Bóg widzi,
Czas ucieka,
Śmierć goni,
Wieczność czeka…
Następnego
dnia wstałam wcześnie, w ogóle nie mogłam spać, cały czas myślałam o co może
chodzić lekarce. Wiedziałam że nasi grali w Łodzi, i że dzisiaj tez będą tam
grać, tym bardziej bałam się że Michał może przyjechać. Wczoraj powiedziałam
mamie żeby nic nikomu nie mówiła, i nie odbierała od nich telefonów, sama
wysłałam miśkowi sms żeby nie dzwonił, że sama zadzwonię. Nie wiedziałabym co
mu powiedzieć, bałam się jego reakcji. Co by powiedział? Że nieszczęścia za mną
chodzą? Że je przyciągam? Miał by racje, zawsze musiałam sobie coś zrobić,
doznać jakiegoś urazu, ale nie tego się bałam, bałam się że mnie zostawi, że
zacznę mu ciążyć. To sprawiało ze panikowałam. Przed 11 wyjechałam z domu, mama
zostawiła mi swój samochód żebym spokojnie dojechała. Zaparkowałam na
szpitalnym parkingu i poszłam do recepcji, miła starsza pani wskazała mi drogę,
udałam się więc na drugie piętro. Przed pokojem usiadłam na stołeczkach i
czekałam na wezwanie. Po chwili z gabinety pani doktor wyszli dwaj policjanci
prowadząc więźnia, przechodząc obok mnie popatrzył się na mnie dzikim wzrokiem
i oblizał, od razu został popchnięty przed funkcjonariuszy. Zdziwiło mnie to
bardzo, przecież się nie znaliśmy. Po
chwili wyszła pani doktor i wyczytała moje nazwisko, weszłam za nią do
gabinetu.
-
Proszę od razu do rzeczy – powiedziałam siadając na krześle.
-
Dobrze, mam pani wyniki jeszcze ze szpitala, zostały wysłane do mnie, na
konsultacje. Z badań wynika że prawdopodobnie ma pani nowotwór – powiedziała
patrząc na mnie.
- Co
ja?? To jakieś żarty, jestem zdrowa, czuję się dobrze i mam całe życie przed
sobą! – krzyknęłam.
- Pani
Julio proszę się uspokoić, to jeszcze nic pewnego, musimy zrobić
specjalistyczne badania w tym kierunku.
- Czyli
jakie? – spytałam, chciałam mieć to już za sobą.
-
Przede wszystkim pobrać krew, potem sprawdzimy co z tego wyjdzie – powiedziała
wypisując coś na kartce. – To skierowanie na pobranie krwi, proszę iść do
pielęgniarek, one powiedzą pani co dalej – podała mi jakąś karteczkę. Poszłam
do pielęgniarek, szybko i prawie bez boleśnie pobrały mi krew i dały coś na
uspokojenie, bo cała się trzęsłam, ręce miałam zimne i wypieki na policzkach.
Miałam pół godziny więc poszłam do bufetu i zamówiłam sobie gorącą czekoladę na
wzmocnienie i dużą porcję frytek. Punktualnie stawiłam się pod gabinetem
lekarki.
- Mam
pani wyniki, i nie jest dobrze – powiedziała zamykając za mną drzwi. –
Potwierdziło się najgorsze, ma pani nowotwór – popatrzyłam na nią szeroko
otwartymi oczami, nagle jakby czas się zatrzymał, zaczęły mi się ręce trząść i
było mi słabo. – I to prawdopodobnie rozsiany.
- Jaki?
– zapytałam, z tych nerwów nic nie rozumiałam. Rozsiany? Ona sobie chyba jaja
robiła.
-
Rozsiany – zaczęła – to rodzaj…
-
Nowotwór który atakuje kilka narządów na raz, wiem co to znaczy – przerwałam
jej. Boże, tego nie da się wyciąć, trzeba przeprowadzić chemioterapie, mało kto
z tego wychodzi. Chciałam żyć, miałam po co, dla kogo. Co ja zrobię jak zostanę
z tym sama, bo na pewno tak się stanie. Michał i Weronika odwrócą się, kto by
chciał zadawać z osobą nad która wisi kat? Z rozważań wyrwał mnie głos lekarki.
-
Proszę pani, wszystko w porządku? – zapytała patrząc na mnie uważnie.
