It’s a beautiful day and I can’t stop myself from smiling
If I’m drinking, then I’m buying
And I know there’s no denying
It’s a beautiful day, the sun is up, the music’s playing
And even if it started raining
You won’t hear this boy complaining
‘Cause I’m glad that you’re the one who got away
If I’m drinking, then I’m buying
And I know there’s no denying
It’s a beautiful day, the sun is up, the music’s playing
And even if it started raining
You won’t hear this boy complaining
‘Cause I’m glad that you’re the one who got away
Po kilku minutach, które
wydawały sie godzinami, przyjechało pogotowie. Szybko zabrali mnie do szpitala.
Michał cały czas trzymał mnie za rękę i pocieszał, dodawało mi to otuchy. Bałam
się że mogę stracić dziecko, co mogło być możliwe, po mojej chorobie. Gdy
dotarliśmy do szpitala, szybko zajęli się mną lekarze. Dobrze że dali mi coś na
uspokojenie, bo inaczej chyba bym nie wytrzymała. Po serii badań zasnęłam ze
zmęczenia, ból ustąpił.
Obudziłam się nad ranem,
Michał siedział koło mnie cały czas mnie obserwując. Gdy otworzyłam oczy lekko
sie uśmiechnął.
- Bardzo źle? – spytałam,
spuścił wzrok.
- No więc... – zaczął –
Musisz dużo odpoczywać i nic nie robić.
- A dziecko? – spytałam
bojąc się najgorszego.
- Będziemy mieć
chłopczyka – powiedział z uśmiechem i dumą. Od razu mi ulżyło, strasznie bałam
się utraty dziecka. Misiek mocno mnie uścisnął i dam mi soczystego całusa. Na
drugi dzień wróciłam do domu, nie obyło się bez ceregieli, i zostałam
przeniesiona do pokoju. Wszyscy koło mnie skakali, jak bym była ze szkła,
szczególnie mój narzeczony. Mój narzeczony, jak to pięknie brzmiało, na sam
wydźwięk tych słów chciało mi sie skakać z radości. Od lekarza dostałam
witaminy i trochę lekarstw, ziołowych oczywiście, inne mogły by zaszkodzić
dziecku.
Prawie każdego wieczoru,
kłóciliśmy się z Michałem o imię dla dziecka, była to świetna zabawa, ale wciąż
nie mogliśmy dojść do porozumienia w tej kwestii. Dwa tygodnie przed świtami,
uzgodniliśmy że pojadę kilka dni wcześniej do domu i pomogę mamie w
przygotowaniach, oczywiście zapewniając go że nie będę się przemęczać. Przystał
na to, mimo że do samego końca nie chciał mnie puścić samej. 19 grudnia odwiózł
mnie na dworzec i wsadził w pociąg do Krakowa, jazda była długa, ale lepsza niż
autobusem. Po naprawdę długiej jeździe bo ponad 3 godzinnej wysiadłam na Dworcu
Głównym w Krakowie. Od razu podbiegł do mnie tata.
- Cześć – powiedział na
przywitanie.
- Hej, pomożesz mi z
bagażami? – spytałam podając mu rączkę od walizki.
- Jasne, chodź do auta.
Bo jeszcze mi tu zamarzniesz – powiedział z przekąsem, uśmiechnęłam się i
poszłam za nim do samochodu. Po 20 minutach byliśmy pod domem. Samochodu mamy
nie było.
- Gdzie mama? – spytałam
gdy wysiedliśmy.
- W pracy, nie długo
przyjedzie – wyniósł moje bagaże do pokoju, mama posprzątała i założyła mi
świeżą pościel. Położyłam sie na łóżku, stęskniłam się za tym miękkim
materacem. Tata zaśmiał się a ja pokazałam mu język. Po rozpakowaniu się
wzięłam prysznic i zeszłam do kuchni, tata odgrzewał obiad.
- Myślałem że będziesz
cały dzień leżeć – powiedział z przekąsem, pokręciłam głową i nałożyłam sobie
obiad na talerz. Usiedliśmy przy stole, ojciec zaczął opowiadać jak wyobraża
sobie mój ślub, no tak każdy ojciec martwi się o swoją księżniczkę. Zawsze mnie
tak nazywał, szczególnie gdy byłam mała. Opowiedział mi o najmniejszych
detalach, ale ja chciałam by była to prosta ceremonia. Problem w tym że jeżeli
zajęli się nią rodzice to na pewno nie będzie zwykłą, prostą ceremonią. Tata
nie mógł przestać opowiadać, nawet nie dał mi dojść do głosu, miło było go
widzieć takiego. Moim ratunkiem okazała się mama.
