi.
- No chodź - chwyciła mi i z jej pomocą jakoś wstałem na nogi.
- Bardzo boli?
- Da się przeżyć -
zaprowadziła mnie do domu i usadowiła na kanapie. Daniela po chwili przybiegła.
- Co się stało? -
spytała zdenerwowana.
- Nic, tylko....
- Spadł z drabiny -
dokończyła za mnie Julka, popatrzyłem na nią z wyrzutem, o co tyle hałasu?
- Boże baby, nic mi nie
będzie - powiedziałem i spróbowałem wstać, by im to udowodnić, ale znowu coś strzykło
mi w plecach. Znowu wylądowałem na kanapie, łapiąc sie za plecy.
- Musisz pojechać do
lekarza - powiedziała Julka, jej mama pokiwała głową zgadzając się z nią.
- Dajcie spokój, poboli
i przejdzie.
- Tylko to nie ja, nie
będę mogła grać - sprzecza się dalej ze mną.
- Boże, daj mi lód i
będzie ok.
- Jak chcesz -
powiedziała i poszła do kuchni, po chwili wróciła z woreczkiem lodu. Bez
ceregieli położyła mi go na plecach.
- Ej to jest zimne!
- Nie marudź jak dziecko
- powiedziała - nikt nie będzie się nad tobą użalać! - Daniela zaśmiała się
wychodząc z salonu, świetnie. Teraz wszyscy się ze mnie będą śmiać.
Siedziałem tyłem do
Julki, która dalej obkładała mi plecy lodem. W tedy przypomniałem sobie po co
wybiegła przed dom.
- Co się stało? -
spytałem odwracając się.
- Leż spokojnie! -
chwyciłem ją za rękę, próbowała się wyrwać, ale trzymałem mocno.
- Powiedz.
- Chodzi o Weronikę i
Łukasza - zaczęła.
- Co on znowu zmalował?
- spytałem zdenerwowany, jest dla mnie jak brat, ale czasem mam ochotę mu
porządnie dołożyć.
- To chyba nie jest
teraz dobry moment żeby o tym dyskutować.
- Nie teraz to kiedy? -spytałem unosząc głos, Julka szybko zatkała
mi usta swoją ręką. Szybko wziąłem ją za rękę i poszliśmy na górę.
- Wera powiedz mi prawdę
- powiedziałem gdy weszliśmy do naszego pokoju, Julka zamknęła za nami drzwi.
- Michał daj mi spokój,
nie chce tego drugi raz opowiadać... - odwróciła się na drugi bok, podszedłem
do niej i mocno ją przytuliłem, to w końcu będzie moja siostra, znów się
rozpłakała.
- No już dobrze,
wszystko się ułoży, pomożemy ci. Nie zostaniesz sama - popatrzyła na mnie
oczami pełnymi łez.
- Tylko nie każ mi znów
z nim mieszkać.
- Coś wymyślimy -
powiedziałem uśmiechając się. W tedy właśnie przypomniałem sobie, to miał być
prezent poślubny, ale jeżeli nie dowie się o nim Julka, to wciąż będzie
niespodzianka. Jula zostawiła nas samych.
- Wiem gdzie będziesz
mieszkać - Wera popatrzyła na mnie zdziwiona - koło Bełchatowa stoi dom,
pomożesz mi go urządzić i na razie będziesz tam mieszkać.
- Czyj dom? - spytała
przecierając oczy.
- Mój, a raczej mój i
July.
- Kupiłeś dom? - spytała
z szeroko otwartymi oczami.
- Nie kupiłem -
uśmiechnąłem się - wybudowałem.
- Boże Michał, ty
wszystko miałeś zaplanowane - pokiwała głową.
- No prawie - w tym
momencie do pokoju weszła Julka.
- Chodźcie na obiad -
powiedziała i zaczęła nam sie przyglądać, po chwili Weronika wybuchnęła
śmiechem.
- Widzę że już ci
lepiej? - spytała podchodząc do mnie, ale patrząc na Were.
- No a jak - powiedziała
i lekkim krokiem skierowała sie do kuchni.
- Jak to zrobiłeś?
- Co?
- Jak ją rozśmieszyłeś - spytała ze zdziwieniem.
- Jak ją rozśmieszyłeś - spytała ze zdziwieniem.
- A widzisz, to moja
tajemnica - powiedziałem po czym zerwałem się z łóżka i wziąłem ją na ręce.
- Już nie bolą?
- Bolą, ale dla takiego
anioła warto pocierpieć - oboje się zaśmialiśmy. Do przyjazdu wszystkich gości
w domu panowała świąteczna atmosfera, dziewczyny dekorowały jeszcze salon, a
raczej poprawiały po mnie. I miały ze mnie niezły ubaw. Daniela z Jackiem
krzątali się w kuchni, a ja wygodnie usadowiłem się na kanapie i oglądałem TV, ukradkiem
podglądając dziewczyny. Po 17 zaczęła zjeżdżać sie rodzina, babcie, dziadkowie,
kuzynostwo, aż dziw że wszyscy się pomieścili. W pierwszej chwili myślałem że
wszyscy będą tutaj nocować, ale okazało się że tylko dwie osoby i mój
tajemniczy gość. Tajemniczy dla nich, ja dobrze wiedziałem kim jest, no ale zrobię
niespodziankę kilku osobą. Najgorsza rzeczą okazało się że praktycznie cała
rodzina interesuje się siatkówką. Nie dawali mi spokoju, mieli tyle pytań, że z
czasem pomyślałem że wszystko mieli przygotowane. No ale z drugiej strony, co
za święta, jeżeli rodzinka cię nie zamęczy? Punk o 18 zjawił się mój gość,
odciąży mnie trochę od pytań.