- Tak,
zamyśliłam się, co teraz? – spytałam, ciekawe co będzie dalej ze mną. Co mnie
czeka.
-
Skieruje panią do szpitala specjalistycznego i oni rozpoczną leczenie –
powiedziała coś pisząc.
- Kiedy
mam się tam stawić– chciałam jak najszybciej
stąd wyjść, czułam że tracę
panowanie nad sobą.
-
Najlepiej jak najszybciej, skierowanie jest ważne miesiąc, choć w ty wypadku im
szybciej tym lepiej.
- A
moje studia? W październiku idę na studnia, musze na nie iść – musiałam, były
dla mnie jedyną nadzieją na normalne w miarę życie, nie zrezygnowała bym z
nich, nie teraz.
-
Jeżeli nie skończy pani leczenia do tego czasu, może pani zanieść na uczelnie
papiery i przychodzić tylko na zaliczenia, bo nie wskazane będzie żeby pani
siedziała kilka godzin na wykładach, albo odpuścić i spróbować za rok –
powiedziała patrząc mi głęboko w oczy. Popatrzyłam na swoje ręce, całe mi się
trzęsły, a do oczy zaczynały napływać łzy.
- Jak
dożyję – powiedziałam sarkastycznie, lekarka popatrzyła na mnie smutnym
wzrokiem,
-
Trzeba być dobrej myśli – wytłumaczyła mi całe skierowanie i dała całą kartę z
która miałam stawić się na oddziale. Najszybciej jak mogłam wyszłam ze
szpitala, zamiast iść do auta, poszukałam wolnej ławki, gdy tylko usiadłam
zaczęłam płakać. Moja samotność przerwała starsza kobieta.
- Co
taka ładna i młoda dziewczyna robi sama i płacze? – spytała siadając obok mnie,
nie miałam ochoty na rozmowę z nią.
- Mam
problem, poradzę sobie – powiedziałam, odwracając się do niej tyłem.
- Czego
się boisz? Odrzucenia?
- Skąd
pani wie? – odwróciłam się do niej przodem.
- Ach,
wiem, bo sama to przechodziłam – uśmiechnęła się do mnie – ale czemu miała byś
być odrzucona?
-
Jestem chora, wykryli u mnie raka, a kto będzie chciał się mną zajmować kiedy
będę przechodzić chemioterapie? Nawet nie wiem, czy to przeżyje – sama nie
wiem, czemu jej to powiedziałam.
- To
dlatego płaczesz? Nie ma czego się bać – popatrzyłam na nią dziwnie, miałam coś
powiedzieć, ale kontynuowała – jestem po trzech chemioterapiach, miałam guza
mózgu, potem dostałam przeżuty na wątrobę i nerki. Da się to przeżyć, wystarczy
walczyć, połowę wyleczy lekarstwo a drugą połowę ty – pokazał palcem na moje
serce.
- To ty
jesteś dla samej siebie lekarstwem, uwierz ze wygrasz, a wygrasz. Tak samo jest
w sporcie, jeżeli wyjdziesz ze spuszczoną głowa, będzie trudniej wygrać, a
łatwiej przegrać – chwyciła mnie za podbródek i lekko go podniosła – ale jeżeli
wyjdziesz z podniesiona głową i z wiarą to jesteś dwa kroki przed wszystkimi,
jesteś bliżej mety. Wyjdź jak zwycięzca, a ustąpią ci drogi – popatrzyłam na
nią, szybko ją uścisnęłam i podziękowałam. Pobiegłam szybko do samochodu i
pojechałam do domu.
Dwa dni
później leżałam na oddziale i szykowałam się do chemioterapii, mama obiecała że
wpadnie po pracy, a tata ze przywiezie mi moje ulubione książki. Nim się
zorientowałam zasnęłam i przespałam całą kroplówkę z chemia. Dostawałam tzw.
czerwoną, byłą to najmocniejsza, lekarze chcieli mieć pewność że wszystko
zabije. Michał i Weronika dzwonili kiedy tylko mogli, gdy leżałam i czekałam na
kolejną dawkę, która miałam raz w tygodniu, gadałam z nimi przez skype, gg, czy
przez telefon. Wysyłali mi zdjęcia z treningów, meczy czy czasu wolnego.