- Mam nadzieję że nie
zamęczyłeś jej na śmierć? – spytała mam wchodząc do salonu. Dała buziaka
Jackowi i mocno mnie przytuliła.
- Nie, zaczął mnie
usypiać – zaśmiałam sie. Do końca wieczoru siedziałam z rodzicami,
rozmawialiśmy o nadchodzących świętach i moim ślubie. Mieli swoja wizję, wizję
wszystkiego, a że obiecałam im ze zajmą sie tym, nie wtrącałam się w to. Mimo
że obawiałam się tego, co rodzice mogą wymyślić.
Przez następne dni
pomagałam mamie w przygotowaniach do świat, przed nami dużo było pracy, gdyż
miała się zjechać cała rodzina. A ja czekałam na przyjazd jednej szczególnej
osoby.
Cały tydzień
sprzątałyśmy, piekłyśmy ciasteczka na choinkę i nie tylko. Gdy dom lśnił i zaczął pachnąć świętami, w
tedy dopiero zrobiłyśmy sobie wolne. Siadłyśmy na kanapie w salonie i
oglądałyśmy filmy. Tak przez kilka dni. Na kolację wigilijną miała zjechać się
prawie cała rodzina, babcie, dziadkowie, wujek ze śląska i dwóch z ameryki,
ciocia z nad morza i dalsza rodzina z Poznania. Nie wiem jak mama chciała ich
przenocować, ale twierdziła że wszyscy się zmieszczą.
Dwa dni przed wigilią,
późnym wieczorem rozległ się dźwięk dzwonka.
- Spodziewacie się
kogoś? – spytałam rodziców, siedzieliśmy na kanapie.
- Nie a ty? – spytała
mama, pokiwałam głowa.
- Michał ma przyjechać
we Wigilię – odpowiedziałam. Mama wstała i poszła odtworzyć. Po kilku minutach
przyszła z powrotem.
- Kto to był? – spytał
tata.
- Kurier pomylił numery
– powiedziała i usiadła obok mnie. Po kilku minutach ktoś podszedł do mnie od
tyłu i zasłonił oczy. Podskoczyłam i szybko wstałam.
- Niespodzianka –
powiedział Michał, który okazał się być tajemniczym kurierem. Podbiegłam do
niego szybko i wpadłam w jego ramiona.
- Stęskniłam sie –
wyszeptałam mu do ucha, uśmiechnął sie w odpowiedzi. Cały czas trzymając mnie w
ramionach zaniósł mnie do pokoju. Położył mnie na łóżku i mocno objął.
- Co tak wcześnie? –
spytałam rozkoszując się zapachem jego perfum.
- To się nazywa tęsknota
i wolne – powiedział.
- Nie miał ci kto
śniadanka do pracy robić? – spytałam sarkastycznie.
- Nie – powiedział
smutno, zaczęłam się śmiać, po chwili oboje tarzaliśmy się ze śmiechu.
Do końca wieczoru
leżeliśmy przytuleni do siebie, na szczęście rodzice nie przeszkadzali nam. W
końcu zasnęliśmy wtuleni do siebie. Rano obudziły nas promienie słoneczne,
wpadające przez nie zasłonięte okno.
- Pieprzone zasłony –
powiedział Misiek, odwróciłam się drugi bok i próbowałam zasnąć. Gdy udało mi
się znów zasnąć, obudził mnie dźwięk telefonu, wymacałam go na szafce i
odebrałam.
- Halo? - spytałam
zaspanym głosem.
- Jula? - rozległ się
głos w słuchawce, to była Wera
- Hej, co tam? -
spytałam siadając i przecierając oczy, Misiek jęknął i przewrócił się na drugi
bok.
- Mam sprawę... -
zaczęła lekko zmieszana.
- Po prostu powiedz.
- Głupio mi -
powiedziała - wstydzę się.
- Nie możesz po prostu
powiedzieć? W końcu jesteśmy rodziną.
- Chodzi o to że... że
nie mam z kim spędzić świąt.
- Nie mogłaś tak od razu? Wsiadaj w pociąg i wio do Krakowa - powiedziałam bez namysłu.
- Nie mogłaś tak od razu? Wsiadaj w pociąg i wio do Krakowa - powiedziałam bez namysłu.
- Julka, to nie
najlepszy pomysł, spędzasz świata z rodzina.
- A ty do mojej rodziny
się nie zaliczasz? - spytałam trochę już zdenerwowana - Jesteś moją siostrą, na
litość boską.
- Nie , sory że zadzwoniłam, wybacz, Wesołych Świąt.
- Wera czekaj.
- Co?
-Przynajmniej powiedz gdzie będziesz żebym się nie denerwowała.
-Przynajmniej powiedz gdzie będziesz żebym się nie denerwowała.
- W naszym starym
mieszkaniu - powiedziała i się rozłączyła. Boże ale ona ma problemy. Szybko wstałam i
zeszłam do kuchni, mama krzątała sie przy obiedzie.
- Gdzie tata? - spytałam
wpadając jak burza.
- W garażu a co? -
spytała.
- Potrzebuje żeby gdzieś
pojechał.
- Gdzie? - kochana mama,
zawsze wścibska.
- Po Werę, w końcu to
rodzinne święta - powiedziałam, mama zrobiła zdziwioną minę.
- Chyba nie złościsz się
że jej nie zaprosiłam, ale myślałam że będzie je spędzać z Łukaszem.
- No widocznie nie
będzie, nie nie gniewam się - powiedziałam i skierowałam swoje kroki w stronę
garażu.
- Niech weźmie Michała
ze sobą, przy okazji zrobią zakupy - zawołała mama za mną. Miała rację, nie
będą nam się tutaj kręcić. Zeszłam szybko do garażu, tata sprzątał.
- Już wstałaś? - spytał.
- Już nie śpisz? -
odpowiedziałam. Zaśmiał się. - Mam do ciebie interes.
- A co będę z tego mieć?
- A co byś chciał?
- Hmmmm, niech pomyśle -
podrapał się po brodzie - O wiem! Upieczesz swoje słynne cisto, ale cała
brytfanna dla mnie! - zastrzegł sobie.
- Z polewą czekoladową?
- Idealnie i z dużą
ilością bakalii - powiedział z uśmiechem, jejciu, teraz najtrudniejsze.
- To co pomożesz?
- Co mam zrobić?
- Nie do końca zrobić - powiedziałam - pojedziesz do Bełchatowa po Weronikę - w kocu to z siebie wydusiłam.
- Co mam zrobić?
- Nie do końca zrobić - powiedziałam - pojedziesz do Bełchatowa po Weronikę - w kocu to z siebie wydusiłam.
- Trzeba było tak od
razu - powiedział i podszedł do mnie, wyciągnął rękę - poproszę adres -
rzuciłam mu się na szyję, ale mam kochanego tatę. Poszedł ze mną do kuchni,
mama dała mu listę zakupów, a ja poszłam obudzić śpiocha. Musiałam go zrzucać z
łóżka żeby wstał. Gdy w końcu udało mi sie wykopać go z domu, wzięłam prysznic
i poszłam pomagać mamie. Jak obiecałam tak zrobiłam i zabrałam się za pieczenie
moje ciasta, był to murzynek, ciasto z dodatkiem kakała, rodzynek, bakaliów i
dżemu truskawkowego. No i oczywiście polewa czekoladowa. Jako że nie miałyśmy
gotowej, rozpuściłam dwie czekolady i grubą warstwą oblałam ciasto. Nie obyło
się oczywiście od wylizania garnku po czekoladzie to mi pozostało. Przygotowywując
całą kolacje nie obyło się bez śmiechów tańców i wygłupów, od dawien dawna sie
tak nie bawiłam. Po kilku godzinach, które bardzo szybko nam minęły z mamą,
wrócił misiek z tatą. Jak tylko usłyszałam samochód wjeżdżający na posesję
pobiegłam do drzwi i szybko je otworzyłam. Wera szybko wysiadła z samochodu i
podbiegła do mnie. Wpadłyśmy sobie w ramiona, strasznie się za nią stęskniłam.
- Boże ale się za tobą
stęskniłam - powiedział Weronika.
- I ja za tobą.
- Dobra do mi się tu
jeszcze przeziębisz - powiedział Michał zaganiając nas do domu.
- Ale opiekuńczy -
szepnęła mi Weronika do ucha, zaśmiałam się, a Michał popatrzył na nas dziwnie.
- Weronika, dobrze cię
widzieć - powiedział mama gdy weszliśmy do domu. Mocno ją przytuliła, to nie
był codzienny widok. Gdy się rozebrała
zaprowadziłam ją do mojego pokoju.
- Wow, niezła chata -
powiedziała siadając na łóżku - Spisz tu z Michałem?
- No a jak - popatrzyłam
na nią dziwnie - a co myślałaś?
- Nie nic, ale na takim
małym łóżku?
- Do póki sie mieścimy
jest ok. - wzruszyłam ramionami, może faktycznie czas kupić większe, no ale z
drugiej strony, nie będziemy tutaj mieszkać - A czy to teraz takie ważne?
- No nie - powiedziała z
wyrzutem, zignorowałam ją.
- Co się dzieje? -
spytałam, chcąc dowiedzieć się prawdy. Popatrzyła na mnie szklącymi się oczami
i rozpłakała się. Mocno ja przytuliłam i czekałam aż się uspokoi...
Perspektywa Michała:
Gdy dziewczyny poszły na górę, pomogłem Jackowi wypakować zakupy jakie po drodze zrobiliśmy, szczególne dużo napojów i przekąsek na święta. To że my z Julką mięliśmy wrócić do Bełchatowa na sylwestra, nie oznaczało że Daniela z Jackiem nie będą mieć gości. Zanim wyszły z pokoju, zdążyłem ustawić choinkę w salonie i przyozdobić dom gałązkami, a z zewnątrz lampkami.
Gdy dziewczyny poszły na górę, pomogłem Jackowi wypakować zakupy jakie po drodze zrobiliśmy, szczególne dużo napojów i przekąsek na święta. To że my z Julką mięliśmy wrócić do Bełchatowa na sylwestra, nie oznaczało że Daniela z Jackiem nie będą mieć gości. Zanim wyszły z pokoju, zdążyłem ustawić choinkę w salonie i przyozdobić dom gałązkami, a z zewnątrz lampkami.
- Michał - zawołała
Julka wychodząc z domu, stałem w tedy na drabinie i kończyłem mocować lampki do
dachu.
- Tu jestem - zawołałem,
usłyszałem jak podeszła, popatrzyłem na nią, miała łzy w oczach. Otworzyłem
szeroko oczy i chciałem zejść, ale poślizgnąłem się na śliskiej belce.
- Jezu! Michał! - Julka
szybko do mnie podbiegła i zaczęłam mną szarpać.
- Nie trzep mną jak
workiem ziemniaków - powiedziałam dźwigając się z ziemi.
- Nic ci się nie stało?
- spytała zmartwiona.
- Żyję - chciałem wstać,
ale coś strzykło mi w plecach - Ała!
- No chodź - chwyciła mi i z jej pomocą jakoś wstałem na nogi.
- No chodź - chwyciła mi i z jej pomocą jakoś wstałem na nogi.
- Bardzo boli?
- Da się przeżyć -
zaprowadziła mnie do domu i usadowiła na kanapie. Daniela po chwili przybiegła.
- Co się stało? -
spytała zdenerwowana.
- Nic, tylko....
- Spadł z drabiny -
dokończyła za mnie Julka, popatrzyłem na nią z wyrzutem, o co tyle hałasu?
- Boże baby, nic mi nie
będzie - powiedziałem i spróbowałem wstać, by im to udowodnić, ale znowu coś strzykło
mi w plecach. Znowu wylądowałem na kanapie, łapiąc sie za plecy.
- Musisz pojechać do
lekarza - powiedziała Julka, jej mama pokiwała głową zgadzając się z nią.
- Dajcie spokój, poboli
i przejdzie.
- Tylko to nie ja, nie
będę mogła grać - sprzecza się dalej ze mną.
- Boże, daj mi lód i
będzie ok.
- Jak chcesz -
powiedziała i poszła do kuchni, po chwili wróciła z woreczkiem lodu. Bez
ceregieli położyła mi go na plecach.
- Ej to jest zimne!
- Nie marudź jak dziecko
- powiedziała - nikt nie będzie się nad tobą użalać! - Daniela zaśmiała się
wychodząc z salonu, świetnie. Teraz wszyscy się ze mnie będą śmiać.
Siedziałem tyłem do
Julki, która dalej obkładała mi plecy lodem. W tedy przypomniałem sobie po co
wybiegła przed dom.
- Co się stało? -
spytałem odwracając się.
- Leż spokojnie! -
chwyciłem ją za rękę, próbowała się wyrwać, ale trzymałem mocno.
- Powiedz.
- Chodzi o Weronikę i
Łukasza - zaczęła.
- Co on znowu zmalował?
- spytałem zdenerwowany, jest dla mnie jak brat, ale czasem mam ochotę mu
porządnie dołożyć.
- To chyba nie jest
teraz dobry moment żeby o tym dyskutować.
- Nie teraz to kiedy? -spytałem unosząc głos, Julka szybko zatkała
mi usta swoją ręką. Szybko wziąłem ją za rękę i poszliśmy na górę.
- Wera powiedz mi prawdę
- powiedziałem gdy weszliśmy do naszego pokoju, Julka zamknęła za nami drzwi.
- Michał daj mi spokój,
nie chce tego drugi raz opowiadać... - odwróciła się na drugi bok, podszedłem
do niej i mocno ją przytuliłem, to w końcu będzie moja siostra, znów się
rozpłakała.
- No już dobrze,
wszystko się ułoży, pomożemy ci. Nie zostaniesz sama - popatrzyła na mnie
oczami pełnymi łez.
- Tylko nie każ mi znów
z nim mieszkać.
- Coś wymyślimy -
powiedziałem uśmiechając się. W tedy właśnie przypomniałem sobie, to miał być
prezent poślubny, ale jeżeli nie dowie się o nim Julka, to wciąż będzie
niespodzianka. Jula zostawiła nas samych.
- Wiem gdzie będziesz
mieszkać - Wera popatrzyła na mnie zdziwiona - koło Bełchatowa stoi dom,
pomożesz mi go urządzić i na razie będziesz tam mieszkać.
- Czyj dom? - spytała
przecierając oczy.
- Mój, a raczej mój i
July.
- Kupiłeś dom? - spytała
z szeroko otwartymi oczami.
- Nie kupiłem -
uśmiechnąłem się - wybudowałem.
- Boże Michał, ty
wszystko miałeś zaplanowane - pokiwała głową.
- No prawie - w tym
momencie do pokoju weszła Julka.
- Chodźcie na obiad -
powiedziała i zaczęła nam sie przyglądać, po chwili Weronika wybuchnęła
śmiechem.
- Widzę że już ci
lepiej? - spytała podchodząc do mnie, ale patrząc na Were.
- No a jak - powiedziała
i lekkim krokiem skierowała sie do kuchni.
- Jak to zrobiłeś?
- Co?
- Jak ją rozśmieszyłeś - spytała ze zdziwieniem.
- Jak ją rozśmieszyłeś - spytała ze zdziwieniem.
- A widzisz, to moja
tajemnica - powiedziałem po czym zerwałem się z łóżka i wziąłem ją na ręce.
- Już nie bolą?
- Bolą, ale dla takiego
anioła warto pocierpieć - oboje się zaśmialiśmy. Do przyjazdu wszystkich gości
w domu panowała świąteczna atmosfera, dziewczyny dekorowały jeszcze salon, a
raczej poprawiały po mnie. I miały ze mnie niezły ubaw. Daniela z Jackiem
krzątali się w kuchni, a ja wygodnie usadowiłem się na kanapie i oglądałem TV, ukradkiem
podglądając dziewczyny. Po 17 zaczęła zjeżdżać sie rodzina, babcie, dziadkowie,
kuzynostwo, aż dziw że wszyscy się pomieścili. W pierwszej chwili myślałem że
wszyscy będą tutaj nocować, ale okazało się że tylko dwie osoby i mój
tajemniczy gość. Tajemniczy dla nich, ja dobrze wiedziałem kim jest, no ale zrobię
niespodziankę kilku osobą. Najgorsza rzeczą okazało się że praktycznie cała
rodzina interesuje się siatkówką. Nie dawali mi spokoju, mieli tyle pytań, że z
czasem pomyślałem że wszystko mieli przygotowane. No ale z drugiej strony, co
za święta, jeżeli rodzinka cię nie zamęczy? Punk o 18 zjawił się mój gość,
odciąży mnie trochę od pytań.
Perspektywa Weroniki:
Michał poszedł otworzyć,
a ja z Julką wyglądałyśmy tajemniczego gościa. Nawet Julka nie wiedziała kim on
jest, oprócz tego że to jego kolega.
- No wreszcie -
powiedział Michał.
- Co wreszcie? 18 to
osiemnasta - powiedział tajemniczy gościu, popatrzyłam na Julkę, która chyba
poznała do kogo należy ten głos. Po chwili przyprowadził do salonu swojego
gościa. Od razu go poznałam, był to najwyższy polski siatkarz, środkowy
reprezentacji Polski.
- Przedstawiam
oficjalnie Marcina Możdżonka - po oficjalnym przywitaniu się, Winiar usadowił
swojego kolegę koło mnie. Nie powiem, dopiero z bliska widać dokładnie jak
wysoki jest i, że jest zabójczo przystojny. Długo go obserwowałam, co było
lekko utrudnione, bo miał o wiele wyżej głowę ode mnie. Gdy już chyba cała
rodzina wyczerpała pytania do Michała i Marcina, pan wielkolud odwrócił swoją
głowę w moją stronę.
- Jedyna która nie zadała
mi żadnego pytania - powiedział, i wszystko co o nim mówiono jest stu
procentową prawdą, pierw myśli potem dopiero mówi - Ale skądś cie znam.
- Ja ciebie na pewno,
widziałam.
- Na meczach, pewnie -
powiedział uśmiechając sie, tak na marginesie, to miał zabójczy uśmiech. No a ja
oczywiście musiałam się zaczerwienić.
- Tak to jest jak się
jest sławnym siatkarzem.
- Sławnym? - zapytał
jeszcze bardziej odwracając się do mnie przodem.
- Ano sławnym, każdy kto
gra w naszej reprezentacji ma fankluby kibiców, a raczej fankluby fanek -
powiedziałam zgodnie z prawdą. Do jego fanklubu zaraz dołączę.
- O tym to ja nie
wiedziałem -znowu się uśmiechnął. Resztę kolacji rozmawialiśmy, to był naprawdę
świetny czas. A gdy przyszedł czas na prezenty, bardzo się zdziwiłam i zarazem
ucieszyłam.
- To dla ciebie -
powiedział Marcin podchodząc do mnie. Popatrzyłam na nie duże pudełeczko
owinięte w papier dekoracyjny. Szybko go odpakowałam, w pudełeczku były jeszcze
dwa mniejsze, wyjęła pierwsze i otworzyłam. W środku była piękna żółta
bransoletka z przypinkami. Dziwiąc się co może być w drugim, otworzyłam je i
wyjęłam parę srebrnych kolczyków z niebieskimi oczkami. Były przepiękne.
- Piękne - popatrzyłam
na niego smutno - Ale ja nie mam nic dla ciebie.
- Już dostałem prezent
od ciebie - powiedział tajemniczo i odszedł do Michała i Julki. Do końca
wieczoru nie mogłam wyciągnąć od niego, o co mu chodziło. Późnym wieczorem większa
część gości zaczęłam się zbierać, Julka uświadomiła mi że Marcin nocuje u nas.
I mówcie co chcecie ale to była najlepsza wigilia jaką miałam od naprawdę wielu
lat.
- I jak tam idzie
dogadywanie się z Marcinem? - spytała Julka gdy poszłyśmy do kuchni zanosić talerze.
- A co ty taka wścibska?
- spytałam naburmuszona. - Próbujecie mnie zeswatać?
- Yyyyyy - zaczęła
Julka.
- Serio?
- No nie do końca z nim,
bo chcieliśmy, ale nie wiedziałam że tak dobrze będziesz się dogadywać z
magneto.
- Wiesz co, nie sądziłam
ze oboje jesteście tacy podstępni.
- No Wera, nie gniewaj
się, chcieliśmy tylko pomóc - zrobiłam obrażoną minę, Julka przyglądała mi się
z zaciekawieniem.
- Coś ci powiem -
powiedziałam tajemniczo - Chyba wam sie to udaje. - Julka zapiszczała i
podbiegał do mnie. Zaczęłyśmy się śmiać jak opętane. Po chwili do kuchni
przyszli chłopacy z resztą tależy.
- A co wy znowu
kombinujecie? - spytał Michał.
- A nic ważnego, kiedy
indziej się dowiesz...
_________________________________________________________________________________________________
Trochę świątecznie klimaty, ale mam nadzieję że i ten wam się spodoba :)
Trochę świątecznie klimaty, ale mam nadzieję że i ten wam się spodoba :)