Perspektywa Weroniki:
Michał poszedł otworzyć,
a ja z Julką wyglądałyśmy tajemniczego gościa. Nawet Julka nie wiedziała kim on
jest, oprócz tego że to jego kolega.
- No wreszcie -
powiedział Michał.
- Co wreszcie? 18 to
osiemnasta - powiedział tajemniczy gościu, popatrzyłam na Julkę, która chyba
poznała do kogo należy ten głos. Po chwili przyprowadził do salonu swojego
gościa. Od razu go poznałam, był to najwyższy polski siatkarz, środkowy
reprezentacji Polski.
- Przedstawiam
oficjalnie Marcina Możdżonka - po oficjalnym przywitaniu się, Winiar usadowił
swojego kolegę koło mnie. Nie powiem, dopiero z bliska widać dokładnie jak
wysoki jest i, że jest zabójczo przystojny. Długo go obserwowałam, co było
lekko utrudnione, bo miał o wiele wyżej głowę ode mnie. Gdy już chyba cała
rodzina wyczerpała pytania do Michała i Marcina, pan wielkolud odwrócił swoją
głowę w moją stronę.
- Jedyna która nie zadała
mi żadnego pytania - powiedział, i wszystko co o nim mówiono jest stu
procentową prawdą, pierw myśli potem dopiero mówi - Ale skądś cie znam.
- Ja ciebie na pewno,
widziałam.
- Na meczach, pewnie -
powiedział uśmiechając sie, tak na marginesie, to miał zabójczy uśmiech. No a ja
oczywiście musiałam się zaczerwienić.
- Tak to jest jak się
jest sławnym siatkarzem.
- Sławnym? - zapytał
jeszcze bardziej odwracając się do mnie przodem.
- Ano sławnym, każdy kto
gra w naszej reprezentacji ma fankluby kibiców, a raczej fankluby fanek -
powiedziałam zgodnie z prawdą. Do jego fanklubu zaraz dołączę.
- O tym to ja nie
wiedziałem -znowu się uśmiechnął. Resztę kolacji rozmawialiśmy, to był naprawdę
świetny czas. A gdy przyszedł czas na prezenty, bardzo się zdziwiłam i zarazem
ucieszyłam.
- To dla ciebie -
powiedział Marcin podchodząc do mnie. Popatrzyłam na nie duże pudełeczko
owinięte w papier dekoracyjny. Szybko go odpakowałam, w pudełeczku były jeszcze
dwa mniejsze, wyjęła pierwsze i otworzyłam. W środku była piękna żółta
bransoletka z przypinkami. Dziwiąc się co może być w drugim, otworzyłam je i
wyjęłam parę srebrnych kolczyków z niebieskimi oczkami. Były przepiękne.
- Piękne - popatrzyłam
na niego smutno - Ale ja nie mam nic dla ciebie.
- Już dostałem prezent
od ciebie - powiedział tajemniczo i odszedł do Michała i Julki. Do końca
wieczoru nie mogłam wyciągnąć od niego, o co mu chodziło. Późnym wieczorem większa
część gości zaczęłam się zbierać, Julka uświadomiła mi że Marcin nocuje u nas.
I mówcie co chcecie ale to była najlepsza wigilia jaką miałam od naprawdę wielu
lat.
- I jak tam idzie
dogadywanie się z Marcinem? - spytała Julka gdy poszłyśmy do kuchni zanosić talerze.
- A co ty taka wścibska?
- spytałam naburmuszona. - Próbujecie mnie zeswatać?
- Yyyyyy - zaczęła
Julka.
- Serio?
- No nie do końca z nim,
bo chcieliśmy, ale nie wiedziałam że tak dobrze będziesz się dogadywać z
magneto.
- Wiesz co, nie sądziłam
ze oboje jesteście tacy podstępni.
- No Wera, nie gniewaj
się, chcieliśmy tylko pomóc - zrobiłam obrażoną minę, Julka przyglądała mi się
z zaciekawieniem.
- Coś ci powiem -
powiedziałam tajemniczo - Chyba wam sie to udaje. - Julka zapiszczała i
podbiegał do mnie. Zaczęłyśmy się śmiać jak opętane. Po chwili do kuchni
przyszli chłopacy z resztą tależy.
- A co wy znowu
kombinujecie? - spytał Michał.
- A nic ważnego, kiedy
indziej się dowiesz...
_________________________________________________________________________________________________
Trochę świątecznie klimaty, ale mam nadzieję że i ten wam się spodoba :)
Trochę świątecznie klimaty, ale mam nadzieję że i ten wam się spodoba :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)