Myliłam się co do nich, nie zostawili mnie, dzięki ich wsparciu walczyłam, choć
nie było łatwo. Gdy tylko mogłam oglądałam mecze i kibicowałam naszym, ale
byłam coraz słabsza. Mimo że nasi wygrywali praktycznie każdy mecz, nie wyszli
jednak z grupy, wyprzedziła ich Serbia i Czarnogóra, ponieważ mieli lepszy
bilans małych punktów. Wiedziałam co to dla nich oznacza, byli załamani i
smutni. Ale jednak cieszyłam się że przyjadą na kilka dni do domu. Dwa dni po
ostatnim meczu zadzwonił Michał i powiedział ze wraca do domu i że będzie
jutro, ucieszyłam się bardzo. Nazajutrz obudził mnie właśnie on.
-
Wstajemy – powiedział całując mnie w policzek, uśmiechnęłam się.
- Co
tak wcześnie – zapytałam przecierając oczy.
-
Wcześnie? Jest po 10, siedzę tu już ponad godzinę z tobą – powiedział wstając i
podnosząc mnie. Położył się i posadził mnie sobie na kolanach, ułożyłam się na
jego piersi i mocno przytuliłam, wciąż chciało mi się spać, była strasznie
słaba.
- Po co
ci chusta na włosy? – zapytał próbując mi ją zdjąć. Szybko chwyciłam jego rękę
i odepchnęłam, nie chciałam żeby widział mnie bez włosów. Ponad tydzień temu
zaczęły mi wypadać, poprosiłam więc mamę żeby mi wszystkie zgoliła, niemiałam
już żadnych włosów, nigdzie.
-
Zostaw – powiedziałam siadając, Michał także się podniósł.
-
Czemu? Co się stało? – popatrzył na mnie, chwycił moją rękę i zaczął ją oglądać
– gdzie masz włosy, co się stało.
- Nic,
wypadły mi – powiedziałam naciągając rękawy, było mi zimno. Michał zauważył to
i mnie przytulił, położył mnie i szczelnie opatulił nas kołdrą. Zaczął cicho
opowiadać o tym jak szło im w lidze, jego głos był dla mnie kołysanką, szybko
zasnęłam kamiennym snem. Obudził mnie dopiero ostry ból nóg. Poruszyłam się,
Winiar od razu zaczął mnie głaskać po plecach. Otworzyłam oczy.
- Boli
– powiedziałam wtulona w jego klatkę piersiową.
- Co
cie boli? – spytał mocno mnie tuląc.
- Nogi
– zaczęłam się wiercić, ból był coraz mocniejszy, nie ustawał, choć bym nie
wiem co robiła. Michał wyplątał się i położył się w nogach łóżka, chwycił moje
stopy i zaczął masować. Po chwili ból odpuścił i mogłam powrotem zasnąć. Gdy
znowu się obudziłam na stoliku leżał obiad, a Winiar spał w moich nogach. Poruszyłam
lekko nimi, od razu się obudził.
- Długo
tak spałeś? – spytałam zabierając się za posiłek, byłam strasznie głodna.
- Nie,
chyba nie – przeciągnął się i usiadł obok mnie – była twoja mama.
- I co
powiedziała jak cię tu zastała? – spytałam denerwując się jak zareagowała na
nasz związek, o ile coś wiedziała.
- Była
rano, jak spaliśmy razem – powiedział całując mnie w policzek – uśmiechnęła się
i powiedziała ze mam się tobą opiekować i o ciebie dbać, potem wyszła – ulżyło
mi, bałam się że zrobi jakąś aferę, jak miała to w zwyczaju, gdy byłam młodsza.
Resztę posiłku zjedliśmy w milczeniu, Michał cały czas mi się przyglądał.
- Na co
się tak patrzysz? – spytałam przebierając się.
- Czemu
od razu nie powiedziałaś mi że jesteś chora? Tylko dowiaduję się o tym po
fakcie, jak leżałaś już w szpitalu? – mówiąc to przewiercał mnie swoim
wzrokiem.
- Co
miałam powiedzieć? Zadzwonić do ciebie od razu i powiedzieć, hej spoko u mnie,
jestem w szpitalu mam raka? – odwróciłam się do niego przodem – tak miałam
zrobić? Powiedzieć ci jak gdyby nigdy nic?
-
Obojętnie, ale chyba zasługuję na to żeby wiedzieć?
-
Myślisz ze to takie fajne, powiedzieć ze jesteś chory? Że możesz tego nie
przeżyć? – powiedziałam oburzona.
- Nie
przeżyć? – spytał trzęsącym się głosem.
- Tak,
jeżeli nie wiesz co to nowotwór rozsiany, to cię uświadomię – popatrzyłam w
jego smutne oczy – nie atakuje on jednego narządu, tylko kilka naraz, nie da
się tego wyciąć, możesz liczyć jedynie na to ze chemia wszystko zabije.
-
Czemu… Czemu nie powiedziałaś, gdybym wiedział…
-
Gdybyś wiedział to co byś zrobił? Hm? Nic, nie dasz rady mi pomóc, co będziesz
trzymał mnie wiecznie za rękę? – spytałam kpiąc z niego.
- To
nie jest śmieszne – popatrzył na mnie pełen dezaprobaty – choćby nawet, to co?
Nie mogę? Jeżeli trzeba by było to będę trzymać cię na rękach. – powiedział i
mocno mnie przytulił. Siedzieliśmy tak do wieczora.
W sumie
dostałam już 4 dawki z 6 planowanych chemii, walczyłam, ale byłam już strasznie
słaba. Żeby przyjąć następną dawkę, dostawałam hormony, ale one zamiast mnie
wzmocnić osłabiały. Byłam coraz chudsza i coraz słabsza, mino że jadłam za
dwóch. Z dnia na dzień, a raczej z godziny na godzinę, było coraz gorzej.
Zostałam przeniesiona na izolatkę, nikt nie mógł mnie odwiedzać, gdybym złapała
jakąś bakterię, mój organizm mógłby tego nie wytrzymać. Nie chciałam przerywać
chemioterapii, zostały mi tylko dwie dawki, choć wszyscy mówili żebym dała
sobie spokój. Najważniejsze było to że wyniki wykluczały już obecność
nowotworu, a mimo to chciałam na wszelki wypadek skończyć leczenie. Dzięki
przebywaniu w izolatce, miałam czas na rozmyślania, znów zabrałam się za
pisanie pamiętnika. Opisałam tam wszystko, od dnia w którym poznałam Michała, w
galerii. Zapisałam swoje uczucia, myśli, wszystkie sny, jakie miałam o nim, i o
nas. Napisałam w nim także list zaadresowany do niego, miałam nadzieję że w
razie mojej śmierci znajdzie go i postąpi tak jak go prosiłam w liście. Bałam
się go zostawiać, bałam się umierać, no ale cóż, co mogłam zrobić? Pozostawała
mi tylko już modlitwa…
Po
ostatniej dawce, czułam się jeszcze gorzej. Zmobilizowałam się jednak i
podeszłam do okna, przez które mogliśmy się widywać. Na szczęście mogliśmy
także rozmawiać.
- Hej,
jak się czujesz? – spytał ze łzami w oczach.
- Nie
wiem – powiedziałam, byłam już tak słaba że nie czułam bólu, było mi już
wszystko obojętne.
- Jula
bierz się do roboty i wychodź stąd – powiedział lekko się uśmiechając – tęsknie
za tobą, chce cię wreszcie przytulić.
- Tylko
to? Myślałam że powiesz coś jeszcze – mimo zmęczenia, zaczęłam dowcipkować.
- Nawet
nie wiesz jak bardzo cię pragnę, teraz i tu – powiedział przykładając głowę do
szyby. I ja go pragnęłam. Od razu przypomniałam sobie na pierwszy wspólny sex,
o czymś taki zawsze marzyłam, szkoda że się skończy.
-
Michał ja też pragnę cię, kocham cię całym sercem, ono zawsze będzie już
należeć do Ciebie, i tylko Ciebie. Nic nas już nie rozłączy, nikt… - chciałam
coś jeszcze powiedzieć, ale zatkało mnie, straciłam panowanie nad moim ciałem,
nie wiedziałam co się dzieje. Poczułam ze osuwam się na podłogę, czyjś krzyk,
pewnie Michała, przez chwilę bolało, ale potem nie było już nic… ciemność i
spokój…
Żyć chciałam,
Bóg zawołał,
Iść musiałam...
Iść musiałam...
__________________________________________________________________________
Witajcie znowu :) mam dla was kolejny rozdział :) mam nadzieje że spodoba wam się tak jak poprzednie, i mam nadzieję że nie spartoczyłam tego blogu i z miłą chęcią go czytaliście. Pochwalcie mi się swoimi opiniami :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz